Skala zamieszek do jakich doszło w Hamburgu przy okazji szczytu państw G-20 musi budzić zaniepokojenie. I nie chodzi o to, że czerwoni bojówkarze dopuścili się bezmyślnej dewastacji, grabieży i chuligaństwa na wielką skalę, bo takie rzeczy zdarzały się już wielokrotnie w powojennej Europie, ale że współczesne liberalne elity Zachodu są niemal bezbronne wobec lewackiego tumultu.
Jak mówi w wywiadzie dla naszego portalu dr Wojciech Szewko, w Niemczech działa w tej chwili 8,5 tysiąca lewicowych ekstremistów „zorientowanych na przemoc”. Prawica (skoro to Niemcy, to zapewne chodzi o ugrupowania neonazistowskie) ma takich „bojowych” ekstremistów więcej, bo ok. 12 tysięcy. Jednak nie słyszymy o wybrykach na podobną skalę w wykonaniu neonazistów. Nie dlatego, że są bardziej pokojowi, ale dlatego że trzymani są – i słusznie – za twarz przez służby policyjne. Dominująca ideologia zakazuje stawiać znak równości między lewakami a neonazistami, lewacy – jako spadkobiercy rewolty z 1968 roku i wyznawcy skrajnego egalitaryzmu społecznego – są uważani za nieco niesfornych, ale przecież „ideowo bliskich” mainstreamowi. Dlatego wolno im znacznie więcej. Zajścia w Hamburgu są kolejnym dowodem na poparcie tej tezy.
Tymczasem „stylistyka” tych zajść przywodzi na myśl najbardziej niechlubne karty z najnowszej historii Niemiec. W internecie można odnaleźć zdjęcia, na których właściciele hamburskich sklepów naklejają na witrynach lewackie hasła, czerwone flagi i rewolucyjne manifesty w obawie przed rozgrabieniem ich majątku przez nadciągających bojówkarzy. Przestraszone twarze niektórych sklepikarzy wywieszających slogany przeciwko kapitalizmowi budzą jak najgorsze skojarzenia z samooskarżającymi się ofiarami totalitarnych represji. I choć w Hamburgu „jedyną” represją za brak stosownej „dyspensy” było splądrowanie lub podpalenie majątku, to jest to zjawisko trudne do wyobrażenia w demokratycznym państwie.
W wydarzeniach z Hamburga można także dostrzec pewne analogie do lat 30. ubiegłego stulecia, do podpalanych i plądrowanych przez nazistów żydowskich sklepów. Nie chcę twierdzić, że znajdujemy się dziś u progu upadku Republiki Federalnej, aż tak słaba nie jest, aby ulec grupie niespełna dziesięciu tysięcy ekstremistów (licząc z neoznazistami i islamem liczba ich jest jednak znacznie większa – około 100 tysięcy). Dostrzegam jednak pewien rodzaj ambiwalencji wobec lewackich bojówkarzy, podobny do tego, jaki władze Republiki Weimarskiej przejawiały w stosunku do nazistów. Dziś, gdy tropi się tylko brunatną falę, łatwo stracić z oczu tę czerwoną.
Od czterdziestu lat niemieckie państwo pokazuje wszystkim, że definitywnie odcięło się od dawnej hitlerowskiej przeszłości. Jednocześnie Niemcy bardzo chcieliby udowodnić światu, że są jednym z najbardziej otwartych i liberalnych społeczeństw w Europie. W pogoni za tą wizją znów popadają w ideologiczną skrajność, zapominając przy tym najważniejszą lekcję z ich własnej historii, że nadmierne uleganie skrajnościom zwykle kończy się katastrofą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/347930-zamieszki-w-hamburgu-sa-skutkiem-wieloletniej-polityki-tolerowania-lewicowych-ekstremizmow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.