Było tak, jak lewackie robactwo wszelkiej maści zapowiedziało: „Witajcie w piekle!”, zapowiadali przed szczytem „dwudziestki” w Hamburgu i urządzili prominentnym gościom z zagranicy istne piekło. Niestety, w tonie niektórych komentarzy dało się wyczuć satysfakcję…
Nie ustalenia, acz tylko połowicznie zadowalające, lecz właśnie burdy zdominowały relacje z tego wydarzenia. Co do ustaleń, także te trudno bagatelizować. Doszło bowiem do pierwszego spotkania prezydentów USA i Rosji, które zamiast planowanych dwóch kwadransów trwało ponad dwie godziny. Donald Trump i Władimir Putin mieli o czym dyskutować. Co symptomatyczne, ten ostatni skwitował je zdaniem: „Nie wiem jak to zabrzmi, ale sposób w jaki odbieram Donalda Trumpa bardzo różni się od tego jak jest przedstawiany w telewizji”.
Znaczy, że mimo istotnych różnic w poglądach, nawiązany został między nimi dialog, który przynosi pierwsze owoce. Już od dziś ma nastąpić zawieszenie broni w Syrii. Wprawdzie nie przesądzono o przyszłości wspieranego przez Moskwę prezydenta Baszara el-Asada, ale do Putina zdaje się dotarło, że Waszyngton nie zmieni w tej kwestii swego stanowiska. W tym kontekście podsumowanie prezydenta Rosji, że w postawie prezydenta USA „jakby niewiele się zmieniło, jednak istnieje zrozumienie, że jednocząc wysiłki możemy wiele osiągnąć”, może być podstawą do ostrożnego optymizmu. Po obu stronach zdaje się przebijać świadomość, że w walce cywilizacji z islamskim terroryzmem Syria nie może być się poligonem między Rosją i Zachodem.
Jednym z najważniejszych tematów była też sprawa Ukrainy. Poza deklaracjami o „całkowitej zgodzie”, że trzeba podjąć „efektywne działania”, by „doprowadzić do zawieszenia broni i wycofania z frontu ciężkiej broni”, postępu nie ma. Podobnie odnośnie do nuklearnych ambicji Korei Północnej, jednakże i w tym przypadku bezpośrednia wymiana poglądów prezydenta Trumpa z Xi Jinpingiem, zwłaszcza po ostatnich, udanych próbach Pjongjangu z międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi (ICBM), ma niebagatelne znaczenie.
Wszystko to można skwitować: to tylko słowa. Ale bez rozmów „na szczycie”, w dialogu toczącym się wyłącznie za pośrednictwem mediów nie osiągnie się żadnego postępu w rozwiązywaniu nabrzmiałych problemów o znaczeniu globalnym. Na marginesie, Trump dowiódł w Hamburgu, że nie będzie prezydentem malowanym, o czym świadczy m.in. jego twarde stanowisko w sprawie klimatycznego porozumienia paryskiego z 2015r., jak też co do protekcjonizmu handlowego i gospodarczego; prezydent groził wcześniej krajom europejskim m.in. podwyżką cła na stal eksportowaną do USA. Kompromis polegał na tym, że uczestnicy szczytu uznali prawo poszczególnych krajów do korzystania z „instrumentów obrony” własnych rynków.
Tyle w wielkim skrócie o rezultatach hamburskiego szczytu - szklanka jest do połowy pełna lub - jak kto woli - od połowy pusta. Spotkania na szczytach nigdy nie były w pełni zadowalające. Jednak bez bezpośrednich konsultacji osiąganie jakiechkolwiek porozumień wykraczających poza stosunki bilateralne byłoby niemożliwe, a przynajmniej wielce utrudnione. Niestety, ten zdawałoby się truizm nie dociera do lewackich głów, dla których są to jedynie preteksty do urządzania burd, bijatyk z policją, rabowania i demolowania sklepów, podpaleń samochodów itp. I za każdym razem, obojętnie kto jest gospodarzem tych konferencji, świat obiegają gorszące zdjęcia ulicznych zajść.
Bez wątpienia niemieckie służby porządkowe nie zdały egzaminu, Hamburg przypominał miasto w stanie wojny. Trudne to do wytłumaczenia, Niemcy mają bowiem praktyczne doświadczenie i wiedzieli, czego można było się spodziewać. Do podobnych ekscesów dochodziło już wcześniej, zarówno na marginiesie Monachijskich Konferencji Bezpieczeństwa, czy np. na szczycie G-8 w Heiligendamm przed dziesięciu laty, gdzie duża część naszych dziennikarskich doniesień stanowiło to, kto kogo wypędził z pobliskiego lasu: policja tzw. antyglobalistów, czy antyglobaliści policję. Aby zakłócić obrady ich przeciwnicy próbowali dostać się na teren obrad nawet pontonami od strony morza.
To fakt, niemiecka policja zawiodła na całej linii. Jednak „Schadenfreude” z hamburskich ekscesów jest nie na miejscu. Są to zdarzenia wymagające powszechnego, jednoznacznego potępienia, także naszego. Prawda jest także, że uliczne zamieszki w Hamburgu są skutkiem wieloletniego tolerowania nie tylko lewackiego ekstremizmu, które należałoby dusic w zarodku. Nawiasem mówiąc, już 30 lat temu doszło w Berlinie do paraliżu miasta przez rozruchy anarchistów. Od lat pretekstem do ich zadym są różnorakie wydarzenia polityczne czy święta, jak choćby 1 maja. Jednakże dochodziło do nich również np. podczas zjazdów prawicowej ekstremy, jak np. Deutsche Volksunion, która w 2012r. została formalnie wcielona do Narodowodemokratycznej Partii Niemiec, uważającej się za spadkobierczynię hitlerowskiej NSDAP. Gdy jeden z jej zjazdów odbywał się w Pasawie (Passau), miasto przypominało oblężoną twierdzę, z witrynami sklepów zabitymi deskami…
Także wtedy niemiecka policja nie zdołała zapobiec bijatykom, demolowaniu ulic przez chaotów, niszczeniu zaparkowanych aut i czego popadło. My, Polacy, możemy mieć powody do satysfakcji, że wizyta prezydenta Trumpa przebiegała u nas bez żadnych zakłóceń, że zachowany został porządek także podczas szczytu NATO w Warszawie jak i gigantycznej imprezy Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Jednakże całkowicie nie na miejscu było zarówno ledwie skrywane zadowolenie niemieckich komentatorów, że z powodu ulicznych rozrabiaczy żona niepopularnego za Odrą prezydenta USA (do czego walnie przyczyniły się media w RFN), Melania Trump… nie mogła opuścić hotelu, jak i podobna nuta wybrzmiewająca z niektórych komentarzy polskich polityków i mediów po dramatycznych wydarzeniach w Hamburgu. W tym kontekście znakomicie zachowała się Polska Policja, która na swym twitterowym koncie wpisała: „Trzymamy kciuki za kolegów z Hamburga”.
Lewacka czy prawicowa ekstrema jest zakałą, nazywając rzecz po imieniu, jest to po prostu bandytyzm. Niemcy przegrali tę bitwę, ale - niezależnie od polityki - należy im współczuć, a nie cieszyć się z porażki służb porządkowych w RFN. Bo była to porażka i zawsze nią będzie, gdziekolwiek znów politycznej chuliganerii uda się zakłócić spokój. My, w Polsce, mieliśmy tego próbki 11 listopada 2011r., podczas Marszu Niepodległości, de facto z udziałem zaproszonych, niemieckich zadymiarzy z Antify… (według informacji rzecznika komendanta stołecznej policji, w kawiarni „Krytyki Politycznej” znaleziono tarcze, miotacze gazu, pałki i kastety). W komentarzach do hamburskich ekscesów zalecam powściągliwość, tym bardziej, że i u nas nie brakuje politycznych prowokatorów i prymitywów, gotowych sięgnąć po kostkę brukową…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/347959-witajcie-w-piekle-schadenfreude-z-hamburskich-ekscesow-jest-nie-na-miejscu-moze-nas-spotkac-to-samo
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.