Sasin: stworzono swoisty "przemysł nienawiści" wobec Lecha Kaczyńskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Zuzanna Kurtyka
Fot. Zuzanna Kurtyka

Poniedziałkowy "Nasz Dziennik" przynosi bardzo ciekawą, choć pomijaną w przeglądach prasy, rozmowę z Jackiem Sasinem, wiceszefem Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ponieważ w kilku ważnych wątkach rzuca ona nowe światło na tragedię smoleńską, przedstawiamy kluczowe fragmenty tego wywiadu. Całość dostępna na stronie "Naszego Dziennika":

 

O ROZDZIELENIU WIZYT PREMIERA I PREZYDENTA W KATYNIU:

Dopiero od momentu, kiedy ujawniono w mediach notatkę świadczącą o tym, że to rozdzielenie odbyło się na życzenie strony rosyjskiej, rzecznik rządu Paweł Graś sugerował, jakoby była to wspólna decyzja Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i Kancelarii Prezydenta. To nieprawda. Po pierwsze, nie było oficjalnych kontaktów między kancelariami w tej sprawie. (...) Przez miesiąc rozmowa odbywała się poprzez media. Po drugie, miał miejsce medialny nacisk, by Prezydent Lech Kaczyński zrezygnował z tego wyjazdu. W tym duchu występowało wtedy wielu polityków Platformy Obywatelskiej. Kiedy rząd zdecydował się cofnąć swój sprzeciw, aby w uroczystościach uczestniczył Prezydent Kaczyński, w końcu lutego Kancelaria Prezydenta otrzymała pismo od wiceszefa Ministerstwa Spraw Zagranicznych Andrzeja Kremera. Proszono w nim o ostateczne potwierdzenie, że Prezydent chce uczestniczyć w uroczystościach w Katyniu i przewodniczyć polskiej delegacji, co też nastąpiło tego samego dnia. Wtedy jeszcze byliśmy przekonani, że będzie to wspólna wizyta Prezydenta i premiera.

W jakich okolicznościach nastąpiła zmiana?

(...)  O tym, że zapadła decyzja przeprowadzenia oddzielnych wizyt Prezydenta i premiera, Pan Prezydent dowiedział się z mediów. Było to na początku marca.

 

O TRAGEDII 10/04

Około godziny 9.40 czasu polskiego byłem już na miejscu katastrofy. Widok był przerażający. Wrak samolotu był bardzo zniszczony, do tego stopnia, że właściwie nie dało się rozpoznać poszczególnych jego fragmentów. Rozpoznałem tylną część samolotu, fragmenty kadłuba, dlatego że wskazywał na to rząd okien. Nie byłem w stanie dostrzec kokpitu. Moją uwagę zwróciło to, że części samolotu nie były rozrzucone po większej przestrzeni, były one raczej skupione w jednym miejscu. Myślałem wtedy, że samolot spadał pionowo, z dużej wysokości. Tłumaczyłem sobie wówczas, że musiało dojść do poważnej awarii samolotu - czy to awarii silników, czy też blokady sterów. Nie przypuszczałem, że ten upadek nastąpił z tak niewielkiej wysokości, o czym już teraz wiemy.

 

O AKCJI RATUNKOWEJ:

Przybyłem na miejsce godzinę po katastrofie. Uderzyło mnie, że akcja ratunkowa nie była już wtedy prowadzona. Widziałem karetki, które znajdowały się w pewnej odległości od wraku samolotu, przy karetkach stał personel medyczny. Zrozumiałem wtedy, że część medyczna akcji ratunkowej już się zakończyła. Na miejscu katastrofy była jeszcze ekipa strażacka, która dogaszała drobne ogniska pożarów. Nie było żadnych innych służb, które umożliwiłyby służbom medycznym dostęp do ciał. Do części z nich dostęp był łatwy: leżały one obok samolotu. Ale inne były we wraku. Nie wiem, czy podjęto próbę dotarcia do nich. (...) jedynym przejawem akcji ratunkowej, jaki widziałem, było dogaszanie pożarów.

W ciągu tych dwóch godzin nie podjęto próby, by dostać się do wnętrza wraku? Z góry przesądzono, że nikt nie przeżył?

Ja takich działań nie zaobserwowałem. (...)

 

O FUNKCJONARIUSZACH BOR NA LOTNISKU


Jeśli gen. Marian Janicki, szef BOR, twierdzi, że byli tam funkcjonariusze BOR, to mogli oni tam działać w sposób tajny. Nie możemy wykluczyć, że to miało miejsce. Ale o tym nie wiedzieli ani pracownicy Kancelarii Prezydenta, ani oficerowie BOR, którzy byli obecni na cmentarzu w Katyniu, a z którymi rozmawiałem. Oni twierdzili, że żadnej ekipy BOR na lotnisku nie było. Po katastrofie nie byli w stanie uzyskać żadnej informacji od kogokolwiek z lotniska o tym, co się wydarzyło. Pytałem dowodzącego grupą BOR, kto miał chronić Prezydenta na lotnisku. Otrzymałem informację, że ta ekipa, która miała przylecieć z Panem Prezydentem.

O DEZAWUOWANIU ŚP. LECHA KACZYŃSKIEGO

Stworzono swoisty "przemysł nienawiści" wobec Prezydenta, w którym obok polityków PO znaczący udział miała znaczna część publicystów i mediów. Takie działania trwały właściwie od początku, tj. od wyboru Lecha Kaczyńskiego na urząd Prezydenta RP. Warto choćby przypomnieć komentarz Bronisława Komorowskiego tuż po wyborach prezydenckich w 2005 roku, kiedy ocenił dokonany przez obywateli wybór Lecha Kaczyńskiego jako tragedię dla Polski. Potem było już tylko gorzej, że przypomnę choćby odmawianie Prezydentowi prawa do odbywania podróży zagranicznych czy słynne już stwierdzenie premiera Tuska przy okazji szczytu Unii Europejskiej: "Mnie Pan Prezydent nie jest do niczego potrzebny". Wytworzenie takiej atmosfery mogło mieć istotny wpływ na to, że instytucje państwa nie przykładały należytej wagi do zapewnienia osobie Pana Prezydenta niezbędnego poziomu bezpieczeństwa.



O RZEKOMEJ WINIE PILOTÓW:

Winę pilotów orzeczono niemal natychmiast po katastrofie. Bez jakiejkolwiek analizy przebiegu wydarzeń i żadnych dowodów. (..)  Przecież ci piloci nie byli samobójcami! Rodzi się natomiast pytanie, jak oni byli naprowadzani na lotnisko. Z informacji, jakie padały z wieży, wynika, że byli cały czas na odpowiednim kursie i na odpowiedniej wysokości. Tymczasem okazało się co innego.

 

Opr. kam, źródło "Nasz Dziennik"

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych