Po oficjalnym mianowaniu byłego szefa PE Martina Schulza na kandydata na kanclerza socjaldemokraci zaczęli doganiać w sondażach chadeków, a nawet ich wyprzedzili. To nie oznacza, że polityk SPD zostanie kanclerzem, ale ostre ataki na niego ze strony bawarskiej CSU i jej szefa Horsta Seehofera podczas tradycyjnej „politycznie środy popielcowej” pokazują, że jego przeciwnicy biorą taką możliwość poważnie pod uwagę. „Efekt Schulza” – jak nazywają go niemieckie media – ożywił przede wszystkim samą Socjaldemokrację, która w ostatnich latach utraciła status partii ludowej.
Kryzys zaczął się w momencie, gdy kanclerz Gerhard Schröder odszedł od tradycyjnej doktryny socjaldemokratycznej i w końcu lat 90. XX w. zadekretował realizację ideologii trzeciej drogi. Przeprowadził program reform nazwany „Agenda 2010”, którego celem było neoliberalne uelastycznienie rynku pracy. I to właśnie za realizację koncepcji „trzeciej drogi” wyborcy ukarali Schrödera utratą stanowiska a socjaldemokratów – przegraną w wyborach do Bundestagu. SPD zatraciła swój tradycyjny profil ideowy i stała się partią środka, koalicyjną przybudówką, coraz mniej różniącą się od CDU. Jej miejsce na lewicy tymczasem zajęły kolejne mutacje postkomunistycznych formacji wywodzących się z b. NRD (Kiedyś Piraci, teraz Die Linke).
Wyrazisty styl Schulza, który różni się od innych czołowych polityków SPD, jak Sigmar Gabriel czy Frank-Walter Steinmeier tym, że potrafi mówić z werwą, i to nawet o swoich uczuciach, jak ostatnio przed młodzieżówką partii, gdzie wycisnął z siebie nawet kilka łez wzruszenia, przysporzył SPD w ostatnich tygodniach aż 10 tys. nowych członków. Pytanie, czy ten efekt utrzyma się aż do wyborów na jesieni.
A to jest wątpliwe. Schulz ma bowiem poważny dylemat: by wygrać musi uderzać w populistyczne tony oraz przesunąć partię wyraźnie na lewo – dokonać osobliwego powrotu do przeszłości. Do Niemiec przed agendą 2010. Obiecuje więc zmniejszenie opłat za czynsze, zwiększenie płac i emerytur oraz wydłużenie wypłaty zasiłków dla starszych bezrobotnych (Arbeitslosengeld 1) z obecnie 24 do 48 miesięcy.
Tyle, że dla lewicowego skrzydła partii to za mało. Wywiera on silną presję na Schulza, postulując radykalną podwyżkę podatków, skrócenia tygodnia pracy do 35 godzin, zbliżenia z Rosją i wyjścia Niemiec z NATO. Były szef PE nie należy jednak, wbrew temu co się potocznie sądzi, do frakcji „rozumiejących Rosję” w SPD. Wielokrotnie opowiadał się za twardym kursem wobec Moskwy, zarówno jeśli chodzi o Ukrainę jak i Syrię. Jest politykiem – jak na miarę SPD – raczej konserwatywnym. A neoliberalne reformy Schrödera sam jak dotąd usilnie popierał.
Tzw. „demokratyczna lewica” nie wierzy w szczerość Schulza, czego dowodem jest choćby ostra nagonka na niego prowadzona przez tygodnik „Der Spiegel”, który raczy swoich czytelników doniesieniami o rzekomych przewinięciach polityka SPD, gdy piastował urząd przewodniczącego PE (nepotyzm, korupcja). Faktem jest, że Schulz przesiedział kilkadziesiąt lat w PE, a jako jego szef nie wykazał się jako wojownik na rzecz sprawiedliwości społecznej i przeciwko gospodarczym elitom. Wręcz przeciwnie. Pomógł szefowi KE Jean-Claude Junckerowi zblokować powstanie komisji śledczej ds. zbadania afery Luxleaks, czyli przyznawania przez rząd Luksemburga preferencji podatkowych międzynarodowym koncernom. Lewica zarzuca mu także, że wspierał politykę zaciskania pasa narzuconą przez Berlin i Brukselę takim krajom jak Grecja czy Włochy.
Ta sprzeczność powoduje, że jego obietnice wydają się być bardziej taktyczną zagrywką niż realną próbą ucieczki z więzienia Wielkiej Koalicji. Schulz obudził duże nadzieje, ale jak na razie prowadzi politykę głównie symboliczną. Radykalne lewicowe reformy oferuje wyborcom za to „Die Linke”, której szef Bernd Riexinger oświadczył ostatnio, że „agenda 2010 stanowiła najgorszy przykład niszczenia państwa socjalnego po II wojnie światowej”. Część elektoratu socjaldemokratów dawno wylądowało u tej partii i w międzyczasie także u Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po oficjalnym mianowaniu byłego szefa PE Martina Schulza na kandydata na kanclerza socjaldemokraci zaczęli doganiać w sondażach chadeków, a nawet ich wyprzedzili. To nie oznacza, że polityk SPD zostanie kanclerzem, ale ostre ataki na niego ze strony bawarskiej CSU i jej szefa Horsta Seehofera podczas tradycyjnej „politycznie środy popielcowej” pokazują, że jego przeciwnicy biorą taką możliwość poważnie pod uwagę. „Efekt Schulza” – jak nazywają go niemieckie media – ożywił przede wszystkim samą Socjaldemokrację, która w ostatnich latach utraciła status partii ludowej.
Kryzys zaczął się w momencie, gdy kanclerz Gerhard Schröder odszedł od tradycyjnej doktryny socjaldemokratycznej i w końcu lat 90. XX w. zadekretował realizację ideologii trzeciej drogi. Przeprowadził program reform nazwany „Agenda 2010”, którego celem było neoliberalne uelastycznienie rynku pracy. I to właśnie za realizację koncepcji „trzeciej drogi” wyborcy ukarali Schrödera utratą stanowiska a socjaldemokratów – przegraną w wyborach do Bundestagu. SPD zatraciła swój tradycyjny profil ideowy i stała się partią środka, koalicyjną przybudówką, coraz mniej różniącą się od CDU. Jej miejsce na lewicy tymczasem zajęły kolejne mutacje postkomunistycznych formacji wywodzących się z b. NRD (Kiedyś Piraci, teraz Die Linke).
Wyrazisty styl Schulza, który różni się od innych czołowych polityków SPD, jak Sigmar Gabriel czy Frank-Walter Steinmeier tym, że potrafi mówić z werwą, i to nawet o swoich uczuciach, jak ostatnio przed młodzieżówką partii, gdzie wycisnął z siebie nawet kilka łez wzruszenia, przysporzył SPD w ostatnich tygodniach aż 10 tys. nowych członków. Pytanie, czy ten efekt utrzyma się aż do wyborów na jesieni.
A to jest wątpliwe. Schulz ma bowiem poważny dylemat: by wygrać musi uderzać w populistyczne tony oraz przesunąć partię wyraźnie na lewo – dokonać osobliwego powrotu do przeszłości. Do Niemiec przed agendą 2010. Obiecuje więc zmniejszenie opłat za czynsze, zwiększenie płac i emerytur oraz wydłużenie wypłaty zasiłków dla starszych bezrobotnych (Arbeitslosengeld 1) z obecnie 24 do 48 miesięcy.
Tyle, że dla lewicowego skrzydła partii to za mało. Wywiera on silną presję na Schulza, postulując radykalną podwyżkę podatków, skrócenia tygodnia pracy do 35 godzin, zbliżenia z Rosją i wyjścia Niemiec z NATO. Były szef PE nie należy jednak, wbrew temu co się potocznie sądzi, do frakcji „rozumiejących Rosję” w SPD. Wielokrotnie opowiadał się za twardym kursem wobec Moskwy, zarówno jeśli chodzi o Ukrainę jak i Syrię. Jest politykiem – jak na miarę SPD – raczej konserwatywnym. A neoliberalne reformy Schrödera sam jak dotąd usilnie popierał.
Tzw. „demokratyczna lewica” nie wierzy w szczerość Schulza, czego dowodem jest choćby ostra nagonka na niego prowadzona przez tygodnik „Der Spiegel”, który raczy swoich czytelników doniesieniami o rzekomych przewinięciach polityka SPD, gdy piastował urząd przewodniczącego PE (nepotyzm, korupcja). Faktem jest, że Schulz przesiedział kilkadziesiąt lat w PE, a jako jego szef nie wykazał się jako wojownik na rzecz sprawiedliwości społecznej i przeciwko gospodarczym elitom. Wręcz przeciwnie. Pomógł szefowi KE Jean-Claude Junckerowi zblokować powstanie komisji śledczej ds. zbadania afery Luxleaks, czyli przyznawania przez rząd Luksemburga preferencji podatkowych międzynarodowym koncernom. Lewica zarzuca mu także, że wspierał politykę zaciskania pasa narzuconą przez Berlin i Brukselę takim krajom jak Grecja czy Włochy.
Ta sprzeczność powoduje, że jego obietnice wydają się być bardziej taktyczną zagrywką niż realną próbą ucieczki z więzienia Wielkiej Koalicji. Schulz obudził duże nadzieje, ale jak na razie prowadzi politykę głównie symboliczną. Radykalne lewicowe reformy oferuje wyborcom za to „Die Linke”, której szef Bernd Riexinger oświadczył ostatnio, że „agenda 2010 stanowiła najgorszy przykład niszczenia państwa socjalnego po II wojnie światowej”. Część elektoratu socjaldemokratów dawno wylądowało u tej partii i w międzyczasie także u Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/330060-dylematy-schulza-chcialby-byc-lewicowym-rewolucjonista-ale-to-trudne-gdy-tkwi-sie-w-wiezieniu-wielkiej-koalicji