Trzeba także przeprowadzić daleko sięgające reformy instytucjonalne w Brukseli. Kompetencje Komisji Europejskiej powinny zostać okrojone, a liczba komisarzy zmniejszona do najwyżej 12. Sześciu dla dużych państw, w tym Polski, i sześciu dla pozostałych. Obecnie większość komisarzy UE nie ma co robić. Pracy starczy na zaledwie kilka tygodni w roku
— mówi w rozmowie z portalem „wPolityce.pl” holenderski polityk i ekonomista, w latach 1990-1998 lider Liberałów (VVD), do 2004 członek Komisji Europejskiej ds. usług i rynku wewnętrznego Frederik (Frits) Bolkestein.**
wPolityce.pl: Partia Wolności (PVV) Geerta Wildersa uzyskała w wyborach parlamentarnych w Holandii o wiele gorszy wynik, niż się wszyscy spodziewali. Zdobyła zaledwie 19 mandatów. Czy to oznacza, że antyimigrancka i antyislamska retoryka nie pociąga Holendrów?
Frits Bolkestein: Były to na pewno pierwsze wybory od dawna w królestwie Niderlandów, które do tego stopnia przykuły uwagę zagranicznych mediów. W przeciągu ostatnich 14 dni udzielałam średnio dwóch wywiadów dziennie na temat Wildersa i domniemanego zagrożenia populizmem. Głównym zagadnieniem tych wyborów było rzeczywiście pytanie, czy zwycięży VVD premiera Rutte, czy PVV Wildersa. Zwyciężył Rutte i to z dużą przewagą. Zdobył 31 mandatów. To nie starczy wprawdzie na samodzielne rządzenie, bowiem nasz mały parlament liczy aż 150 mandatów. Ale zapewne utworzy on rząd koalicyjny, w którym nie będzie miejsca dla Wildersa i jego partii. Można powiedzieć, że Wilders dostał solidnie po nosie w tych wyborach. Rutte poradził sobie świetnie w tej kampanii. Przy okazji okazało się, że retoryka Wildersa, mówił m.in. o zakazie Koranu, jest zbyt radykalna dla Holendrów, którzy są ze swej natury otwarci i tolerancyjni.
A nie było raczej tak, że Rutte przejął część argumentów Wildersa, by odebrać mu wyborców? Ostry konflikt z Turcją także nie zaszkodził….
Oczywiście. Moim zdaniem jednak podejście Rutte do Turcji i do tego konfliktu było zdroworozsądkowe. Mamy w Holandii taką niepisaną zasadę, głoszącą, że ludzie mają prawo do nas przyjeżdżać, byle nie angażowali się w politykę. W tym przypadku dwóch tureckich ministrów chciało agitować Turków żyjących w Holandii, tyle, że ci Turcy to tak naprawdę Holendrzy, większość ma obywatelstwo holenderskie. Co to ma być? Premier miał rację nie wpuszczając tureckich ministrów do kraju. Erdogan może sobie agitować na rzecz referendum konstytucyjnego, ale u siebie. Turecki prezydent wdając się w spór z Hagą zrobił z siebie idiotę. Zachował się nieznośnie.
Nie wydaje się panu, że to była celowa zagrywka? Erdogan potrzebował wroga zewnętrznego by przekonać niezdecydowanych do głosowania w referendum za poszerzeniem władzy prezydenta. Rutte mu w tym pomógł…
Oczywiście. Erdogan chciał pokazać tureckim wyborcom, że jest silnym człowiekiem, przed którym drży zachodnia Europa. Czy Rutte mu pomógł? Holenderski premier zrobił to, co musiał w tej sytuacji. Nie mogliśmy dłużej tolerować agresywnego zachowania tureckich polityków.
Czyli tureccy imigranci to coś w rodzaju przedłużonego ramienia Ankary w Holandii?
Rzeczywiście w wielu przypadkach człowiek się zastanawia, czy ci ludzie są Turkami czy Holendrami. Większość z nich powiedziałaby zapewne, że i jedno i drugie. To zrozumiałe, ale to niestety nie pomaga w obecnej sytuacji. Faktem jest, że Erdogan nie powinien tych ludzi agitować. Oni powinni się zintegrować z holenderskim społeczeństwem, z nasza kulturą. Tymczasem Erdogan ich podburza. Turecki prezydent nie jest zwolennikiem integracji Turków w Holandii, zresztą nigdzie w Europie. On owszem chce, by ci ludzie żyli tu, pracowali i wysyłali pieniądze do Turcji. Ale bez integracji, bez asymilacji. Bo gdy się zasymilują nie będą już do jego dyspozycji.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Trzeba także przeprowadzić daleko sięgające reformy instytucjonalne w Brukseli. Kompetencje Komisji Europejskiej powinny zostać okrojone, a liczba komisarzy zmniejszona do najwyżej 12. Sześciu dla dużych państw, w tym Polski, i sześciu dla pozostałych. Obecnie większość komisarzy UE nie ma co robić. Pracy starczy na zaledwie kilka tygodni w roku
— mówi w rozmowie z portalem „wPolityce.pl” holenderski polityk i ekonomista, w latach 1990-1998 lider Liberałów (VVD), do 2004 członek Komisji Europejskiej ds. usług i rynku wewnętrznego Frederik (Frits) Bolkestein.**
wPolityce.pl: Partia Wolności (PVV) Geerta Wildersa uzyskała w wyborach parlamentarnych w Holandii o wiele gorszy wynik, niż się wszyscy spodziewali. Zdobyła zaledwie 19 mandatów. Czy to oznacza, że antyimigrancka i antyislamska retoryka nie pociąga Holendrów?
Frits Bolkestein: Były to na pewno pierwsze wybory od dawna w królestwie Niderlandów, które do tego stopnia przykuły uwagę zagranicznych mediów. W przeciągu ostatnich 14 dni udzielałam średnio dwóch wywiadów dziennie na temat Wildersa i domniemanego zagrożenia populizmem. Głównym zagadnieniem tych wyborów było rzeczywiście pytanie, czy zwycięży VVD premiera Rutte, czy PVV Wildersa. Zwyciężył Rutte i to z dużą przewagą. Zdobył 31 mandatów. To nie starczy wprawdzie na samodzielne rządzenie, bowiem nasz mały parlament liczy aż 150 mandatów. Ale zapewne utworzy on rząd koalicyjny, w którym nie będzie miejsca dla Wildersa i jego partii. Można powiedzieć, że Wilders dostał solidnie po nosie w tych wyborach. Rutte poradził sobie świetnie w tej kampanii. Przy okazji okazało się, że retoryka Wildersa, mówił m.in. o zakazie Koranu, jest zbyt radykalna dla Holendrów, którzy są ze swej natury otwarci i tolerancyjni.
A nie było raczej tak, że Rutte przejął część argumentów Wildersa, by odebrać mu wyborców? Ostry konflikt z Turcją także nie zaszkodził….
Oczywiście. Moim zdaniem jednak podejście Rutte do Turcji i do tego konfliktu było zdroworozsądkowe. Mamy w Holandii taką niepisaną zasadę, głoszącą, że ludzie mają prawo do nas przyjeżdżać, byle nie angażowali się w politykę. W tym przypadku dwóch tureckich ministrów chciało agitować Turków żyjących w Holandii, tyle, że ci Turcy to tak naprawdę Holendrzy, większość ma obywatelstwo holenderskie. Co to ma być? Premier miał rację nie wpuszczając tureckich ministrów do kraju. Erdogan może sobie agitować na rzecz referendum konstytucyjnego, ale u siebie. Turecki prezydent wdając się w spór z Hagą zrobił z siebie idiotę. Zachował się nieznośnie.
Nie wydaje się panu, że to była celowa zagrywka? Erdogan potrzebował wroga zewnętrznego by przekonać niezdecydowanych do głosowania w referendum za poszerzeniem władzy prezydenta. Rutte mu w tym pomógł…
Oczywiście. Erdogan chciał pokazać tureckim wyborcom, że jest silnym człowiekiem, przed którym drży zachodnia Europa. Czy Rutte mu pomógł? Holenderski premier zrobił to, co musiał w tej sytuacji. Nie mogliśmy dłużej tolerować agresywnego zachowania tureckich polityków.
Czyli tureccy imigranci to coś w rodzaju przedłużonego ramienia Ankary w Holandii?
Rzeczywiście w wielu przypadkach człowiek się zastanawia, czy ci ludzie są Turkami czy Holendrami. Większość z nich powiedziałaby zapewne, że i jedno i drugie. To zrozumiałe, ale to niestety nie pomaga w obecnej sytuacji. Faktem jest, że Erdogan nie powinien tych ludzi agitować. Oni powinni się zintegrować z holenderskim społeczeństwem, z nasza kulturą. Tymczasem Erdogan ich podburza. Turecki prezydent nie jest zwolennikiem integracji Turków w Holandii, zresztą nigdzie w Europie. On owszem chce, by ci ludzie żyli tu, pracowali i wysyłali pieniądze do Turcji. Ale bez integracji, bez asymilacji. Bo gdy się zasymilują nie będą już do jego dyspozycji.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/331915-nasz-wywiad-b-komisarz-ue-frits-bolkestein-unia-wymaga-reformy-jezeli-pozostawimy-ja-francuzom-i-niemcom-wszyscy-na-tym-stracimy