Jedną z największych niespodzianek podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w USA było masowe poparcie konserwatywnych chrześcijan dla Donalda Trumpa, którego prywatne życie – oględnie mówiąc – nie ma wiele wspólnego z ideałami Ewangelii.
Nawet w tzw. Południowym Pasie Stanów Biblijnych w trakcie prawyborów w partii republikańskiej kontrowersyjny miliarder wygrał zdecydowanie z gorliwymi wyznawcami Jezusa, takimi jak Mark Rubio czy Ted Cruz.
Kluczowe okazało się wsparcie, jakiego udzielił Trumpowi baptystyczny pastor Jerry Falwell junior. Jego ojciec, słynny telewizyjny kaznodzieja śp. Jerry Falwell senior, był swego czasu założycielem ewangelikalnego, mocno konserwatywnego ruchu Moralnej Większości. Miał duży wpływ na to, że chrześcijanie traktujący swą wiarę serio poparli niegdyś masowo Ronalda Reagana.
Gdy rok temu Falwell junior stanął u boku Trumpa, wielu wieszczyło koniec dzieła jego ojca. Twierdzono, że Moralna Większość sprzeniewierzyła się swoim zasadom, stawiając na amoralnego i bezideowego koniukturalistę. Mimo to środowiska związane z Południową Konwencją Baptystyczną nie zrezygnowały z popierania Trumpa.
Kilka dni temu nowy prezydent zawitał do Liberty University w Lynchburgu w Wirginii. Uczelnia, założona w 1971 roku przez Jerry’ego Falwella seniora, stanowi do dziś kuźnię kadr konserwatywnej elity protestanckiej. Nie przez przypadek Trump wybrał właśnie tę placówkę jako miejsce swego pierwszego przemówienia skierowanego do środowisk akademickich. Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej wspomniany Uniwersytet Wolności był jednym z niewielu ośrodków szkolnictwa wyższego w USA, które gotowe były przyjąć Trumpa. Miliarder skorzystał z tego zaproszenia i rok temu miał tam spotkanie z wykładowcami oraz 10 tysiącami studentów. Teraz przybył do Wirginii jako urzędujący prezydent, a jego mowa poświęcona była wolności religijnej oraz obecności chrześcijan w życiu publicznym.
Deklaracje prezydenta zabrzmiały jednoznacznie:
„Ameryka jest lepsza, gdy ludzie wnoszą do niej swą wiarę. Dopóki jestem waszym prezydentem, nikt nie zabroni wam praktykowania swej wiary oraz głoszenia tego, co nosicie w swych sercach.“
Zachęcił studentów, by nie godzili się na łatwiznę i nie bali się płynąć pod prąd, lecz byli gotowi stawić czoła krytyce w imię wierności wyznawanym przez siebie wartościom. Mówił, iż w dzisiejszym świecie chrześcijanie są outsiderami, ale nie powinni się tym przejmować, lecz potraktować to jako swoją szansę, dlatego że to „outsiderzy zmieniają świat i dokonują prawdziwej i trwałej różnicy“:
„Wiem, że każdy z was będzie wojownikiem prawdy, będzie walczył dla naszego kraju i dla swojej rodziny. Wiem, że każdy z was stanie po stronie dobra, choć nie jest to łatwe, jednak pozostanie wierny sobie, ojczyźnie i wierze.“
Trump podkreślił, że wielkość Stanów Zjednoczonych ufundowana została na więzi z religią chrześcijańską:
„Ameryka była zawsze krajem marzeń, ponieważ Ameryka jest narodem ludzi prawdziwie wierzących. Kiedy Ojcowie Pielgrzymi wylądowali w Plymouth, modlili się. Kiedy Ojcowie Założyciele pisali Deklarację Niepodległości, odwoływali się w niej do naszego Stwórcy czterokrotnie, ponieważ w Ameryce nie czcimy rządu, my czcimy Boga. Dlatego wybrani przez nas urzędnicy kładli dłonie na Biblii i mówili: „Tak mi domóż Bóg”, gdy składali swe przysięgi. Dlatego nasza waluta dumnie deklaruje: „Ufamy Bogu” i dlatego za każdym razem, gdy składamy przysięgę wierności, z dumą głosimy, że jesteśmy jednym narodem podporządkowanym Bogu.“
Trudno wybobrazić sobie, by podobne słowa mógł dziś wypowiedzieć prezydent Francji, kanclerz Niemiec, premier Wielkiej Brytanii czy jakokolwiek przywódca w Unii Europejskiej.
Kiedy miesiąc temu rozmawiałem w USA z ludźmi zaangażowanymi w życie Kościoła, mówili mi, że nie mają złudzeń co do Trumpa i nie widzą w nim bynajmniej ideału chrześcijańskich cnót. A jednak wypowiada on słowa, na jakie od dawna czekali. Nie przejmuje się poprawnością polityczną, nie brnie w lewicowo-liberalną nowomowę. Mówi o wielkości Ameryki, o czerpaniu siły z chrześcijaństwa, o prawie wierzących do wyrażania swej religii w życiu publicznym. Nie poprzestaje przy tym tylko na deklaracjach – wypowiedział np. wojnę przemysłowi aborcyjnemu i wstrzymał finansowanie Planned Parenthood. Rozpoczął też kilka innych batalii, stając w cywilizacyjnym sporach po stronie chrześcijan.
Nic więc dziwnego, że Jerry Falwell junior oraz inni liderzy Moralnej Większości są zadowoleni z wyboru, jakiego ich środowisko dokonało ponad rok temu, gdy zdecydowało się poprzeć Trumpa. Nikt nie ma wątpliwości, że prezydent nie jest w życiu osobistym nosicielem chrześcijańskich prawd, ale może być ich obrońcą w życiu publicznym. A poza tym każdy lokator w Białym Domu jest lepszy niż Hillary Clinton…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/340753-moralna-wiekszosc-zadowolona-z-prezydentury-donalda-trumpa