W połowie 2014 roku 51 procent amerykańskich Republikanów wypowiadało się przeciw Putinowi. W styczniu 2017 roku te proporcje zmieniły się. I to uderzająco. Teraz w tej grupie badanych jako przeciwnicy Putina określiło się… 14 procent.
Obserwatorzy, zastanawiający się nad zjawiskiem trumpowskiej prorosyjskości, koncentrują się zwykle na ewidentnych biznesowych (i możliwych korupcyjnych) związkach członków nowej administracji z Moskwą. Albo na ich geopolitycznym myśleniu, skoncentrowanym na konieczności dokonania wielkiej zmiany – doprowadzenia do porozumienia z Rosją, by odsunąć ją od głównego wroga USA, czyli Chin, i skłonić do współdziałania w globalnej wojnie z islamizmem.
To są prawdziwe i bardzo istotne elementy tego zjawiska. Ale istniej i jego aspekt trzeci. Jest nim poczucie autentycznej ideowej bliskości z Putinem, jakie nurtuje coraz szersze środowiska amerykańskiej prawicy.
Ten aspekt rzeczywistości jest dostrzegany rzadziej, a przede wszystkim – postrzegany jako dużo mniej znaczący, niż oba wymienione wyżej. Z różnych powodów. Część amerykańskich mainstreamowych obserwatorów kieruje się tu może niechęcią do przyznania, że w ich społeczeństwie ideologiczny podział, wydawałoby się – ostatecznie przezwyciężony przez totalne zwycięstwo progresywistów, okazuje się nie tylko istnieć dalej, ale i wywoływać daleko idące polityczne skutki. Obserwatorzy polscy przepojeni są zaś tak silną antyrosyjską emocją, że mają często zasadnicze trudności z przyznaniem, iż ktoś (a zwłaszcza postrzegani jako naturalni sojusznicy amerykańscy prawicowcy) patrzą na Kreml inaczej.
Tymczasem znany amerykański publicysta Franklin Foer łączy to zjawisko z faktem, że – jak przypomina – Zachód przeszedł wielką rewolucję kulturową w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Zaledwie dziesięć lat temu zagadnienia takie jak małżeństwa gejowskie były do tego stopnia kontrowersyjne, że politycy tacy jak Barack Obama nie mieli śmiałości, by je popierać. Sukces ruchu (progresywistycznego – PS) wydawał się cudem stulecia – przykładową lekcją tego, co następuje kiedy internet zbliża ludzi do siebie, a przemysł rozrywkowy jest misjonarzem tolerancji. Wydawało się że wojny kulturowe wygasły, że siły postępu odniosły całkowite zwycięstwo. Tylko, że nie odniosły
—kontynuuje Foer i przypomina badania socjologiczne, z których wynika że „populistyczna rewolta” ma podłoże bardziej statusowe i – właśnie – kulturowe, niż ekonomiczne. A sprzeciw wobec gejowskich małżeństw i w ogóle przywilejów dla homoseksualistów jest ważnym elementem tego pierwszego podłoża; zarówno w USA jak i we Francji.
Zaś Władimir Putin zdołał skutecznie spozycjonować się jako światowy lider sprzeciwu wobec tych zjawisk.
Kiedy Francois Fillon bije pokłony przed rosyjskim prezydentem wie, że jego polityczne zaplecze tęskni za wszystkim co Putin uosabia – męskością, graniem na nosie poprawności politycznej, wojną z bezbożnymi kosmopolitami z Brukseli i odmową tolerowania rzeczywistego i rosnącego zagrożenia terroryzmem. (…) Amerykańscy konserwatyści walczą z ironicznością tej sytuacji. Wydaje się że zdają sobie sprawę że powinni zwalczyć pokusy putinizmu, ale nie potrafią się przezwyciężyć.
A to dlatego, że jak napisał Pat Buchanan, Putin „próbuje zdefiniować światowy konflikt przyszłości jako taki, w którym konserwatyści, tradycjonaliści i nacjonaliści wszystkich krajów powstaną przeciw kulturowemu i ideologicznemu imperializmowi Zachodu, postrzeganego przez siebie jako dekadencki”. Buchanan pisał to w 2013 roku. Dziś możemy powiedzieć, że co najmniej w sporym zakresie Putinowi udała się ta operacja.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W połowie 2014 roku 51 procent amerykańskich Republikanów wypowiadało się przeciw Putinowi. W styczniu 2017 roku te proporcje zmieniły się. I to uderzająco. Teraz w tej grupie badanych jako przeciwnicy Putina określiło się… 14 procent.
Obserwatorzy, zastanawiający się nad zjawiskiem trumpowskiej prorosyjskości, koncentrują się zwykle na ewidentnych biznesowych (i możliwych korupcyjnych) związkach członków nowej administracji z Moskwą. Albo na ich geopolitycznym myśleniu, skoncentrowanym na konieczności dokonania wielkiej zmiany – doprowadzenia do porozumienia z Rosją, by odsunąć ją od głównego wroga USA, czyli Chin, i skłonić do współdziałania w globalnej wojnie z islamizmem.
To są prawdziwe i bardzo istotne elementy tego zjawiska. Ale istniej i jego aspekt trzeci. Jest nim poczucie autentycznej ideowej bliskości z Putinem, jakie nurtuje coraz szersze środowiska amerykańskiej prawicy.
Ten aspekt rzeczywistości jest dostrzegany rzadziej, a przede wszystkim – postrzegany jako dużo mniej znaczący, niż oba wymienione wyżej. Z różnych powodów. Część amerykańskich mainstreamowych obserwatorów kieruje się tu może niechęcią do przyznania, że w ich społeczeństwie ideologiczny podział, wydawałoby się – ostatecznie przezwyciężony przez totalne zwycięstwo progresywistów, okazuje się nie tylko istnieć dalej, ale i wywoływać daleko idące polityczne skutki. Obserwatorzy polscy przepojeni są zaś tak silną antyrosyjską emocją, że mają często zasadnicze trudności z przyznaniem, iż ktoś (a zwłaszcza postrzegani jako naturalni sojusznicy amerykańscy prawicowcy) patrzą na Kreml inaczej.
Tymczasem znany amerykański publicysta Franklin Foer łączy to zjawisko z faktem, że – jak przypomina – Zachód przeszedł wielką rewolucję kulturową w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Zaledwie dziesięć lat temu zagadnienia takie jak małżeństwa gejowskie były do tego stopnia kontrowersyjne, że politycy tacy jak Barack Obama nie mieli śmiałości, by je popierać. Sukces ruchu (progresywistycznego – PS) wydawał się cudem stulecia – przykładową lekcją tego, co następuje kiedy internet zbliża ludzi do siebie, a przemysł rozrywkowy jest misjonarzem tolerancji. Wydawało się że wojny kulturowe wygasły, że siły postępu odniosły całkowite zwycięstwo. Tylko, że nie odniosły
—kontynuuje Foer i przypomina badania socjologiczne, z których wynika że „populistyczna rewolta” ma podłoże bardziej statusowe i – właśnie – kulturowe, niż ekonomiczne. A sprzeciw wobec gejowskich małżeństw i w ogóle przywilejów dla homoseksualistów jest ważnym elementem tego pierwszego podłoża; zarówno w USA jak i we Francji.
Zaś Władimir Putin zdołał skutecznie spozycjonować się jako światowy lider sprzeciwu wobec tych zjawisk.
Kiedy Francois Fillon bije pokłony przed rosyjskim prezydentem wie, że jego polityczne zaplecze tęskni za wszystkim co Putin uosabia – męskością, graniem na nosie poprawności politycznej, wojną z bezbożnymi kosmopolitami z Brukseli i odmową tolerowania rzeczywistego i rosnącego zagrożenia terroryzmem. (…) Amerykańscy konserwatyści walczą z ironicznością tej sytuacji. Wydaje się że zdają sobie sprawę że powinni zwalczyć pokusy putinizmu, ale nie potrafią się przezwyciężyć.
A to dlatego, że jak napisał Pat Buchanan, Putin „próbuje zdefiniować światowy konflikt przyszłości jako taki, w którym konserwatyści, tradycjonaliści i nacjonaliści wszystkich krajów powstaną przeciw kulturowemu i ideologicznemu imperializmowi Zachodu, postrzeganego przez siebie jako dekadencki”. Buchanan pisał to w 2013 roku. Dziś możemy powiedzieć, że co najmniej w sporym zakresie Putinowi udała się ta operacja.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/331826-rosjanie-sa-po-naszej-stronie-ideowy-proputinizm-jest-w-usa-coraz-istotniejszy