Kijowski prospekt (aleja) Watutina (radziecki marszałek) został właśnie, decyzją rady miasta, przemianowany na Romana Szuchewycza. Czyli „Tarasa Czuprynki”, dowódcy UPA, osobnika osobiście odpowiedzialnego za eksterminację Polaków na Wołyniu i w Galicji, człowieka który wydał rozkaz jej przeprowadzenia. A przedtem, dodajmy, według wszelkiego prawdopodobieństwa uczestniczącego w eksterminacji białoruskich Żydów (był w 1942 roku oficerem w stacjonującym na Białorusi ukraińskim batalionie policji pomocniczej). Zabity w 1950 roku przez NKWD Szuchewycz stał się symbolem ukraińskiej walki o wolność przeciw Rosjanom; stąd kariera tej postaci na obecnej Ukrainie w dobie wojny przeciw moskiewskiej agresji.
Wykonanie uchwały (będącej realizacją ponawianych inicjatyw szefa ukraińskiego IPN, Wołodymira Wiatrowycza) może jeszcze spróbować wstrzymać mer Kijowa Witalij Kliczko. Należy mieć nadzieję, że tak uczyni, ale ta nadzieja nie może być przesadna. Nie miejmy złudzeń – na obecnej Ukrainie Polska liczy się mało, polska wrażliwość historyczna jeszcze mniej, kult UPA jest zaś zjawiskiem realnym, z którym liczyć się musi każdy polityk. A nawet gdyby Kliczko zawetował uchwałę, to Rada może obalić jego weto większością dwóch trzecich. Nie powinno być z tym większego kłopotu, bo dosłownie nikt spośród radnych (podobnie jak rok temu, gdy inną ulicę przemianowywano na Bandery) nie głosował przeciw uchwale.
Sprawa przemianowania bulwaru wywołała emocjonalną reakcję tych wspierających Ukrainę Polaków, którzy związali się z Ukrainą – właśnie – emocjonalnie. Rozumiem te nastroje, ale ich nie podzielam. Moje wsparcie dla naszego południowo-wschodniego sąsiada zawsze było i jest bowiem tyleż zdecydowane, co chłodne. Oparte nie na sympatii, tylko na kalkulacji interesów. Zaś ta kalkulacja jest jednoznaczna – trwale niepodległa Ukraina jest Polsce niezbędna jako bufor między nami a Rosją i jako gwarancja, że siła tej ostatniej nie urośnie do rozmiarów porównywalnych z Rosją carską czy radziecką.
Ale to tyle. Nie żywię względem Ukrainy żadnej ani antypatii, ani sympatii, ani w ogóle jakichś szczególnych uczuć. I nigdy nie uważałem za realne rojeń o możliwości odnowienia, w jakiejś formie, tradycji I Rzeczpospolitej. Interesy Kijowa – te rzeczywiste, czyli takie jak on sam je postrzega – i jego ambicje są kompletnie inne. Polskę postrzega się tam nie jako „odłączonego brata” (a nasi ukrainofile potrafią myśleć o Ukrainie wręcz w takich kategoriach), z którym należy najpierw, wspólnie szlochając, wzajemnie wyznać sobie obustronne historyczne winy, by potem żyć już długo i szczęśliwie w jakimś rodzaju jedności. Tylko jako partnera o potencjale ograniczonym, drastycznie mniejszym niż głównego wroga (czyli Moskwy) i głównego rozdającego karty w regionie (czyli Berlina). Partnera, będącego też w wielu aspektach konkurentem. Partnera, w dodatku, zdecydowanie różnego pod względem mentalności.
I nie zmienimy tego wszystkiego. Jesteśmy po prostu wszechstronnie za słabi.
Wnioski z tego trzeba wyciągnąć – właśnie – chłodne i nieemocjonalne. Bez histerii zarówno pro-, jak i antyukraińskiej. Po prostu trzeba, gdzie i kiedy można, robić z Kijowem wspólne interesy. Realizować różne korzystne dla obu krajów projekty bilateralne i regionalne. Natomiast tam, gdzie nasz interes jest inny niż ich – bardzo stanowczo realizować własny.
I nie przejawiać jakiejś szczególnej empatii wobec tzw. „wrażliwości partnera” w kwestiach historycznych czy w ogóle w warstwie tzw., mówiąc po marksistowsku, nadbudowy. Rzeczywistość jest brutalna; ciału kijowskich polityków bliższa jest koszula wrażliwości ich, czasem nacjonalistycznych a często żywiących respekt dla tradycji UPA wyborców niż pojednania z Polakami. Nie widzę żadnych przyczyn, aby politycy polscy zachowywali się inaczej.
Owszem, było inaczej – kiedy Ukraina była słaba i samo jej istnienie jako realnie niepodległego podmiotu stało pod znakiem zapytania, wtedy trzeba było na ukraińską tożsamość chuchać i dmuchać. Ale dziś gołym okiem widać, że nasz południowo-wschodni sąsiad przetrwał najgorszy kryzys. Państwo ukraińskie istnieje i widać, że istnieć będzie. Co więcej, zdecydowanie wychodzi z poradzieckiej i zdominowanej przez rosyjskość przestrzeni kulturowej.
To dla Polski oczywiście dobrze. Ale zarazem znaczy to, że ustały przyczyny, dla których trzeba było Kijów jakoś przesadnie rozpieszczać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/342438-aleja-szuchewycza-minal-czas-kiedy-ukraine-trzeba-bylo-jakos-specjalnie-rozpieszczac