Oui, oui, oui…! - wygrał Emmanuel Macron, wiwatuje Francja, cieszy się Europa. Dlaczego? Po prawdzie tylko dlatego, że przegrał Front Narodowy. W orszaku weselnym nie mówi się o kryzysie małżeńskim, jednak radość i poczucie ulgi w Uniii Europejskiej z jego „imponującego zwycięstwa” nad Marine Le Pen są bezpodstawne przedwczesne, problemy dla Francji, jak i dla całej Europy, są wręcz zaprogramowane.
Co do programu, na ten temat Macron miał akurat najmniej do powiedzenia. Nie musiał mówić nic, wystarczyło, że nie zapowiadał, w przeciwieństwie do Le Pen, wyprowadzenia Francji z UE. A gdy już zaczynał coś mówić o swych zamiarach, miny jego sekundantom rzedły, od Berlina, przez Warszawę, po Waszyngton. I pewnie z tego względu ograniczył się w swym pierwszym wystąpieniu, tuż po ogłoszeniu wyników głosowania, do komunałów. Próbka? Voila!:
Nie zawsze będzie łatwo, zadanie będzie trudne, wymagać będzie zaangażowania wszystkich, naszego wojska, naszych sił porządkowych, wszystkich naszych sił publicznych. Wymagać będzie zaangażowania każdego z was - parlamentarzystów, radnych, związkowców, stowarzyszeń, pracowników, rolników, rzemieślników, studentów, emerytów”, bo „Świat oczekuje żebyśmy wszędzie bronili wolności, bronili tych, którzy są prześladowani, nieśli im nową nadzieję, nowy humanizm świata bezpieczniejszego, świata gdzie broni się wolności, który będzie bardziej sprawiedliwy, bardziej ekologiczny (…)
itd.
Bla, bla, bla. Pobożne życzenia, truizmy, wyświechtane ogólniki, ale najważniejsze że… „udało nam się wygrać, Francja wygrała, vive la France!”… - emocjonował się Macron, a z nim trójkolorowy tłum pod Luwrem.
Gdy emocje już opadną, przyjdzie uświadomić sobie, że powody do radości są nikłe. Prezyzdent elekt Macron, były urzędnik w Pałacu Elizejskim u prezydenta Françoisa Hollande’a, i były minister gospodarki w rządzie socjalisty Manuela Vallsa, wygrał „imponująco” dzięki wsparciu wszystkich przeciwników Marine Le Pen, ale w nadchodzących wyborach do parlamentu wszyscy będą już grali na własne konto. Macron nie ma zaplecza politycznego i - jak można się spodziewać - nie zdobędzie większości mandatów. Będzie więc musiał szukać sojuszników, zarówno na lewicy Jeana-Luca Melanchona jak i prawicy, republikanów Françoisa Fillona. To jak godzenie wody z ogniem. Osobiście czarno widzę tę współpracę. W tle pozostaje Front Narodowy, który urasta do rangi głównej siły opozycji. Narodowcy Marine Le Pen mają więc znakomitą pozycję wyjściową do przejęcia władzy za kilka lat.
Przed następcą prezydenta Hollande’a stoi niezmiernie trudne zadanie dokonania niezbędnych, głębokich reform, w tym dokuczliwych cięć socjalnych. Sytuacja gospodarcza V Republiki jest bardzo zła, do czego notabene przyczynił się sam Macron w roli ministra. Zamiast wzrostu gospodarczego panuje stagnacja na poziomie 1 proc., aż dokładnie 25 proc. młodych ludzi nie ma pracy (szóste miejsce w UE - gorsze wyniki mają tylko Grecja, Hiszpania, Włochy, Cypr i Chorwacja), zadłużenie kraju przekroczyło już 96 proc. PKB (wobec dopuszczalnych przez UE 60 proc.), i opiewa na bajońską sumę ponad 2 bilionów euro, Francja od lat przekracza też granice deficytu budżetowego, w ciagu dekady zadłużenie na „głowę” uległo podwojeniu… - jednym zdaniem, bez ekonomiczno-gospodarczego trzęsienia ziemi i mocnego zaciśnięcia pasa się nie obejdzie. A na próbach zreformowania Francji łamali sobie zęby wszyscy jej prezydenci i szefowie rządów. Można się spodziewać, że połamie je sobie także, jak się go określa, liberalno-lewicowy prezydent Macron.
I tu wyłania się kolejny problem: choć współpraca francusko-niemiecka uchodzi za wzorcową, rzeczywistość wygląda inaczej. Berlin od dawna naciska na Paryż aby dokonał niezbędnej naprawy gospodarki. Na marginesie kryzysu euro rząd federalny po cichu rozpatrywał nawet scenariusze utworzenia eurostrefy „krajów północy”, bez Francji i bankrutów z południa Europy. Zarzuty Berlina, które doprowadzały do ostrych konfliktów bilateralnych, zrywania i odkładania rutynowych konsultacji międzyrządowcyh, dotyczyły m.in. protekcjonizmu i interwencjonizmu francuskiego rządu, łączenia firm w wielkie, narodowe koncerny (jak Suez i Gaz de France), finansowego wspierania plajtujących firm (jak głośna sprawa uniemożliwionego zakupu Alstomu z branży energetycznej i transportowej przez Siemensa), na zasadzie: wolny rynek - tak, ale nie u nas. Przykłady można mnożyć. Francja niewiele sobie też robi z unijnych ustaleń. Dość przypomnieć próby wymuszenia na Brukseli zniesienia limitów połowowych dla francuskich rybaków, którym - wbrew zasadom obowiązujacym w UE - francuski rząd przyznał dodatkowe dopłaty kilkuset milionów euro.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Oui, oui, oui…! - wygrał Emmanuel Macron, wiwatuje Francja, cieszy się Europa. Dlaczego? Po prawdzie tylko dlatego, że przegrał Front Narodowy. W orszaku weselnym nie mówi się o kryzysie małżeńskim, jednak radość i poczucie ulgi w Uniii Europejskiej z jego „imponującego zwycięstwa” nad Marine Le Pen są bezpodstawne przedwczesne, problemy dla Francji, jak i dla całej Europy, są wręcz zaprogramowane.
Co do programu, na ten temat Macron miał akurat najmniej do powiedzenia. Nie musiał mówić nic, wystarczyło, że nie zapowiadał, w przeciwieństwie do Le Pen, wyprowadzenia Francji z UE. A gdy już zaczynał coś mówić o swych zamiarach, miny jego sekundantom rzedły, od Berlina, przez Warszawę, po Waszyngton. I pewnie z tego względu ograniczył się w swym pierwszym wystąpieniu, tuż po ogłoszeniu wyników głosowania, do komunałów. Próbka? Voila!:
Nie zawsze będzie łatwo, zadanie będzie trudne, wymagać będzie zaangażowania wszystkich, naszego wojska, naszych sił porządkowych, wszystkich naszych sił publicznych. Wymagać będzie zaangażowania każdego z was - parlamentarzystów, radnych, związkowców, stowarzyszeń, pracowników, rolników, rzemieślników, studentów, emerytów”, bo „Świat oczekuje żebyśmy wszędzie bronili wolności, bronili tych, którzy są prześladowani, nieśli im nową nadzieję, nowy humanizm świata bezpieczniejszego, świata gdzie broni się wolności, który będzie bardziej sprawiedliwy, bardziej ekologiczny (…)
itd.
Bla, bla, bla. Pobożne życzenia, truizmy, wyświechtane ogólniki, ale najważniejsze że… „udało nam się wygrać, Francja wygrała, vive la France!”… - emocjonował się Macron, a z nim trójkolorowy tłum pod Luwrem.
Gdy emocje już opadną, przyjdzie uświadomić sobie, że powody do radości są nikłe. Prezyzdent elekt Macron, były urzędnik w Pałacu Elizejskim u prezydenta Françoisa Hollande’a, i były minister gospodarki w rządzie socjalisty Manuela Vallsa, wygrał „imponująco” dzięki wsparciu wszystkich przeciwników Marine Le Pen, ale w nadchodzących wyborach do parlamentu wszyscy będą już grali na własne konto. Macron nie ma zaplecza politycznego i - jak można się spodziewać - nie zdobędzie większości mandatów. Będzie więc musiał szukać sojuszników, zarówno na lewicy Jeana-Luca Melanchona jak i prawicy, republikanów Françoisa Fillona. To jak godzenie wody z ogniem. Osobiście czarno widzę tę współpracę. W tle pozostaje Front Narodowy, który urasta do rangi głównej siły opozycji. Narodowcy Marine Le Pen mają więc znakomitą pozycję wyjściową do przejęcia władzy za kilka lat.
Przed następcą prezydenta Hollande’a stoi niezmiernie trudne zadanie dokonania niezbędnych, głębokich reform, w tym dokuczliwych cięć socjalnych. Sytuacja gospodarcza V Republiki jest bardzo zła, do czego notabene przyczynił się sam Macron w roli ministra. Zamiast wzrostu gospodarczego panuje stagnacja na poziomie 1 proc., aż dokładnie 25 proc. młodych ludzi nie ma pracy (szóste miejsce w UE - gorsze wyniki mają tylko Grecja, Hiszpania, Włochy, Cypr i Chorwacja), zadłużenie kraju przekroczyło już 96 proc. PKB (wobec dopuszczalnych przez UE 60 proc.), i opiewa na bajońską sumę ponad 2 bilionów euro, Francja od lat przekracza też granice deficytu budżetowego, w ciagu dekady zadłużenie na „głowę” uległo podwojeniu… - jednym zdaniem, bez ekonomiczno-gospodarczego trzęsienia ziemi i mocnego zaciśnięcia pasa się nie obejdzie. A na próbach zreformowania Francji łamali sobie zęby wszyscy jej prezydenci i szefowie rządów. Można się spodziewać, że połamie je sobie także, jak się go określa, liberalno-lewicowy prezydent Macron.
I tu wyłania się kolejny problem: choć współpraca francusko-niemiecka uchodzi za wzorcową, rzeczywistość wygląda inaczej. Berlin od dawna naciska na Paryż aby dokonał niezbędnej naprawy gospodarki. Na marginesie kryzysu euro rząd federalny po cichu rozpatrywał nawet scenariusze utworzenia eurostrefy „krajów północy”, bez Francji i bankrutów z południa Europy. Zarzuty Berlina, które doprowadzały do ostrych konfliktów bilateralnych, zrywania i odkładania rutynowych konsultacji międzyrządowcyh, dotyczyły m.in. protekcjonizmu i interwencjonizmu francuskiego rządu, łączenia firm w wielkie, narodowe koncerny (jak Suez i Gaz de France), finansowego wspierania plajtujących firm (jak głośna sprawa uniemożliwionego zakupu Alstomu z branży energetycznej i transportowej przez Siemensa), na zasadzie: wolny rynek - tak, ale nie u nas. Przykłady można mnożyć. Francja niewiele sobie też robi z unijnych ustaleń. Dość przypomnieć próby wymuszenia na Brukseli zniesienia limitów połowowych dla francuskich rybaków, którym - wbrew zasadom obowiązujacym w UE - francuski rząd przyznał dodatkowe dopłaty kilkuset milionów euro.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/339059-wielkie-wyzwanie-dla-polskiej-dyplomacji-podczas-kadencji-macrona-zadecyduje-sie-byc-albo-nie-byc-unii-europejskiej?strona=1