NASZ FELIETON: Wysokie loty Marca G.

Fot. Sxc.hu
Fot. Sxc.hu

Co znaczy magia munduru…, i jak ogromna siła tkwi w kobiecym seksapilu.

Marc G., pracujący dorywczo jako kelner, za młodu nie miał ochoty na naukę, a podawanie gościom drinków wyszło mu bokiem. Nie on, lecz jemu mają nadskakiwać - doszedł do wniosku po obejrzeniu amerykańskiej komedii „Złap mnie, jeśli potrafisz”. Film Stevena Spielberga oparty został na historii Franka Abagnale'a, najmłodszego oszusta z listy ściganych przez FBI. Jego ekranowym wcieleniem był Leonardo DiCaprio; raz podawał się za pilota Pan-Am, to znów za lekarza, profesora uniwersyteckiego, a nawet za prawą rękę prokuratora generalnego. Niby nie kradł, zwykłe złodziejstwo było w jego oczach dla bezmózgowców, a on miał mózg. Musiał mieć, skoro latami wodził za nosy najtęższe głowy z policji śledczej, „zarobił” 2,5 mln dolarów i zjeździł około 30 krajów. Krótko mówiąc, Marc G. miał świetnych nauczycieli, Abagnale'a i DiCaprio właśnie...

Tak jak pierwowzór, 25.latek z nadreńskiego Ratingen zaczął od kupienia munduru pilota „Air France”. Zadziałało. Wystarczyło, że wszedł w nim do kawiarni na lotnisku w Düsseldorfie, a już poleciały na niego tęskne spojrzenia kobiet. Pierwszą kochanką fałszywego pilota została jedna ze stewardess. Później były inne. Ile? Wie tylko on, gdyż wiele ofiar wolało się nie ujawniać. Uniform lotnika zapewnił G. wysokie loty w wyższych sferach. Gdy mu się znudził, wzorem Abagnale`a wydrukował sobie eleganckie wizytówki na nazwisko „Dr Marc Leander von Soire - specjalista neurolog”. Dodatek „von” był nieodzowny, bo w Niemczech oznacza przynależność do klasy błękitnokrwistych i budzi respekt. Jak wielki, świadczy fakt, że Marc G. vel „von Soire”, „von Chossy”, „Graf von Falkenberg”, czy „Graf von Andechs” mógł bez przedpłaty odebrać od dealerów jaguara i dwa porsche - czerwony dla niego, biały dla jednej z jego oblubienic, bawił w drogich restauracjach i hotelach, oczywiście z różnymi pięknościami u boku, a ludzie z pieniędzmi pchali się do niego drzwiami i oknami. Jeden z pożyczkodawców dał mu bez zmrużenia oka 220 tys. euro...

Marc G. był w siódmym niebie. Na ziemię ściągnęła go niemiecka policja, która, w odróżnieniu od FBI, szybko namierzyła byłego kelnera. Dowiedziono mu 56 oszustw. Właśnie zakończyła się jego rozprawa w Düsseldorfie. Na ogłoszeniu wyroku G. wyglądał jak sam DiCaprio: w dobrze skrojonym garniturze, starannie dobranej koszuli, zadbane ręce, błyszczące od żelu, przystrzyżone włosy, swobodny, uśmiechnięty… „To, co pan zrobił nie jest wcale zabawne”, mruknął sędzia Hans-Werner Telle-Hetfeld. „Zawsze chciałem być kimś, chciałem wywrzeć wrażenie na kobietach…”, tłumaczył G. Jak nie patrzeć, wywarł. Wiadomo, nic tak nie upiększa mężczyzn jak tytuły, stanowiska i pieniądze.

Łagodny wyrok 40 miesięcy więzienia fałszywy lekarz z Ratingen zawdzięcza prawdziwemu lekarzowi, który doszukał się u niego „syndromu Krulla”, dolegliwości nazwanej od tytułowego hochsztaplera z powieści Thomasa Manna, charakteryzującej się wybujałą fantazją i zatarciem poczucia bezprawia. Jeśli Marc G. podda się kuracji i wykaże dobrym sprawowaniem, będzie mógł opuścić celę przed terminem. Tymczasem ma co wspominać. Może, jak Abagnale, napisze książkę. Swoją drogą, kobiety - niby „puch marny”, ale naprawdę tylko one, a nie żaden Red Bull, mogą dodać mężczyznom takich skrzydeł...

Klaser

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych