Kilka tygodni temu Rosją wstrząsnęły młodzieżowe demonstracje przeciw korupcji, i znowu dzieje się tam coś nowego i ciekawego. Oto w całym ogromnym kraju zaczęły się i trwają protesty „dalnobojszczyków”, czyli po naszemu tirowców.
Idzie, w wielkim skrócie, o obciążający ich a skomplikowany system pobierania podatku drogowego „Płaton”, który nastręcza operatorom wiele sposobności do manipulowania pobieranymi stawkami i wyciągania od kierowców dość dowolnie określanych opłat, po zsumowaniu potrafiących ogromnie obciążyć ich kieszeń. Tak jest, ich kieszeń, bo w Rosji zdecydowana większość dalekobieżnych ciężarówek to wciąż prywatna własność szoferów, a nie wielkich firm przewozowych; ta gałąź gospodarki pozostaje tam rozdrobniona.
Zgodnie z teorią te kwoty powinny być używane dla polepszania stanu rosyjskich dróg. Ale co najmniej od początku kryzysu związanego z Krymem w Rosji drogi naprawia się jeszcze rzadziej, niż niegdyś. Ale pieniądze płacić trzeba. Komu?
Co nie zdziwi nikogo, znającego choć trochę Rosję, „Płaton” jest współwłasnością firmy Igora Rotenberga, syna Arkadija - jednego z braci Rotenbergów, od zawsze stanowiących część najbliższego biznesowego zaplecza Putina. Zaplecza, połączonego z samym prezydentem niezwykle silnymi i wielorakimi więzami. Pieniądze, płacone przez kierowców, zasilają więc wprost bardzo wewnętrzny krąg władzy.
Nic więc dziwnego, że władze nie chcą iść na kompromis z „dalnobojszczykami”. A ci radykalizują się. Organizują demonstracje i blokady, ostatnio zaczęli żądać dymisji rządu.
Najostrzejsza sytuacja powstała w północnokaukaskim Dagestanie, muzułmańskiej republice, której gospodarka bardziej niż inne regiony Federacji zależna jest od tego rodzaju transportu – procentowo znacznie więcej Dagestańczyków trudni się tym zawodem. „Kaukascy” są przy tym od Słowian znacznie bardziej krewcy i skłonni do gwałtu, a miejscowe podziemie kryminalne, zrośnięte z gospodarką a więc i z transportem, znacznie silniejsze niż gdzie indziej. W efekcie władze Dagestanu, nie mogąc poradzić sobie ze swoimi szoferami, poczuły się zmuszone zażądać od Moskwy wprowadzenia na teren republiki oddziałów Gwardii Narodowej. A wiceminister spraw wewnętrznych lokalnego rządu wzywa w internecie, aby „dalnobojszczyków” (cytuję dosłownie) „bić po mordach, rozrywać na kawałki i konfiskować im środki transportu”.
Ale i na terenach etnicznie rosyjskich sytuacja jest napięta. A kontrolowane przez władze główne środki przekazu konsekwentnie milczą o protestach, choć tirowcy potrafią już zorganizować protestacyjny przejazd po moskiewskiej obwodnicy MKAD.
Wszystko to w innym kraju nie byłoby może bardzo interesujące. Ale w Rosji jest jak najbardziej. Po pierwsze dlatego, że dzieje się to po dłuższym okresie, w którym społeczeństwo w ogromnej większości albo władzę popierało (skutek fali imperialnego patriotyzmu i wrogości wobec Zachodu – efekty konfliktu krymsko-donbaskiego i sankcji), a po części – bało się (efekt rosnących represji i odżywania wywodzących się z ery stalinowskiej strachów, czających się bardzo płytko w podświadomości Rosjan). Wzmiankowane wyżej demonstracje młodzieżowe były pierwszą jaskółką zmiany. Protest „dalnobojszczyków” jest jaskółką drugą.
Odmienną i w jakimś sensie dla władz groźniejszą. Bo – i to po drugie – ci kierowcy to prości ludzie, krew z krwi i kość z kości rosyjskiego ludu. Ludu, na którego czy to poparciu, czy to bierności zasadza się cały system putinowskiej władzy. Konflikt z tym ludem może grozić Kremlowi konsekwencjami znacznie bardziej niebezpiecznymi, niż demonstracje w dużej mierze wykorzenionej kulturowo liberalnej inteligencji z Moskwy czy Petersburga.
Niezwykle zatem ciekawe, czy władza zdecyduje się chronić pieniądze Rottenberga, a więc pójść na pełną konfrontację z kierowcami, czy też pójdzie na ustępstwa. Ten drugi wariant przypominałby sytuację z 2010 roku, kiedy to rząd postanowił wprowadzić zmiany, ingerujące w zasady „rybałki”, czyli wędkarstwa. Nowe przepisy miały opierać się na wzorcach zachodnich. Karty wędkarskie, płatne (ale tanie) licencje na połów, itd. itp.
Bardzo zachodnio, tylko że rosyjska „rybałka” to nie jest zachodnie wędkarstwo. I inną odgrywa rolę społeczną. Bo poza największymi miastami pełni ważną rolę ekonomiczną. Łowione przez mężczyzn ryby stanowią istotną część diety sporej części biednych rodzin, podreperowywując w liczącej się skali ich budżety.
Gdy władze uchwaliły, i zaczęły niemrawo wprowadzać, nowe zasady wędkarskie, w prowincjonalnej Rosji (będącej najwierniejszym, strategicznym zapleczem władzy) nagle wybuchła fala spontanicznych protestów. A wtedy władza natychmiast wycofała się z planów reform. Rosyjska, twarda, bezlitosna i niedemokratyczna władza podkuliła ogon pod siebie.
Pytanie, czy teraz podkuli go wobec kierowców. Na Wschodzie zaczynają się ciekawe czasy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/335982-dalnobojszczycy-czyli-kolejna-jaskolka-niepokojaca-dla-kremla