Przedmiotem potężnego hejtu w ukraińskim internecie stała się dwa dni temu Rosjanka Ksenia Sobczak. Uderzyła w nią prawdziwa burza.
To wielobarwna postać. Z jednej strony celebrytka, lwica salonowa i skandalistka, z drugiej – aktorka i dziennikarka, z trzeciej – od 2011 roku aktywna antyputinowska opozycjonistka. Odważna – choć oczywiście chroniona przez społeczny status gwiazdy, a także pochodzenie rodzinne (jest córką nieżyjącego pierwszego demokratycznego mera Petersburga Anatolija Sobczaka, którego zastępcą stał się po powrocie z NRD oficer KGB Władimir Putin). Niemniej również ludzi ustosunkowanych w rządzonej przez tego ostatniego Rosji spotka często coś złego, trudno więc Kseni odmówić dzielności. Oczywiście, tak jak zdecydowana większość rosyjskich liberałów, Sobczak od początku konfliktu ukraińskiego zajmowała stanowisko promajdanowe, niechętne zaś animowanym przez Moskwę separatystom. Ale kilka dni temu nagrała i wrzuciła do sieci filmik, dość ostro atakujący prezydenta Poroszenkę.
Za co? A za to, że wydał dekret, na mocy którego na terytorium Ukrainy ma zostać uniemożliwione posługiwanie się największymi rosyjskimi internetowymi produktami – przeglądarką Yandex, odpowiednikiem Facebooka, czyli siecią VKontaktie (VK), oraz ekwiwalentem niegdysiejszej polskiej Naszej Klasy – odnoklassniki.ru (O). Sobczak. Powiedzieć, że zwłaszcza te dwie ostatnie sieci społecznościowe są popularne na Ukrainie – to nie powiedzieć nic. To podstawa internetowej komunikacji Ukraińców.
Sobczak skrytykowała Poroszenkę za dawanie do ręki argumentów putinowskiej propagandzie (że rzekomo na Ukrainie nie ma demokracji, za to prześladowane jest wszystko co kojarzy się z Rosją). I za, ogólnie, walkę z wolnym internetem. Przypomniała rolę, odegraną przez VK i O w czasie Majdanu, później – organizowania przez Ukraińców obrony Donbasu, i jeszcze później – w czasie prowadzenia śledztwa w sprawie zestrzelenia przez Rosjan lub siły przez nich kontrolowane malezyjskiego boeinga (ukraińscy patrioci i współdziałający z nimi rosyjscy demokraci powszechnie posługiwali się i VK, i O). Ogólnie sugerowała, że Poroszenko rządzi źle, na Ukrainie dzieje się niedobrze, a władza usiłuje to piarowsko przykryć bezsensownymi demonstracjami.
No i się zaczęło. Wystąpienie Sobczak stało się ważnym tematem ukraińskiego internetu. Dostała jako rosyjska nacjonalistka, łże-opozycjonistka, wróg Ukrainy i… córka chrzestna Putina (to wszystko jest nieprawdą, a ostatnie wręcz faktograficzną bzdurą, wiadomo kto był ojcem chrzestnym małej Kseni i nie był to obecny prezydent). Przypomniano jej też, że Rosja nie jest państwem demokratyczny, że tam blokowanie niewygodnych portali przez dyktatorską władzę jest, inaczej niż na Ukrainie, codzienną praktyką, więc gdyby dekret Poroszenki skrytykowała jakaś Szwajcaria czy inny wzór praw człowieka, to może miałaby do tego moralne prawo, a Rosjanie – nawet demokraci – takiego prawa nie mają.
Dostała więc niesłusznie i niesprawiedliwie, ale zarazem – było w tych zarzutach coś z prawdy.
…i dobrze…
„Internetowy” dekret Poroszenki nie jest bowiem pierwszym jego podobnym merytorycznie posunięciem, przyjętym jednoznacznie nieprzyjaźnie przez rosyjską opozycję, przez szczerych demokratów szczerze dotąd kibicujących Ukrainie i w miarę możności wspierających ją.
Pierwsza była sprawa telewizji „Dożdż”. Internetowa, autentycznie opozycyjna i autentycznie proukraińska. Władze kijowskie przez kilkanaście miesięcy sukcesywnie wyłączały nadawanie innych telewizji rosyjskich – tych wspierających Kreml. A „Dożdż” zostawiały. W końcu jednak i „Dożdżowi” odebrano licencję. Formalnie za to, że w trakcie prognozy pogody pokazywał mapkę, na której Krym był zaznaczony jako część Rosji. „Dożdż” – powtórzmy, merytorycznie jednoznacznie antyputinowski i proukraiński – musiał to robić, bo inaczej wszedłby w konflikt z ustawodawstwem Federacji Rosyjskiej i zostałby w Rosji zlikwidowany.
Kijowa nie przekonał ten ze wszech miar logiczny argument, i licencję na nadawanie na terenie Ukrainy „Dożdżowi” odebrał. Wywołało to liczne niechętne, pełne autentycznego niezrozumienia i poczucia krzywdy komentarze ze strony rosyjskich demokratów. Które z kolei wywołały ze strony ukraińskiej wiele reakcji demonstracyjnych, których przesłanie można by odczytać tak: „nic nas nie obchodzi wasz komfort psychiczny, spadajcie stąd. Mówicie, że na skutek zakazu emisji „Dożdża” pogłębi się niezrozumienie między Ukrainą a Rosją? I dobrze, że się pogłębi”.
Wtedy jednak przedmiotem sporu była działalność na Ukrainie medium inteligenckiego, w jakimś sensie elitarnego. A obecne uderzenie we „VKontaktie” i w „Odnokłassników” to uderzenie w ważne elementy życia milionów zwykłych Ukraińców. I właśnie o to chodzi.
Największa wina Putina
Oczywiście część zarzutów, formułowanych przez Sobczak jest trafna. Poroszence może iść – również – o propagandowe przykrycie niekorzystnych elementów sytuacji wewnętrznej. W końcu wojna z całą pewnością działa na korzyść ukraińskiej władzy. I jakąś część rzeczywistości może odzwierciedlać też komentarz pewnej żyjącej od pewnego czasu na Zachodzie dziennikarki z Donbasu, która napisała, że „VKontaktie” był płaszczyzną dialogu, rodzącego się między żołnierzami obu stron wtedy, kiedy się wzajemnie nie zabijali. Używając „VKontaktie” zwykli żołnierze dogadywali się co do zawierania prywatnych, małych rozejmów”. Jeśli tak – to mogło nie podobać się władzom politycznym i wojskowym.
Ale zasadniczo chodzi o coś innego. O to, że Ukraina, częściowo rosyjskojęzyczna, a cała posługująca się rosyjskim na równi z ukraińskim, wie że aby przetrwać, aby umocnić swój byt jako naprawdę niepodległego państwa, musi wyrwać się z postradzieckiej, a przede wszystkim – zdominowanej przez rosyjskość przestrzeni kulturowej. I podejmuje wiodące w tą stronę działania. Działania realnie zmieniające sytuację sprzed Majdanu, kiedy to zdecydowana większość Ukraińców, choć akceptowała istnienie Ukrainy jako suwerennego państwa i była do tego istnienia przywiązana, to zarazem czuła się częścią jakiejś większej, nie politycznej ale kulturowej całości, której głównym składnikiem była Rosja.
Była to dla ogromnej większości Ukraińców z centralnych, a zwłaszcza południowych i wschodnich części kraju sytuacja naturalna, normalna. Tak jak naturalne były dla nich kulturowe, religijne, językowe i po prostu ludzkie więzy z Rosją. Ukraińscy narodowcy od zawsze chcieli z tą sytuacją zerwać. Ale ta chęć wylała się poza nacjonalistyczne kręgi polityczne dopiero w wyniku nawet nie Majdanu, tylko Krymu, a potem agresji w Donbasie.
Dyskusja może dotyczyć tylko tego, czy rów który trzeba wykopać na granicy z Rosją ma zostać napełniony wodą, w której pływałyby krokodyle, czy po prostu stężonym kwasem siarkowym
— napisał popularny ukraiński bloger.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przedmiotem potężnego hejtu w ukraińskim internecie stała się dwa dni temu Rosjanka Ksenia Sobczak. Uderzyła w nią prawdziwa burza.
To wielobarwna postać. Z jednej strony celebrytka, lwica salonowa i skandalistka, z drugiej – aktorka i dziennikarka, z trzeciej – od 2011 roku aktywna antyputinowska opozycjonistka. Odważna – choć oczywiście chroniona przez społeczny status gwiazdy, a także pochodzenie rodzinne (jest córką nieżyjącego pierwszego demokratycznego mera Petersburga Anatolija Sobczaka, którego zastępcą stał się po powrocie z NRD oficer KGB Władimir Putin). Niemniej również ludzi ustosunkowanych w rządzonej przez tego ostatniego Rosji spotka często coś złego, trudno więc Kseni odmówić dzielności. Oczywiście, tak jak zdecydowana większość rosyjskich liberałów, Sobczak od początku konfliktu ukraińskiego zajmowała stanowisko promajdanowe, niechętne zaś animowanym przez Moskwę separatystom. Ale kilka dni temu nagrała i wrzuciła do sieci filmik, dość ostro atakujący prezydenta Poroszenkę.
Za co? A za to, że wydał dekret, na mocy którego na terytorium Ukrainy ma zostać uniemożliwione posługiwanie się największymi rosyjskimi internetowymi produktami – przeglądarką Yandex, odpowiednikiem Facebooka, czyli siecią VKontaktie (VK), oraz ekwiwalentem niegdysiejszej polskiej Naszej Klasy – odnoklassniki.ru (O). Sobczak. Powiedzieć, że zwłaszcza te dwie ostatnie sieci społecznościowe są popularne na Ukrainie – to nie powiedzieć nic. To podstawa internetowej komunikacji Ukraińców.
Sobczak skrytykowała Poroszenkę za dawanie do ręki argumentów putinowskiej propagandzie (że rzekomo na Ukrainie nie ma demokracji, za to prześladowane jest wszystko co kojarzy się z Rosją). I za, ogólnie, walkę z wolnym internetem. Przypomniała rolę, odegraną przez VK i O w czasie Majdanu, później – organizowania przez Ukraińców obrony Donbasu, i jeszcze później – w czasie prowadzenia śledztwa w sprawie zestrzelenia przez Rosjan lub siły przez nich kontrolowane malezyjskiego boeinga (ukraińscy patrioci i współdziałający z nimi rosyjscy demokraci powszechnie posługiwali się i VK, i O). Ogólnie sugerowała, że Poroszenko rządzi źle, na Ukrainie dzieje się niedobrze, a władza usiłuje to piarowsko przykryć bezsensownymi demonstracjami.
No i się zaczęło. Wystąpienie Sobczak stało się ważnym tematem ukraińskiego internetu. Dostała jako rosyjska nacjonalistka, łże-opozycjonistka, wróg Ukrainy i… córka chrzestna Putina (to wszystko jest nieprawdą, a ostatnie wręcz faktograficzną bzdurą, wiadomo kto był ojcem chrzestnym małej Kseni i nie był to obecny prezydent). Przypomniano jej też, że Rosja nie jest państwem demokratyczny, że tam blokowanie niewygodnych portali przez dyktatorską władzę jest, inaczej niż na Ukrainie, codzienną praktyką, więc gdyby dekret Poroszenki skrytykowała jakaś Szwajcaria czy inny wzór praw człowieka, to może miałaby do tego moralne prawo, a Rosjanie – nawet demokraci – takiego prawa nie mają.
Dostała więc niesłusznie i niesprawiedliwie, ale zarazem – było w tych zarzutach coś z prawdy.
…i dobrze…
„Internetowy” dekret Poroszenki nie jest bowiem pierwszym jego podobnym merytorycznie posunięciem, przyjętym jednoznacznie nieprzyjaźnie przez rosyjską opozycję, przez szczerych demokratów szczerze dotąd kibicujących Ukrainie i w miarę możności wspierających ją.
Pierwsza była sprawa telewizji „Dożdż”. Internetowa, autentycznie opozycyjna i autentycznie proukraińska. Władze kijowskie przez kilkanaście miesięcy sukcesywnie wyłączały nadawanie innych telewizji rosyjskich – tych wspierających Kreml. A „Dożdż” zostawiały. W końcu jednak i „Dożdżowi” odebrano licencję. Formalnie za to, że w trakcie prognozy pogody pokazywał mapkę, na której Krym był zaznaczony jako część Rosji. „Dożdż” – powtórzmy, merytorycznie jednoznacznie antyputinowski i proukraiński – musiał to robić, bo inaczej wszedłby w konflikt z ustawodawstwem Federacji Rosyjskiej i zostałby w Rosji zlikwidowany.
Kijowa nie przekonał ten ze wszech miar logiczny argument, i licencję na nadawanie na terenie Ukrainy „Dożdżowi” odebrał. Wywołało to liczne niechętne, pełne autentycznego niezrozumienia i poczucia krzywdy komentarze ze strony rosyjskich demokratów. Które z kolei wywołały ze strony ukraińskiej wiele reakcji demonstracyjnych, których przesłanie można by odczytać tak: „nic nas nie obchodzi wasz komfort psychiczny, spadajcie stąd. Mówicie, że na skutek zakazu emisji „Dożdża” pogłębi się niezrozumienie między Ukrainą a Rosją? I dobrze, że się pogłębi”.
Wtedy jednak przedmiotem sporu była działalność na Ukrainie medium inteligenckiego, w jakimś sensie elitarnego. A obecne uderzenie we „VKontaktie” i w „Odnokłassników” to uderzenie w ważne elementy życia milionów zwykłych Ukraińców. I właśnie o to chodzi.
Największa wina Putina
Oczywiście część zarzutów, formułowanych przez Sobczak jest trafna. Poroszence może iść – również – o propagandowe przykrycie niekorzystnych elementów sytuacji wewnętrznej. W końcu wojna z całą pewnością działa na korzyść ukraińskiej władzy. I jakąś część rzeczywistości może odzwierciedlać też komentarz pewnej żyjącej od pewnego czasu na Zachodzie dziennikarki z Donbasu, która napisała, że „VKontaktie” był płaszczyzną dialogu, rodzącego się między żołnierzami obu stron wtedy, kiedy się wzajemnie nie zabijali. Używając „VKontaktie” zwykli żołnierze dogadywali się co do zawierania prywatnych, małych rozejmów”. Jeśli tak – to mogło nie podobać się władzom politycznym i wojskowym.
Ale zasadniczo chodzi o coś innego. O to, że Ukraina, częściowo rosyjskojęzyczna, a cała posługująca się rosyjskim na równi z ukraińskim, wie że aby przetrwać, aby umocnić swój byt jako naprawdę niepodległego państwa, musi wyrwać się z postradzieckiej, a przede wszystkim – zdominowanej przez rosyjskość przestrzeni kulturowej. I podejmuje wiodące w tą stronę działania. Działania realnie zmieniające sytuację sprzed Majdanu, kiedy to zdecydowana większość Ukraińców, choć akceptowała istnienie Ukrainy jako suwerennego państwa i była do tego istnienia przywiązana, to zarazem czuła się częścią jakiejś większej, nie politycznej ale kulturowej całości, której głównym składnikiem była Rosja.
Była to dla ogromnej większości Ukraińców z centralnych, a zwłaszcza południowych i wschodnich części kraju sytuacja naturalna, normalna. Tak jak naturalne były dla nich kulturowe, religijne, językowe i po prostu ludzkie więzy z Rosją. Ukraińscy narodowcy od zawsze chcieli z tą sytuacją zerwać. Ale ta chęć wylała się poza nacjonalistyczne kręgi polityczne dopiero w wyniku nawet nie Majdanu, tylko Krymu, a potem agresji w Donbasie.
Dyskusja może dotyczyć tylko tego, czy rów który trzeba wykopać na granicy z Rosją ma zostać napełniony wodą, w której pływałyby krokodyle, czy po prostu stężonym kwasem siarkowym
— napisał popularny ukraiński bloger.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/340754-blokada-rosyjskich-spolecznosciowek-kijow-chce-zerwac-wszelkie-wiezy-z-moskwa-nawet-jesli-to-bedzie-bolalo