Zawsze czułem, że między Polakami a Niemcami (czy w zasadzie między Polakami a zachodnimi Europejczykami w ogóle, ale Niemcy są pod tym względem ekstremum kontynentu) zachodzi jakaś fundamentalna a trudna nie tylko do zrozumienia, ale wręcz do nazwania duchowa różnica.
Różnica która powoduje, że ludzie niby to podobni sobie (a Polacy i Niemcy naprawdę w wielu kwestiach są podobni) zarazem nie pojmują się zupełnie w różnych ważnych sprawach.
Najbardziej jaskrawo widać to w kwestii muzułmańskich migrantów. Niemcy nie pojmują polskiego oporu wobec ich przyjmowania i skłonni są składać go na karb naszego nacjonalizmu. Polacy nie rozumieją niemieckiej otwartości, dochodzącej do poziomu narodowego i kulturowego samobójstwa, i gubią się w domysłach co do przyczyn tego zjawiska. Mówią o spisku lewicy, albo o niemieckich kompleksach wywołanych ponazistowską traumą. I jedno, i drugie w jakimś stopniu jest prawdą, ale najgłębsza, czy przynajmniej jedna z głębszych przyczyn tego wszystkiego pozostaje niedostrzeżona.
Mi pewna hipoteza, co do tej przyczyny przyszła do głowy, kiedy dowiedziałem się o zagadkowej sprawie młodego porucznika Bundeswehry, który w tajemnicy przed przełożonymi… zarejestrował się jako arabski uchodźca. I przez dłuższy czas skrupulatnie budował swoją alternatywną tożsamość. Stopniowo zdobył wszystkie dokumentu „syryjskiego uchodźcy”, potrzebne mu… no właśnie, nie wiadomo do czego.
Przecieki ze śledztwa sugerują, że porucznik był utajonym nacjonalistą, i chciał przeprowadzić prowokacyjny zamach terrorystyczny, w taki sposób żeby oskarżeni o to zostali islamiści.
Może i tak, ale mnie zastanowił inny aspekt sprawy. Idzie mi otóż o to, że oficer ów zarejestrował się jako „uchodźca”, zdobywał kolejne potwierdzające ów status dokumenty, a nawet zaczął pobierać jako Syryjczyk zasiłek, mimo że… w ogóle nie mówił po arabsku. Ani słowa. Nie wzbudziło to podejrzeń niemieckich przecież urzędników. Przeszedł przez system jak burza.
Jak to w ogóle możliwe?
I tu przypomniałem sobie charakterystyczne niezrozumienie, które pojawiało się między Polakami a Niemcami kilkanaście lat temu, gdy u szczytu sławy była Ericha Steinbach. Dama ta stała na czele Związku Wypędzonych, mimo że urodziła się w czasie wojny na Pomorzu Gdańskim jako córka przybyłego tam po ’39 roku niemieckiego kolonisty, a żaden, dosłownie żaden z jej przodków po mieczu czy kądzieli nie miał przedtem nic wspólnego z terenami na wschód od Odry i Nysy.
Polacy – nawet ci najbardziej skłonni do empatii wobec deportowanych po ’45 roku Niemców - uważali, że mają do czynienia z jakimś gigantycznym nieporozumieniem, jeśli nie po prostu oszustwem. Że przecież Steinbach nie jest żadną tam wypędzoną, w żadnym znaczeniu. I usiłowali wytłumaczyć tę oczywistą dla nich sprawę Niemcom. A Niemcy – nawet ci najbardziej niechętni pani Steinbach – na ten akurat argument reagowali niechętnie. Wręcz z podskórną, ale widoczną irytacją. Opędzali się od niego jak od uprzykrzonej muchy.
Polacy nic nie rozumieli. A chodziło o pewną zupełnie podstawową, wręcz filozoficzną różnicę w pojmowaniu świata. O różnicę w pojmowaniu i przeżywaniu tożsamości. Tożsamości w jakimkolwiek znaczeniu.
Na skutek wielu przyczyn i wielu procesów historycznych tożsamość jest dla Niemców czymś o wiele mniej konkretnym i stałym, niż dla Polaków. Jest bardzo płynna. Jest przedmiotem wyboru, autokreacji. Każdy może sobie wybrać, kim (i na jaki okres) jest. Kobietą, mężczyzną, osobą o nieokreślonej seksualności. Niemcem, Europejczykiem, Polakiem, Francuzem. I nikomu nic do tej suwerennej decyzji jednostki. Więc w sumie: jeśli jakaś pani uznała, że z jakichkolwiek przyczyn postanawia uznać się za „wypędzoną”, mimo że według prozaicznych, staromodnych kryteriów żadną „wypędzoną” nie jest, to nikt nie ma prawa kwestionować tej audodefinicji. To przecież też jest manifest twórczej swobody jednostki.
Otóż sukces porucznika, któremu udało się zostać syryjskim uchodźcą mimo że nie zna słowa po arabsku, w sensie psychologicznym opierał się, sądzę, na tymże fenomenie. Niemieccy urzędnicy, do których się zwracał, powinni oczywiście przyznawać status uchodźcy tylko cudzoziemcom z określonych państw. To w warstwie oficjalnej. Ale w warstwie psychologicznej… ukształtowała ich doktryna, w myśl której określenie własnej dowolnej tożsamości jest najwyższym prawem jednostki w liberalnym świecie. I to podskórnie, poprzez podświadomość wpływało na ich działania. Jakże tu weryfikować, czy to Syryjczyk? Przecież on twierdzi, że jest Syryjczykiem, i to powinno zamknąć sprawę, kwestionowanie takiej (jak i jakiejkolwiek) autodeklaracji to wszak niemal nazizm…
Ta niechęć do weryfikowania czyjegokolwiek i jakiegokolwiek samookreślenia funkcjonuje u niemieckich urzędników, przypuszczam, nie na zasadzie jakiejkolwiek dyrektywy, tylko na poziomie podświadomości. I właśnie ta ich podświadomość dopomogła nie znającemu arabskiego leutnantowi Bundeswehry w uzyskaniu dokumentów syryjskiego uchodźcy.
W Polsce byłoby to absolutnie wykluczone. Bo dla Polaków tożsamość nie jest płynna, w każdym razie znacznie, znacznie mniej niż dla Niemców. Jest raczej określona, dana.
I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli stosunku do masowej migracji. Ten stosunek w dużej mierze określa podejście do tożsamości właśnie, która to narodowa i kulturowa tożsamość na skutek masowej migracji może być zagrożona.
Tylko że nie dla wszystkich, jak dla Polaków, tożsamość jest określona i niezmienna, a zatem bardzo ważna. Jej zachowanie jest więc czymś kluczowym. Natomiast dla Niemców… Jeśli dla nich tożsamość nie tylko grupy, ale i jednostki jest wszechstronnie płynna, zmieniająca się w czasie i będąca przedmiotem suwerennego samookreślenia przez wolną osobę (samookreślenia, dodajmy, które może być przez tegoż człowieka swobodnie zmieniane wielokrotnie w ciągu życia), to… To jest ona w oczywisty sposób czymś znacznie mniej zasadniczym. Czymś, czego zachowanie jest mniej istotne. A wręcz taki postulat staje się w jakimś zakresie niezrozumiały.
No bo jaki niby sens ma walka o zachowanie czegoś, co z definicji jest płynne i nieokreślone? To trochę tak, jakby w świecie, w którym jakaś moc zaczęła pożerać kolory, namawiać do walki w obronie wielobarwności daltonistów…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/337695-przypadek-porucznika-bundeswehry-czyli-daltonisci-i-kolory