Członkowie i sympatycy bułgarskich partii narodowych zablokowali we wtorek trzy przejścia graniczne z Turcją. Rozpoczęli w ten sposób akcję, która ma uniemożliwić przyjazd na niedzielne wybory parlamentarne zorganizowanych grup wyborców znad Bosforu. Jak powiedział organizator blokady, przewodniczący Bułgarskiego Ruchu Narodowego, europoseł Angeł Dżambazki, chodzi o to, by prezydent Turcji Recep Erdogan nie mógł wpływać na wyniki wyborów w Bułgarii.
W tym ponad 7-milionowym państwie żyje dziś 800-tysięczna mniejszość turecka, która ma duże wpływy zwłaszcza w południowo-wschodniej części kraju. Po upadku komunizmu wielu Turków wyjechało na stałe z Bułgarii do ojczyzny swych przodków. Choć przyjęli nowe obywatelstwo, to nie wyrzekli się starego i nadal korzystają z przysługujących ich praw. Od niemal ćwierćwiecza stało się tradycją, że gdy w Bułgarii odbywają się wybory, to strona turecka organizuje zbiorowe wyjazdy elektoratu. Z Turcji ruszają setki autokarów pełne osób z podwójnym obywatelstwem, które jadą, by zagłosować na kandydatów mniejszości tureckiej. Jest tajemnicą poliszynela, że od dawna Ankara ma w ten sposób wpływ na bułgarską scenę polityczną.
Na jej korzyść działają dwa fakty. Po pierwsze: elektorat turecki jest bardzo zdyscyplinowany. Turcy stanowią około 8 procent ludności Bułgarii, a jednak w ostatnich wyborach parlamentarnych w 2014 roku ich Ruch na rzecz Praw i Wolności (DPS) uzyskał niemal 15 proc. głosów (w wyborach do europarlamentu ponad 17 proc.). Po drugie: bułgarska scena polityczna jest silnie podzielona i trudno skompletować większość rządową. W takiej sytuacji partia mniejszości tureckiej może stać się języczkiem u wagi. Tak było trzy razy i wówczas DPS wchodził do rządu.
Niedzielne wybory parlamentarne odbędą się według nowej ordynacji, która – jeśli się utrzyma – może w przyszłości jeszcze bardziej wzmocnić siłę tureckiego głosu. Otóż uchwalone niedawno prawo przewiduje odebranie praw wyborczych tym obywatelom, którzy dwa razy z rzędu nie wezmą udziału w wyborach. Posłowie wyszli z założenia, że jeśli ktoś stale uchyla się od głosowania, to znaczy, że nie zależy mu na losach państwa, a więc sam wyklucza się ze wspólnoty politycznej. Taki delikwent może odzyskać prawo wyborcze, ale musi zgłosić się do lokalnych władz z wnioskiem o ponowne wpisanie na listę głosujących.
Politolodzy w Sofii twierdzą, że nowe prawo będzie korzystne zwłaszcza dla najbardziej zdyscyplinowanych grup elektoratu, czyli dla Turków i Romów. Dla tych drugich wybory są bowiem okazją do podreperowania domowych budżetów. Powszechną praktyką jest tam kupowanie romskich głosów przez lokalnych bossów.
Ruch na rzecz Praw i Wolności nie ukrywa, że ściśle współpracuje z rządzącą w Turcji Partią Sprawiedliwości i Rozwoju Recepa Erdogana. Zbliżenie między obu ugrupowaniami nastąpiło zwłaszcza po 2013 roku, gdy na szczytach DPS dokonała się wymiana pokoleniowa, a przewodniczącym partii przestał być jej założyciel Achmed Dogan.
Otwarte poparcie Erdogana dla Ruchu na rzecz Praw i Wolności budzi niepokój władz w Sofii. Wybrany niedawno na prezydenta kraju Rumen Radew stwierdził, że „ingerencja Turcji w kampanię pozostaje faktem i jest to absolutnie niedopuszczalne”. Z kolei były prezydent Bułgarii Rosen Plewneliew oświadczył, że nie tylko Turcy, lecz także Rosjanie próbują wpływać zakulisowo na przebieg kampanii wyborczej. Niektórzy publicyści wskazują w tym kontekście na bułgarskich nacjonalistów, którzy nie ukrywają swych promoskiewskich sympatii.
Jeśli blokada granicy utrzyma się do soboty, może być gorąco. Wspomniany już Angeł Dżambazki spodziewa się ponad tysiąca autokarów. Ma nimi przyjechać z Turcji do Bułgarii około 40 tysięcy osób, których nazywa on wprost „ludźmi Erdogana”.
Blokada jest oczywiście bezprawna. Wydaje się mało prawdopodobne, by władze w Sofii tolerowały łamanie prawa, które doprowadzić może do poważnego zatargu z Ankarą. Wiele wskazuje więc na to, że granica zostanie odblokowana. Tym niemniej niedzielne wybory przebiegać będą w cieniu poważnego napięcia bułgarsko-tureckiego.
Obecna sytuacja w Bułgarii ujawnia zjawisko, które – jak się wydawało jeszcze niedawno – nie powinno mieć miejsca w Unii Europejskiej, ponieważ pewien etap historii miał już bezpowrotnie minąć. Chodzi o podważoną publicznie lojalność określonej mniejszości narodowej wobec państwa, które ono zamieszkuje. Ten powrót do pewnych mechanizmów polityki, które w zjednoczonej Europie miały być przezwyciężone, zwiastuje nowe problemy (a raczej powrót do starych).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/332711-czy-tysiac-autokarow-z-ludzmi-erdogana-dojedzie-do-bulgarii