"Super Express" ujawnia nowe szczegóły afery wałbrzyskiej: "Za stanowiska haraczami płacili ludzie Platformy i bezpartyjni"

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Robert S. sam mówi o sobie: "byłem żołnierzem Kruczkowskiego". Piotra Kruczkowskiego  - byłego prezydenta Wałbrzycha z Platformy Obywatelskiej, który stracił stanowisko po tym, jak sąd uznał, że przed wyborami doszło do korupcji. Jak wyglądało kupowanie głosów? Czy faktycznie zarządcy miejskich spółek musieli płacić w Wałbrzychu haracz na PO? Robert S. ujawnia nam szokujące szczegóły afery wałbrzyskiej

 

- donosi weekendowy "Super Express". Faktycznie, wywiad wydrukowany w tej gazecie szokuje. I pokazuje, że problem afery wałbrzyskiej dotyczy ludzi ze szczytów Platformy.

 


Robert S. zapytany o skalę procederu kupowania głosów w Wałbrzychu odpowiada, że jego grupa "zrobiła" około 900 głosów, a takich grup było kilka. W sumie takich ludzi Platforma miała tam kilkudziesięciu. To dzięki nim Piotr Kruczkowski, kandydat PO, został prezydentem. Dodaje, że głosy kupowane były także podczas wyborów samorządowych w 2006 roku.

W grze były oczywiście duże pieniądze:

 

Najpierw dostawaliśmy listy z nazwiskami mieszkańców. Jechaliśmy do nich kilka dni przed wyborami, by się umówić. W dniu wyborów zawoziliśmy ich na głosowanie lub czekaliśmy pod okręgiem. Tylko ja otrzymałem kilka tysięcy złotych na ten cel. Pieniądze przekazał mi kierowca miejskiego radnego PO, który ma już zarzuty w tej sprawie.

Jaką gwarancję mieli ludzie kupujący głosy, że kupowani zagłosują jak trzeba?

 

Był sposób. Najpierw do lokalu wyborczego wchodził nasz człowiek. Wrzucał do urny pustą kartkę, a wynosił na zewnątrz kartę do głosowania. Dogadanej osobie dawaliśmy kartę z zaznaczonymi już krzyżykami przy odpowiednich nazwiskach: radnych PO i Kruczkowskiego. Wchodziła z nią do lokalu, brała nową kartę, ale wrzucała do urny tę, którą dostała od nas. A pustą nam oddawała. Wtedy zakreślałem nazwiska i dawałem kolejnej osobie. I tak wkoło. Mieliśmy pewność, że głosują na naszych.

Dowieziono nam gotówkę. Dochodziło do płacenia nawet po 100 zł za głos. Kruczkowski wygrał niewielką przewagą. W sumie na akcję w całym mieście poszło kilkadziesiąt tysięcy złotych.

 

Robert S. stwierdza, że  Kruczkowski był parasolem ochronnym dla całego układu panującego w mieście. Gdyby przegrał, dużo osób straciłoby pracę:

 

Chodziło o to, by odpowiednie osoby, gwarantujące pozostanie szefów spółek na stanowiskach, dostały się do Ratusza. Wtedy utrzymamy władzę.

Od 2005 roku członkowie zarządów spółek płacili mu po 500 złotych miesięcznie. Płacił każdy. Nie mieli wyjścia, nie było możliwości niepłacenia, bo straciliby pracę, wypadali z układu.

Piotr Kruczkowski wpadł na genialny pomysł, żeby do spółek miejskich wsadzić swoich ludzi. W zamian dostawał od nich pieniądze na kampanię. Za stanowiska płacili zarówno ludzie, którzy należeli do PO, jak i bezpartyjni. Byli to prezesi i członkowie zarządów około 8-9 spółek miejskich. W sumie kilkadziesiąt osób.

Oddawali nawet połowę z nagród.

 

Rozmówca "Super Expresu" mówi też w jaki sposób wyprowadza się pieniądze ze spółek miejskich w taki sposób, żeby żadne kontrole nie wykazały braku tych pieniędzy. Na przykład przed wyborami zatrudniano fikcyjne osoby czy też w papierach podwyższano pensje pracowników. Część szła na finansowanie spotkań towarzyskich, delegacji, reszta na wybory.

wu-ka, źródło: Super Express

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.