Donald Trump – postać kontrowersyjna – daje radę, a wieszczona przez wielu „życzliwych” katastrofa na horyzoncie, bo mówią nawet o „impeachmencie” tj. procedurze usunięcia prezydenta z urzędu, okaże się ot, fatamorganą po drodze do naprawy systemu politycznego i gospodarki USA. Dlaczego tak sądzę? Obserwuję karierę Trumpa niemal od jej zarania, później kiedy w latach 80-tych wypływa na szerokie biznesowe wody w Nowym Jorku, by jako jeden z nielicznych deweloperów przetrwać potężny kryzys na rynku nieruchomości w USA na początku lat 90-tych. Jednak tym razem zacznijmy od… końca to jest od wczorajszej decyzji prezydenta Trumpa o usunięciu James’a Comey ze stanowiska szefa FBI. Decyzji ze wszech miar słusznej!
Comey przez swe z pozoru chwiejne działania w czasie kampanii wyborczej praktycznie zdyskredytował obydwoje kandydatów do prezydentury - zarówno Hilary Clinton jak i Donalda Trumpa. Gdyby pozostał na swoim urzędzie mógłby grać sprawą „kontaktów z Rosją” przeciw Prezydentowi przez lata - w praktyce kontrolując władzę wykonawczą. Warto tu wspomnieć epokową postać J. Edgar’a Hoover, założyciela i wieloletniego dyrektora FBI, który, jak wieść niesie, trzymał w zanadrzu „haki” na kolejnych prezydentów, ich żony, braci, dzieci i dalszych krewnych… Chlubił się, że stał na straży systemu - co go nieco tłumaczy, jako że co żywo nie przepadał za komunistami. Co do postaci James’a Comeya straciłem wszelkie złudzenia po obserwacji sposobu w jaki składał zeznania przed Komisją Kongresu powołaną by wyjaśnić rolę i wpływ rosyjskich służb na ostatnie wybory w USA. Po prostu nie wierzyłem własnym oczom i uszom…, bo czy tak emocjonalnie napompowany człowiek mógł zajmować, ba, w jaki sposób dochrapał się szefostwa w najpotężniejszej agencji wywiadowczej na świecie. Chyba, że odgrywał szopkę przed przedstawicielami Kongresu? Cóż, jeśli tyle i tylko tyle, to bez względu na powody, czy intencje „szopki”, nie zasługiwał i zasługuje by stać na czele FBI…
Prezydent Trump ma wielu wrogów, bo co i raz narusza wciąż obowiązującą w Ameryce poprawność polityczną. Choćby wtedy, gdy mówi o ekstremizmie islamskim, uchodźcach czy nielegalnych imigrantach. Narusza też interesy potężnych firm bezwzględnie ścinając zapłatę za zamówione wcześniej myśliwce i samoloty. Kiedy indziej, gdy zabiera głos na temat wysokich cen za leki, akcje koncernów farmaceutycznych lecą na łeb dół. Dąży do ograniczenia kosztów „Obamacare”, systemu ubezpieczeń i opieki zdrowotnej wdrożonego przez poprzednią administrację. Chce repatriacji zysków skumulowanych w formie gotówki przez firmy amerykańskie i trzymanych w rajach podatkowych poza granicami USA. W kolejnym etapie planuje cięcie podatków korporacyjnych z 39 do 15 proc. i liczy, że tym razem firmy, przemysł i miejsca pracy wrócą do jego ojczyzny.
Jednak za co najbardziej cenię i lubię Donalda Trumpa, to jego konserwatyzm obyczajowy i szybka decyzja obcięcia - siłą prezydenckiego dekretu - funduszy na „Planned Parenthood”, organizację propagującą świadome rodzicielstwo, edukację seksualną dzieci oraz szeroki dostępu do legalnej antykoncepcji i aborcji, gdyż różowa i nachalna ideologia Obamy propagowana w USA i eksportowana do Europy zniesmaczała i przyprawiałą o mdłości do tego stopnia, że bez nadziei na rozsądek bliźnich, od lat wołałem o pomstę do nieba.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/339217-trump-daje-rade