We francuskich wyborach prezydenckich startuje wprawdzie aż 11 kandydatów, ale tak naprawdę liczy się tylko piątka: kandydatka Frontu Narodowego Marine Le Pen, centroprawicowy François Fillon, socjalista udający centrystę Emmanuel Macron, prawdziwy socjalista Benoît Hamon oraz były trockista a obecnie skrajnie lewicowy antyglobalista Jean-Luc Mélenchon. Wybór jest trudny, bowiem w czasie kampanii stało się jasne, że żaden z wyżej wymienionych nie porwał serc Francuzów. Ci tęsknią za prezydentem pokroju De Gaulla, a od pół biedy Mitteranda. Za jakościową zmianą.
Tymczasem mają wybór między dwiema skrajnościami (Le Pen, Mélenchon), z których jedna chce wyprowadzić Francję z UE i euro i sympatyzuje z Putinem, drugi zaś przykuwa się łańcuchami do restauracji McDonald’s w proteście przeciwko kapitalistycznemu wyzyskowi i również sympatyzuje z Putinem, a przy okazji jeszcze z dyktaturami typu Wenezuela Czy Kuba.
Alternatywą jest „więcej tego samego” w postaci bardziej prawicowej lub bardziej lewicowej. Przy czym Fillon także sympatyzuje z Putinem. Nie, żeby Putin Francuzom szczególnie zawadzał, bardziej przeszkadza im to, że żaden z kandydatów nie daje nadziei na wyrwanie się Francji z gospodarczej stagnacji i odzyskanie przez nią silnej pozycji na arenie międzynarodowej. Nie zapominając o braku poczucia bezpieczeństwa, które się jeszcze pogłębiło po wczorajszym zamachu na policjantów na paryskich Polach Elizejskich.
63-letni Fillon, kandydat centroprawicowej partii „Les Républicains” długo wyglądał najbardziej obiecująco. Ma duże doświadczenie polityczne, był premierem za czasów prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego. Obiecał liberalne reformy, rozbicie skostniałych struktur francuskiego państwa. Tyle, że uwikłał się w skandal, jego żona i dzieci zarobiły niemal milion euro będąc zatrudnionym jako jego asystenci parlamentarni. Żadne z nich nie przepracowało choćby jednego dnia. Fillon przystępuje więc do wyborów z zarzutami prokuratorskimi, m.in. malwersacji i sprzeniewierzenia środków publicznych. Biorąc pod uwagę, że prowadził kampanię pod hasłem „Francji uczciwej”, szybko stracił na poparciu i dziś jest na trzecim miejscu w sondażach (20 proc.). Drogie prezenty w postaci zegarków i garniturów od biznesmenów jeszcze pogłębiły wrażenie polityka oderwanego od realiów życia zwykłych ludzi, których trapią egzystencjalne lęki.
Zaczął przypominać znienawidzonego Sarkozy’ego, którzy także gustował w luksusach. Jego przejście do II tury jest więc bardziej niż wątpliwe. Fillon, wielka nadzieja francuskich katolików, może obecnie liczyć już tylko na twardy elektorat. Na tych Francuzów, którzy odrzucają lewicową inżynierię społeczną, ale nie są gotowi oddać głosu na Le Pen.
39-letni Emmanuel Macron prowadzi obecnie w sondażach (24 proc.). Jest młody, dynamiczny. Tyle, że jest czystym produktem marketingowym, stworzonym przez zręcznych PR-owców. Do niedawna był jeszcze ministrem gospodarki u Hollande’a i członkiem Partii Socjalistycznej. Rok temu założył własny ruch polityczny „En Marche!” (w ruchu), by odciąć się od dawnego szefa i dawnej partii, ale kariera polityczna u Socjalistów ciągnie się za nim jak cień. Francuskie media i eksperci zarzucają byłemu pracownikowi banku Rothschild, że jedyne co odróżnia go od obecnie urzędującego prezydenta to „opakowanie”. Macron usiłuje przekonać Francuzów, że mimo iż przez ponad dwa lata odpowiadał za politykę gospodarczą Francji, a więc za brak koniecznych reform, teraz jest na nie gotowy. Bo nie ma już „związanych rąk”. Ponieważ udaje centrystę jest zmuszony podlizywać się wszystkim, zarówno prawicy jak i lewicy. Obiecuje więc twarde reformy, przy jednoczesnym zachowaniu przywilejów socjalnych Francuzów. To jest oczywiście niemożliwe, czego wielu wyborców dobrze wie.
Ponadto Macron nie ma spójnego programu, ani większego doświadczenia politycznego, nie wspominając o tym, że nie ma własnej partii, własnych posłów. Nie ma on więc większych szans na zdobycie parlamentarnej większości w czerwcu, która pozwoliłaby mu realizować jego program oraz reformy, które obiecał Francuzom. W kohabitacji trudno się rządzi, o czym przekonał się już Jacques Chirac. Jeśli zostanie prezydentem Macron nawiąże więc współpracę z Socjalistami i Francuzi będą mieli kolejne pięć lat rządów Hollande’a, tylko w młodszej i ładniejszej wersji. Obietnica reform i zrobienia z Francji drugich Niemiec szybko ulotni się wobec sprzeciwu Socjalistów, którzy do swojej najważniejszej politycznej klienteli zaliczają związki zawodowe. Zwycięstwo Macrona nie byłoby zresztą odzwierciedleniem realnych politycznych preferencji Francuzów, które od lat przesuwają się coraz bardziej na prawo.
Dlatego kolejny kandydat Benoit Hamon ma nikłe szanse na zwycięstwo. Obecnie jest na czwartej pozycji w sondażach (7 proc.). Eurodeputowany reprezentuje lewicowe skrzydło Socjalistów, był w przeszłości ministrem edukacji w rządzie Manuela Vallsa. W jego programie znalazły się wszystkie obietnice, których Hollande nie spełnił. Można tam znaleźć m.in. Europę zielonej energii i inne mało obchodzące Francuzów projekty. Tak naprawdę Hamon wygrał prawybory na lewicy, bo jego rywal, Manuel Valls, dłużej pozostawał w rządzie i się Francuzom jeszcze bardziej kojarzy z fatalną prezydenturą Hollande’a, islamskim terroryzmem i stagnacją, która we Francji trwa nieprzerwanie od 1995 roku.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
We francuskich wyborach prezydenckich startuje wprawdzie aż 11 kandydatów, ale tak naprawdę liczy się tylko piątka: kandydatka Frontu Narodowego Marine Le Pen, centroprawicowy François Fillon, socjalista udający centrystę Emmanuel Macron, prawdziwy socjalista Benoît Hamon oraz były trockista a obecnie skrajnie lewicowy antyglobalista Jean-Luc Mélenchon. Wybór jest trudny, bowiem w czasie kampanii stało się jasne, że żaden z wyżej wymienionych nie porwał serc Francuzów. Ci tęsknią za prezydentem pokroju De Gaulla, a od pół biedy Mitteranda. Za jakościową zmianą.
Tymczasem mają wybór między dwiema skrajnościami (Le Pen, Mélenchon), z których jedna chce wyprowadzić Francję z UE i euro i sympatyzuje z Putinem, drugi zaś przykuwa się łańcuchami do restauracji McDonald’s w proteście przeciwko kapitalistycznemu wyzyskowi i również sympatyzuje z Putinem, a przy okazji jeszcze z dyktaturami typu Wenezuela Czy Kuba.
Alternatywą jest „więcej tego samego” w postaci bardziej prawicowej lub bardziej lewicowej. Przy czym Fillon także sympatyzuje z Putinem. Nie, żeby Putin Francuzom szczególnie zawadzał, bardziej przeszkadza im to, że żaden z kandydatów nie daje nadziei na wyrwanie się Francji z gospodarczej stagnacji i odzyskanie przez nią silnej pozycji na arenie międzynarodowej. Nie zapominając o braku poczucia bezpieczeństwa, które się jeszcze pogłębiło po wczorajszym zamachu na policjantów na paryskich Polach Elizejskich.
63-letni Fillon, kandydat centroprawicowej partii „Les Républicains” długo wyglądał najbardziej obiecująco. Ma duże doświadczenie polityczne, był premierem za czasów prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego. Obiecał liberalne reformy, rozbicie skostniałych struktur francuskiego państwa. Tyle, że uwikłał się w skandal, jego żona i dzieci zarobiły niemal milion euro będąc zatrudnionym jako jego asystenci parlamentarni. Żadne z nich nie przepracowało choćby jednego dnia. Fillon przystępuje więc do wyborów z zarzutami prokuratorskimi, m.in. malwersacji i sprzeniewierzenia środków publicznych. Biorąc pod uwagę, że prowadził kampanię pod hasłem „Francji uczciwej”, szybko stracił na poparciu i dziś jest na trzecim miejscu w sondażach (20 proc.). Drogie prezenty w postaci zegarków i garniturów od biznesmenów jeszcze pogłębiły wrażenie polityka oderwanego od realiów życia zwykłych ludzi, których trapią egzystencjalne lęki.
Zaczął przypominać znienawidzonego Sarkozy’ego, którzy także gustował w luksusach. Jego przejście do II tury jest więc bardziej niż wątpliwe. Fillon, wielka nadzieja francuskich katolików, może obecnie liczyć już tylko na twardy elektorat. Na tych Francuzów, którzy odrzucają lewicową inżynierię społeczną, ale nie są gotowi oddać głosu na Le Pen.
39-letni Emmanuel Macron prowadzi obecnie w sondażach (24 proc.). Jest młody, dynamiczny. Tyle, że jest czystym produktem marketingowym, stworzonym przez zręcznych PR-owców. Do niedawna był jeszcze ministrem gospodarki u Hollande’a i członkiem Partii Socjalistycznej. Rok temu założył własny ruch polityczny „En Marche!” (w ruchu), by odciąć się od dawnego szefa i dawnej partii, ale kariera polityczna u Socjalistów ciągnie się za nim jak cień. Francuskie media i eksperci zarzucają byłemu pracownikowi banku Rothschild, że jedyne co odróżnia go od obecnie urzędującego prezydenta to „opakowanie”. Macron usiłuje przekonać Francuzów, że mimo iż przez ponad dwa lata odpowiadał za politykę gospodarczą Francji, a więc za brak koniecznych reform, teraz jest na nie gotowy. Bo nie ma już „związanych rąk”. Ponieważ udaje centrystę jest zmuszony podlizywać się wszystkim, zarówno prawicy jak i lewicy. Obiecuje więc twarde reformy, przy jednoczesnym zachowaniu przywilejów socjalnych Francuzów. To jest oczywiście niemożliwe, czego wielu wyborców dobrze wie.
Ponadto Macron nie ma spójnego programu, ani większego doświadczenia politycznego, nie wspominając o tym, że nie ma własnej partii, własnych posłów. Nie ma on więc większych szans na zdobycie parlamentarnej większości w czerwcu, która pozwoliłaby mu realizować jego program oraz reformy, które obiecał Francuzom. W kohabitacji trudno się rządzi, o czym przekonał się już Jacques Chirac. Jeśli zostanie prezydentem Macron nawiąże więc współpracę z Socjalistami i Francuzi będą mieli kolejne pięć lat rządów Hollande’a, tylko w młodszej i ładniejszej wersji. Obietnica reform i zrobienia z Francji drugich Niemiec szybko ulotni się wobec sprzeciwu Socjalistów, którzy do swojej najważniejszej politycznej klienteli zaliczają związki zawodowe. Zwycięstwo Macrona nie byłoby zresztą odzwierciedleniem realnych politycznych preferencji Francuzów, które od lat przesuwają się coraz bardziej na prawo.
Dlatego kolejny kandydat Benoit Hamon ma nikłe szanse na zwycięstwo. Obecnie jest na czwartej pozycji w sondażach (7 proc.). Eurodeputowany reprezentuje lewicowe skrzydło Socjalistów, był w przeszłości ministrem edukacji w rządzie Manuela Vallsa. W jego programie znalazły się wszystkie obietnice, których Hollande nie spełnił. Można tam znaleźć m.in. Europę zielonej energii i inne mało obchodzące Francuzów projekty. Tak naprawdę Hamon wygrał prawybory na lewicy, bo jego rywal, Manuel Valls, dłużej pozostawał w rządzie i się Francuzom jeszcze bardziej kojarzy z fatalną prezydenturą Hollande’a, islamskim terroryzmem i stagnacją, która we Francji trwa nieprzerwanie od 1995 roku.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/336528-le-pen-melenchon-z-jednej-oraz-macron-fillon-i-hamon-z-drugiej-strony-czyli-wybor-miedzy-dzuma-a-wiecej-tego-samego-francuzom-mozna-tylko-wspolczuc-analiza?strona=1