Nie wiem, czy będą demonstracje masowe, bo jednak ludzie widząc, co się stało, zaraz następnego dnia nie wyjdą prosto pod pałki. Ale całe to niezadowolenie społeczne tak łatwo się nie uspokoi. Moim zdaniem wybuchnie ponownie za jakiś czas, być może za pół roku, czy rok. Trudno powiedzieć, co Łukaszenka będzie w stanie wpompować w tę gospodarkę i skąd on te pieniądze weźmie
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce Agnieszka Romaszewska- Guzy, dyrektor telewizji Biełsat.
wPolityce.pl: Zatrzymania, aresztowania, zastraszanie dziennikarzy, to codzienność na Białorusi. Wczorajsza pokojowa manifestacja w Mińsku została spacyfikowana przez władze. Jak ocenią Pani tę sytuację?
Agnieszka Romaszewska- Guzy: Zdarzyło się to, co się zdarzyć musiało, bo sytuacja się zaostrzyła na Białorusi. Tam panuje dyktatura, o czym mam wrażenie, jakbyśmy w pewnych momentach zapominali. Z punktu widzenia oficjalnej Warszawy dyktatury tam nie było, a przecież ona cały czas tam była i jest. Bardzo często mamy nieadekwatne widzenie tej sprawy na Białorusi, bo albo ją przeczerniamy i wyobrażamy sobie, że jest tam Korea Północna, strzelają do ludzi na ulicach i nie można przekroczyć granic. Ludzie pytają mnie czy mogą tam pojechać, jakby tam po ulicach chodziły białe niedźwiedzie. A potem, jak ktoś tam jedzie i widzi, że tak nie jest, to uznaje, że właściwie jest tam zupełnie dobrze. To też jest nieprawdą, bo tam generalnie jest źle.
W ostatnich latach ta sytuacja się jednak nasiliła.
To prawda, zwłaszcza w ostatnich 2-3 latach. Natomiast ta struktura gospodarki była taka, że ludziom już wcześniej żyło się nie najlepiej, ale teraz to zaczyna się obniżać poniżej minimum. Ludzie mają już tego straszliwie dosyć i poczucie absolutnego braku szans. Naszym dziennikarzom bardzo często mówili, że dłużej tak nie mogą żyć, bo ileż mogą być niewolnikami, że są już przyciskani do ściany.
Stąd wczorajszy protest?
Tak. Trwały dyskusje, czy te manifestacje robić w kilku miastach naraz. Być może ta taktyka byłaby słuszniejsza, bo siły porządkowe byłyby wówczas rozbite na ileś miast. Zdecydowano się jednak na skupienie się na Mińsku, co się zupełnie nie opłaciło, bo były tam zmasowane siły bezpieczeństwa Łukaszenki. Zamknięto praktycznie wszystkich liderów opozycji. Niepokojące jest to, że cały czas nie wiadomo, gdzie jest Mikołaj Statkiewicz, długoletni wiezień polityczny, który pięć lat odsiedział i kiedy ledwo wyszedł na wolność zniknął. Drugą z takich osób, które wyszły na wolność po długim czasie był Źmicier Daszkiewicz, lider Młodego Frontu. Zdołał się ożenić, narodziła mu się kolejna dwójka dzieci i zamknęli go znowu. Bardzo się niepokoimy, bo dwóch dziennikarzy, a wśród nich nasz bardzo dzielny operator, poszli siedzieć. Wszystkich pozostałych naszych ludzi wypuszczono.
Co z nimi będzie?
Nie wiadomo, bo ten proces wygląda na sztucznie zrobiony. Wracając do całości wydarzeń w Mińsku, to można było zgromadzić tam masowe siły policji i właściwie nie dopuścić do tego protestu. Każdego człowieka, co przyszedł próbowano bowiem aresztować, albo z niego wygnać. Aresztowano bardzo dużo ludzi, jedne źródła podają do 900 osób, inne do 700. Z drugiej strony mam przekonanie, że dla Łukaszenki też to się źle skończy, bo straszliwie wkurzył ludzi. Były zdjęcia z Mińska, jak już wyjeżdżały kolumny milicji, kiedy ludzie w swych autach jak jeden mąż zaczynają trąbić na nich. Rozwścieczyło ich do białości zamykanie staruszków, pałowanie innych osób po drodze i rzucanie ludźmi o ściany. To był bardzo głupi postępek, bo jedną demonstrację daje się rozbić, ale to wszystko się przecież kumuluje. Moim zdaniem ta obecna demonstracja miała zasadniczą cechę, ludzie czują, że już mają dosyć i w związku z tym przestają się bać. Na swoim profilu na Facebooku mam jako znajomych kilkuset Białorusinów. Podkreślają, że uczestnictwo w proteście to była ich świadoma decyzja. Mówią: „owszem biją, aresztują, ale muszę iść”. Jeden z nich napisał: „Jeden dzień człowiek będzie się bał, ale jak nie pójdzie, to potem całe życie wstydu”.
Na co liczą, że świat dostrzeże ich cierpienia, czy może Łukaszenka zmięknie?
W tej chwili te protesty są bardzo nieskoordynowane. Ludzie mają nadzieję, że dadzą do zrozumienia rządzącym, że już mają dosyć, bo ten naród już więcej nie udźwignie. I myślę, że to do Łukaszenki też dotarło, bo jego władza jest bezpośrednio zagrożona. Bo jeżeli on nie opanuje tej sytuacji, to myślę, że tutaj struktury siłowe nie zawsze będą mu tak posłuszne. A Rosja być może ma tam swoje wpływy i może uznać, że on sobie nie radzi w takiej sytuacji. Łukaszenka jest więc pomiędzy młotem a kowadłem. Dał się wpuścić, albo sam z jakiegoś absurdalnego zupełnie braku wyczucia zrobił ten dekret nr 3, każąc bezrobotnym płacić podatki, co przelało tę czarę goryczy. Jego rozpoznanie sytuacji na tzw. prowincji jest widocznie zerowe, albo ktoś celowo mu takie podaje, by nie wiedział jak faktycznie ono wygląda. Fakt jest taki, że wygląda to dosyć kryzysowo.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nie wiem, czy będą demonstracje masowe, bo jednak ludzie widząc, co się stało, zaraz następnego dnia nie wyjdą prosto pod pałki. Ale całe to niezadowolenie społeczne tak łatwo się nie uspokoi. Moim zdaniem wybuchnie ponownie za jakiś czas, być może za pół roku, czy rok. Trudno powiedzieć, co Łukaszenka będzie w stanie wpompować w tę gospodarkę i skąd on te pieniądze weźmie
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce Agnieszka Romaszewska- Guzy, dyrektor telewizji Biełsat.
wPolityce.pl: Zatrzymania, aresztowania, zastraszanie dziennikarzy, to codzienność na Białorusi. Wczorajsza pokojowa manifestacja w Mińsku została spacyfikowana przez władze. Jak ocenią Pani tę sytuację?
Agnieszka Romaszewska- Guzy: Zdarzyło się to, co się zdarzyć musiało, bo sytuacja się zaostrzyła na Białorusi. Tam panuje dyktatura, o czym mam wrażenie, jakbyśmy w pewnych momentach zapominali. Z punktu widzenia oficjalnej Warszawy dyktatury tam nie było, a przecież ona cały czas tam była i jest. Bardzo często mamy nieadekwatne widzenie tej sprawy na Białorusi, bo albo ją przeczerniamy i wyobrażamy sobie, że jest tam Korea Północna, strzelają do ludzi na ulicach i nie można przekroczyć granic. Ludzie pytają mnie czy mogą tam pojechać, jakby tam po ulicach chodziły białe niedźwiedzie. A potem, jak ktoś tam jedzie i widzi, że tak nie jest, to uznaje, że właściwie jest tam zupełnie dobrze. To też jest nieprawdą, bo tam generalnie jest źle.
W ostatnich latach ta sytuacja się jednak nasiliła.
To prawda, zwłaszcza w ostatnich 2-3 latach. Natomiast ta struktura gospodarki była taka, że ludziom już wcześniej żyło się nie najlepiej, ale teraz to zaczyna się obniżać poniżej minimum. Ludzie mają już tego straszliwie dosyć i poczucie absolutnego braku szans. Naszym dziennikarzom bardzo często mówili, że dłużej tak nie mogą żyć, bo ileż mogą być niewolnikami, że są już przyciskani do ściany.
Stąd wczorajszy protest?
Tak. Trwały dyskusje, czy te manifestacje robić w kilku miastach naraz. Być może ta taktyka byłaby słuszniejsza, bo siły porządkowe byłyby wówczas rozbite na ileś miast. Zdecydowano się jednak na skupienie się na Mińsku, co się zupełnie nie opłaciło, bo były tam zmasowane siły bezpieczeństwa Łukaszenki. Zamknięto praktycznie wszystkich liderów opozycji. Niepokojące jest to, że cały czas nie wiadomo, gdzie jest Mikołaj Statkiewicz, długoletni wiezień polityczny, który pięć lat odsiedział i kiedy ledwo wyszedł na wolność zniknął. Drugą z takich osób, które wyszły na wolność po długim czasie był Źmicier Daszkiewicz, lider Młodego Frontu. Zdołał się ożenić, narodziła mu się kolejna dwójka dzieci i zamknęli go znowu. Bardzo się niepokoimy, bo dwóch dziennikarzy, a wśród nich nasz bardzo dzielny operator, poszli siedzieć. Wszystkich pozostałych naszych ludzi wypuszczono.
Co z nimi będzie?
Nie wiadomo, bo ten proces wygląda na sztucznie zrobiony. Wracając do całości wydarzeń w Mińsku, to można było zgromadzić tam masowe siły policji i właściwie nie dopuścić do tego protestu. Każdego człowieka, co przyszedł próbowano bowiem aresztować, albo z niego wygnać. Aresztowano bardzo dużo ludzi, jedne źródła podają do 900 osób, inne do 700. Z drugiej strony mam przekonanie, że dla Łukaszenki też to się źle skończy, bo straszliwie wkurzył ludzi. Były zdjęcia z Mińska, jak już wyjeżdżały kolumny milicji, kiedy ludzie w swych autach jak jeden mąż zaczynają trąbić na nich. Rozwścieczyło ich do białości zamykanie staruszków, pałowanie innych osób po drodze i rzucanie ludźmi o ściany. To był bardzo głupi postępek, bo jedną demonstrację daje się rozbić, ale to wszystko się przecież kumuluje. Moim zdaniem ta obecna demonstracja miała zasadniczą cechę, ludzie czują, że już mają dosyć i w związku z tym przestają się bać. Na swoim profilu na Facebooku mam jako znajomych kilkuset Białorusinów. Podkreślają, że uczestnictwo w proteście to była ich świadoma decyzja. Mówią: „owszem biją, aresztują, ale muszę iść”. Jeden z nich napisał: „Jeden dzień człowiek będzie się bał, ale jak nie pójdzie, to potem całe życie wstydu”.
Na co liczą, że świat dostrzeże ich cierpienia, czy może Łukaszenka zmięknie?
W tej chwili te protesty są bardzo nieskoordynowane. Ludzie mają nadzieję, że dadzą do zrozumienia rządzącym, że już mają dosyć, bo ten naród już więcej nie udźwignie. I myślę, że to do Łukaszenki też dotarło, bo jego władza jest bezpośrednio zagrożona. Bo jeżeli on nie opanuje tej sytuacji, to myślę, że tutaj struktury siłowe nie zawsze będą mu tak posłuszne. A Rosja być może ma tam swoje wpływy i może uznać, że on sobie nie radzi w takiej sytuacji. Łukaszenka jest więc pomiędzy młotem a kowadłem. Dał się wpuścić, albo sam z jakiegoś absurdalnego zupełnie braku wyczucia zrobił ten dekret nr 3, każąc bezrobotnym płacić podatki, co przelało tę czarę goryczy. Jego rozpoznanie sytuacji na tzw. prowincji jest widocznie zerowe, albo ktoś celowo mu takie podaje, by nie wiedział jak faktycznie ono wygląda. Fakt jest taki, że wygląda to dosyć kryzysowo.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/333032-nasz-wywiad-romaszewska-o-sytuacji-na-bialorusi-lukaszenka-miota-sie-nawarzyl-straszliwego-piwa-i-nie-wie-co-ma-w-tej-chwili-robic