Compiègne. Departament Oise, 80 km od Paryża. 40 tysięcy mieszkańców. Miejsce trwale wpisane w historię Francji. W 1918 roku podpisano tu zawieszenie broni między siłami walczącymi w pierwszej wojnie światowej. Od kilku tygodni gmina nie znika z czołówek gazet, i to bynajmniej nie z powodu swej bogatej historii. Tylko za sprawą imigranckiego getta Clos-des-Roses, przywołującego na myśl kwitnące krajobrazy. Jedyne co kwitnie na osiedlu składającym się z wielopiętrowych bloków to przestępczość.
Jak pisze francuski dziennik „Le Parisien” osiedle zamieszkałe przez 4 tys. ludzi zostało „dawno” przejęte przez handlarzy narkotyków. Podpalenia samochodów (spłonął m.in. samochód burmistrza Phillippe’a Mariniego), starcia z policją, napady, akty wandalizmu. Mieszkańcy żyją w strachu. „Dealerzy siedzą na klatkach schodowych dzień i noc, urządzili się tam na stałe. Rozłożyli dywany, powiesili sobie nawet telewizory na schodach, by im było wygodniej. Handlują otwarcie narkotykami. Marihuaną, kokainą, heroiną, ekstazy” – twierdzi miejscowa prokurator Virginie Girard. A państwo? Państwo jest bezsilne.
Compiègne liczy zaledwie 70 policjantów, jednostka do walki z przestępczością zorganizowaną została niedawno zlikwidowana. Nocą patroluje jeden wóz policyjny. Pod koniec stycznia dziesiątki młodych mieszkańców getta obrzuciło kamieniami wóz patrolowy, który przybył na miejsce wypadku drogowego. Policjanci zostali otoczeni i musieli ściągać posiłki z pobliskiego Beauvais. Gdy policja już zatrzymuje dealerów, jak uczyniła na początku lutego, wypuszcza ich w następny dzień z powrotem na wolność. Pozostają bezkarni.
Zarządca publiczny blokowiska (OPAC) składającego się z mieszkań socjalnych w swej desperacji sięgnął więc po radykalne środki: postanowił ewakuować mieszkańców bloków i pozostawić puste budynki dealerom. To bezprecedensowy krok w historii Francji. Przeprowadzki ruszyły w połowie lutego i mają zakończyć się na początku marca. Mieszkańcy otrzymają nowe mieszkania w bardziej bezpiecznym miejscu. Koszty przeprowadzki i różnicę w czynszu pokryje francuski podatnik. I tak opustoszały już trzy bloki w Clos-des-Roses. Francuskie państwo kapituluje przed gangsterami.
Decyzja zarządcy nie podoba się burmistrzowi, który usiłował ją zablokować. Szef OPAC Arnaud Dumontier nie dał się jednak zastraszyć: „Nie chcę mieć śmierci jednego z lokatorów na sumieniu” – zaznaczył. Według niego niektóre rodziny już wcześniej uciekły z osiedla i znalazły inne lokum, na własną rękę. Według niego francuskie państwo spisało Clos-des-Roses na straty. „Jeśli oni się boją, to co my mamy robić?” – pyta. Burmistrz jednak nie odpuszcza. Zamiast walczyć z dealerami postanowił walczyć z zarządcą bloków. Zagroził, że jeśli ten nie wyremontuje ewakuowanych budynków i nie znajdzie nowych lokatorów, nałoży na niego karę w wysokości 1000 euro dziennie. Do sporu wtrącił się prefekt departamentu Oise, przedstawiciel władzy centralnej na poziomie lokalnym, który także domaga się od zarządcy, by wstrzymał ewakuację i „zabezpieczył budynki”.
Ten przystaje jednak dalej przy swoim. O bezpieczeństwo osiedla powinno jego zdaniem zadbać państwo. Przypomina, że gdy wynajął prywatną firmę ochroniarską, agenci zostali przegonieni przez dealerów, a klatki schodowe podpalone. „Do budynków można wejść tylko wcześnie rano, gdy dealerzy śpią. Pracownicy firm energetycznych przychodzą odczytywać liczniki wyłącznie w towarzystwie policjantów” – dodaje Dumontier. Jedna z mieszkanek bloków napisała do burmistrza, że „nie rozumie jak Francja, która prowadzi wojny w wielu miejscach na świecie nie jest w stanie poradzić sobie z kilkoma drobnymi gangsterami”.
Jeśli wierzyć jednak policjantom, wcale sobie z nimi radzić nie chce. Jeden z stróżów prawa, który spędził 20 lat walcząc z przestępczością organizowaną w imigranckich gettach powiedział „Le Parisien”, że „niektórzy burmistrzowie, by uniknąć spalonych samochodów i zamieszek, proszą policję, by omijała te dzielnice”. „Wolą mieć święty spokój i o pomoc proszą miejscowych imamów, którzy mają o wiele większy wpływ na mieszkańców” – twierdzi funkcjonariusz. I tak Clos-des-Roses pozostaje strefą bezprawia. Takich stref są we Francji zresztą dziesiątki.
Francja ma jedną z największych społeczności muzułmańskich w Europie. Pobłażliwość wobec islamu i klientelizm, szczególnie socjaliści widzą w muzułmanach wdzięczny elektorat, doprowadziły do powstania równoległych społeczeństw, którymi rządzą radykalni imamowie, i nad którymi państwo nie ma prawie żadnej kontroli. Przedmieścia te regularnie się buntują, dochodzi do podpaleń budynków i samochodów oraz bitew z policją. Karetki pogotowia, straż pożarna, a nawet policja omijają je szerokim łukiem. Na domiar złego muzułmańskie organizacje prezentują postawę roszczeniową, domagając się budowy coraz to kolejnych meczetów i sal modlitewnych. Gdy nie otrzymują tego, czego chcą, modlą się na ulicach, blokując, jak w Paryżu, całe dzielnice, by pokazać, że przestrzeń publiczna należy do nich i wymusić przy okazji na władzy publicznej kolejne koncesje.
W książce „Francja podległa” (La France soumise) Georges’a Bensoussana, która ukazała się w ub.r. burmistrzowie, policjanci, radni, lekarze i nauczyciele rysują smutny obraz państwa, które pozwala swojej imigranckiej społeczności na wszystko, bo rdzenni Francuzi to synonim „rasizmu, kolonializmu, kolaboracji w II wojnie światowej, dominacji białych”. W niektórych gettach szerzy się antysemityzm, a islamscy radykałowie nachodzą bardziej umiarkowanych muzułmanów, nie przestrzegających – ich zdaniem – zasad islamu.
Presja jest tak ogromna, że niektóre muzułmańskie rodziny proszą o relokację do innych dzielnic. Państwo się na to godzi, bo to łatwiejsze niż otwarta konfrontacja z radykałami, którzy sprawnie organizują się w stowarzyszeniach i przy najmniejszej krytyce organizują głośne marszy i protesty. Kryje się za tym także strach przed wybuchem poważnych zamieszek, takich nad którymi nie da się zapanować. Można poprosić miejscowego imama o to, by uspokoił nastroje „swoich”, można też zaryzykować uliczną bitwę a co za tym idzie zniszczenia, wandalizm, przemoc. Wielu przedstawicieli władz lokalnych wybiera tę pierwszą opcję.
I tak imigranckie getta zamieniają się nie tyle w strefy bezprawia, co w strefy, w których prawo stanowią nie ci co trzeba. Oby kiedyś nadeszło otrzeźwienie.
Zobacz co się dzieje w budynkach socjalnych na osiedlu Clos-des Roses:
-
Przeczytaj tę książkę! „Pokolenie dżihadu. Europo czeka cię apokalipsa!” - Petra Ramsauer. Do kupienia „wSklepiku.pl”!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/329432-francja-ulegla-ewakuacja-osiedla-clos-des-roses-czyli-kapitulacja-panstwa-przed-imigranckimi-gangami-wideo