Co się działo w sobotnią noc nad Wisłą i na komisariacie przy Wilczej? Warszawscy policjanci oskarżani o brutalne pobicie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP
fot. PAP

Na pozór to nieprawdopodobne, by wciąż w Polsce mogło dojść na komisariacie do brutalnego pobicia przez policjanta kompletnie niewinnego człowieka. By traktowano go gazem pieprzowym, duszono, rozbierano do naga, by upokorzyć. To wszystko, według relacji pana Pawła (nazwisko do wiadomości redakcji), miało miejsce w miniony weekend w Warszawie.

Pan Paweł sobotni wieczór spędzał wraz z żoną i przyjaciółmi w klubie Cud nad Wisłą w Warszawie. Około północy zauważył młodego mężczyznę biegnącego w kierunku rzeki, krzyczącego, wskazującego na wodę i wskakującego do Wisły. Pan Paweł zorientował się, że ktoś tonie, pobiegł więc na pomoc. Wyciągnął mężczyznę z wody. Okazało się, że chciał uratować brata. Nie zdążył. Pan Paweł oddał wyciągniętemu z Wisły mężczyźnie swoją koszulkę. W międzyczasie wezwano policję i karetkę.

Do przyjazdu policji minęło dobre pół godziny. Pan Paweł spędził ten czas z wyciągniętym z Wisły z człowiekiem, więc po przyjeździe radiowozu opowiadał funkcjonariuszom, co się stało. Tak relacjonuje nam wydarzenia:

Pojawił się policjant, który wylegitymował się jako NR (nazwisko do wiadomości redakcji). Był kompletnie nieprzygotowany do swojej roli. Zaczął przesłuchiwać mężczyznę, którego wyciągnęliśmy. Ten był w szoku, miał problem z wysłowieniem się. Prosił, by go jak najszybciej zawieźć do matki. Usłyszał, że zostanie zawieziony na komisariat, a do matki może zadzwonić. Odpowiedział, że jego telefon utonął w rzece, a numeru nie pamięta. Policjant był bardzo agresywny. Gdy chwycił tego chłopaka za ramię i próbował na siłę wepchnąć go do radiowozu, odtrąciłem ramię policjanta. Natychmiast prysnął mi w twarz gazem pieprzowym. Chciałem uciec z tego miejsca, by nie spotkało mnie nic gorszego, ale zostałem obezwładniony. Kolejny z funkcjonariuszy nie próbując mnie w jakikolwiek inny sposób zatrzymać, podstawił mi nogę. Podbiegło kilku policjantów. Każdy z nich od razu pozwolił sobie na kopnięcie mnie. NR po ok. 3 minutach podszedł do mnie, gdy leżałem na ziemi i też dał mi solidnego kopniaka. Kopano mnie w korpus, w klatkę piersiową. Siniaki zostały. Te obrażenia potwierdziła obdukcja, której poddałem się w niedzielę wieczorem.

W radiowozie byłem zamknięty przez ok. 2 godziny. Na marginesie dodam, że dla policjantów potwierdzeniem tego, że stanowię zagrożenie było to, że nie miałem na sobie koszulki. A ja ją przecież oddałem chłopakowi, który omal nie utonął! Przez chwilę siedzieliśmy w radiowozie we dwóch. On w kajdankach. Lekarze z karetki, która przez jakiś czas była na miejscu, nie udzielili mi pomocy.

Przez cały czas interesowano się wyłącznie nami. Nie zauważyłem, by poszukiwano topielca.

W ciasnym radiowozie, będąc pod wpływem gazu, zacząłem się dusić, więc prosiłem, by mnie wypuszczono. Na chwilę otworzono drzwi, ale szybko je zamknięto. Dalej jednak się dusiłem, krzyczałem więc, by chociaż otworzono szybę. Jeden z policjantów otworzył ponownie drzwi, ale tylko po to, by po raz kolejny zaatakować mnie gazem i je zamknąć. Wówczas, w ciasnej klatce wypełnionej gazem pieprzowym, wpadłem w panikę i nie mogąc liczyć na policjantów, kopnąłem bosą stopą w szybę radiowozu, która od razu się stłukła. I znowu dostałem gazem.

Policja chciała zawieźć pana Pawła na komisariat. Tylko na jego kategoryczne żądanie trafił najpierw do szpitala, by lekarz opatrzył oko, do którego wpadły odłamki szkła. Następnie znalazł się na izbie wytrzeźwień, gdzie stwierdzono, że nie był pijany. Policjanci zawieźli pana Pawła na komisariat przy ul. Wilczej. Wtedy zaczęło się najgorsze. Był już niedzielny ranek, około godziny 5.

Od razu po wejściu do komisariatu, jeszcze na schodach dostałem pierwsze ciosy. Zaprowadzono mnie do jakiegoś nieużywanego chyba pomieszczenia – łazienki czy magazynu. Tam regularnie mnie bito. NR postanowił nauczyć młodszego kolegę, jak postępuje się z tymi, którzy znieważają policję. Wymierzył mi trzy ciosy, później do tego samego namawiał kolegę mówiąc: „on cię obraził, pokaż mu teraz”. Dostałem około sześciu mocnych ciosów z otwartej dłoni i kilka kopnięć kolanem. Później nastąpiło coś, co policja formalnie ma prawo zrobić, czyli kazano mi rozebrać się do naga. To sprawiło im największą satysfakcję.

Następnie zaprowadzono mnie na górę, na tzw. dołek, gdzie przebywają zatrzymani. Byłem tam jedyną osobą. NR cały czas starał się mnie sprowokować, obrażać na wszystkie sposoby. Na początku go ignorowałem, ale sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, więc zacząłem mu odpowiadać tym samym, co on mówił do mnie. Gdy np. usłyszałem: „ty K., jednak p… jesteś”, odpowiedziałem: „sam jesteś p…” Od razu była reakcja. Weszło do pomieszczenia dwóch policjantów i usłyszałem: „chłopaki, prowadzimy go znowu na dół”. Postanowiłem w żaden sposób nie przejawiać agresji, a co najwyżej stosować bierny opór. Chwyciłem się ławki, bo nie chciałem być kolejny raz pobity. Trzymałem się wyjątkowo mocno, bo nie mogli mnie oderwać. Stosowali więc coraz brutalniejsze metody. Jeden z nich chwycił mnie jedną ręką za gardło i zaczął ściskać. Ciągnięto mnie za uszy – mam „na pamiątkę” siniaki na uszach. W końcu NR odsunął się na kilka kroków i wyciągnął pistolet. Wtedy puściłem się ławki. NR chwycił mnie od tyłu za szyję i zaczął solidnie dusić. Zacząłem tracić przytomność, więc się poddałem. Nigdzie mnie jednak nie wyprowadzili. Prawdopodobnie chcieli się „tylko” zemścić za obrazę policjanta.

Później byłem przesłuchany. Wypuszczono mnie około południa.

Na komisariacie nie pozwolono mi zadzwonić do żony, nie przedstawiono żadnych praw.

Gdyby nie NR, do tego wszystkiego by nie doszło. Groził też, że wyrzuci moją obrączkę i powie, że ją zgubiłem. To on przejawiał niesłychaną agresję i wyżywał się na mnie. Namawiał do tego też innych funkcjonariuszy – delikatnie mówiąc deprawował ich. Jeden z tych, którzy na jego polecenie mnie bili, urodził się w 89 roku. To przecież początkujący policjant!

Wieczorna obdukcja wykazała u pana Pawła siniaki na klatce piersiowej, na nogach, głęboko zdarty naskórek, obrażenia na szyi, siniaki w okolicach uszu i podbite, zasinione oczy.

Panu Pawłowi policja stawia 3 poważne zarzuty: czynnej napaści na policjanta (za strącenie ręki z ramienia uratowanego mężczyzny, co spowodowało całą tragiczną serię zdarzeń), obrazy policjanta oraz zniszczenia mienia (chodzi o szybę w radiowozie) o wartości ok. 2 tysięcy złotych.

Po południu kontaktowaliśmy się z biurem prasowym Komendy Stołecznej Policji. Nie udzielono nam żadnych informacji. Nie wiedziano nawet czy w sobotnią noc w Wiśle ktoś utonął. Mimo obietnicy szybkiego sprawdzenia części informacji, nie uzyskaliśmy żadnych odpowiedzi.

Pan Paweł założył na Facebooku wydarzenie, dzięki któremu chce znaleźć świadków zajścia nad Wisłą.

http://www.facebook.com/event.php?eid=195627450498874

Mamy powody, by wierzyć panu Pawłowi. Opisane przez niego zdarzenie wskazuje na skandaliczne i kryminalne zachowanie kilku funkcjonariuszy. Zachowanie kojarzące się z najczarniejszymi scenami z niesławnych wieczorów na komisariatach w latach 80.

Sprawę pobicia zbada prokuratura, do której pan Paweł złożył wniosek o popełnieniu przestępstwa przez policjanta.

Czekamy też na wyjaśnienia ze strony Policji.

znp

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych