Tego jeszcze nie było: redakcja „Deutsche Welle” przyznała na Twitterze, że nie odpowiada jej… polski rząd.
Dla ścisłości, określiła to jako „niesprzyjanie”… Podobno nie jej niesprzyjanie. Kto nie sprzyja i komu? Tu pojawia się problem. Gdy spytałem bezpośrednio szefa sekcji polskiej w DW Bartosza Dudka, jak tłumaczy wpis jego redakcji, odpowiedział (pisownia zgodna z oryginałem):
Niestety to jest przekręcona i wyjęta z kontekstu wypowiedź. Jej sens był taki: obecny polski rząd nie ma w Niemczech dobrej prasy z czym Pan się chyba zgodzi .
Jasne? Jasne! W twitterowej wymianie zdań redakcji DW z internautami było też, że nie wszyscy Polacy popierają PiS… Pominę milczeniem fakt, że nie wszyscy Niemcy popierają koalicyjny rząd CDU/CSU-SPD Angeli Merkel, około połowa wyborców w RFN odsunęłaby ją najchętniej od władzy, bo nie w tym rzecz. Sprawa dotyczy percepcji wyłonionych w demokratycznych wyborach polskich władz, ich wizerunku kształtowanego w Niemczech przez niemieckie media.
Napisać i powiedzieć można wszystko. Dla przykładu, dziennikarka telewizji publicznej ARD Griet von Petersdorff poinformowała z Warszawy w „korespondencji” na temat okupowania polskiego parlamentu przez część opozycji, że „w Wigilię do Sejmu zabrano dzieci”… Żeby było bardziej poruszająco, ażeby uzmysłowić przeciętnym Schmidtom i Millerom jak wielka jest determinacja antypisowskiego sojuszu Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, zilustrowano to zdjęciami zdesperowanych, koczujących w Sejmie rodziców z kalekimi dziećmi, którzy w 2014 r. domagali się od rządu PO-PSL należytej troski państwa i pomocy w ich trudnej sytuacji.
Obrazki poszły w świat i nikt tego już nie cofnie. Gdyby nie interwencja z polskiej strony, nikt też pewnie nie próbowałby prostować tej manipulacji. Skończyło się na oświadczeniu ARD, że jej przykro, że z dostępnego w internecie materiału wycięto „pomyłkową” ilustrację. Do ilu z milionów tych, którzy ją wcześniej zobaczyli, dotarło to „sprostowanie”? To samo można powiedzieć o ZDF, drugim kanale telewizji publicznej, który z wyroku polskiego sądu miał opublikować na głównej stronie swego portalu przeprosiny za użyte sformułowanie… „polskie obozy zagłady”. Stacja zamieściła je jako grafikę, której nie pojawia się automatycznie w przeglądarce internetowej…
Ot, takie niby pomyłki Niemców, tak ceniących sobie porządek i dokładność. Jak wygląda ów porządek i dokładność w doniesieniach i komentarzach na temat sytuacji w naszym kraju? Można by to ująć w zdaniu: należy „porządnie i dokładnie” dowalać polskiemu rządowi.
Prawo i Sprawiedliwość jest solą w oczach niemieckich mediów już od dawna. Doświadczyli tego zarówno prezes tej partii, były premier RP Jarosław Kaczyński, jak i jego brat Lech Kaczyński. Zanim śp. prezydent po raz pierwszy przyjechał do Berlina, już miał przyszyte przez zaodrzanskie media łaty nienawidzącego Niemców szaleńca, katofundamentalisty, nacjonalisty i homofoba. „Lesbijki i pederaści żyją w Polsce niebezpiecznie”, grzmiał „Der Spiegel””; miliony Niemców dowiedziało się z tego tygodnika, jak to polscy geje byli rzekomo ścigani przez policję konną, bici i wyrzucani z pracy „Prześladowani przybyli nad Szprewę, aby demonstrować przeciw deptaniu praw homoseksualistów i innych mniejszości” w Polsce, zagrzewał „Spiegel”. Za ilustrację do tego „komentarza” posłużyło zdjęcie grupy polskich gejów, którzy przywieźli i rozpostarli przed Ambasadą RP (sic!) transparent z napisem: „Czemu chcecie nas wysłać do gazu?”
Ten paskudny „happening” na wyjeździe Polaków kochających inaczej miał się stać i stał się w niemieckich mediach zdarzeniem pierwszoplanowym. Gdy Lech Kaczyński usiłował wygłosić na Uniwersytecie Humboldta referat pt. „Solidarna Europa”, w hallu nie mieścił się tłum fotoreporterów z całego świata. Dziwnym sposobem do auli udało się wedrzeć grupie homoseksualistów, którzy wrzaskami i gwizdami przez godzinę nie dopuszczali prezydenta do głosu. Kaczyński nie opuścił sali, (co byłoby jak najbardziej uzasadnione), czekał na uciszenie awanturników przez policję. Potem długo tłumaczył zebranym, że nie ma nic przeciw zjednoczonej Europie, lecz z poszanowaniem interesów państw członkowskich UE, bez narodowych egoizmów i tracenia z oczu tych, którzy pukają do jej drzwi. Ówczesny prezydent Horst Köhler przeprosił gościa z Polski za „zajście” i skomentował, że pod przemyśleniami Lecha Kaczyńskiego mógłby podpisać się każdy niemiecki polityk. Jednak w medialnych relacjach więcej miejsca zajęła gejowska burda, niż treść wystąpienia prezydenta RP i jego niemieckiego odpowiednika.
Na marginesie mogę dodać, że w tym samym czasie minister spraw socjalnych Badenii-Wirtembergii Andreas Renner stracił posadę za patronat nad paradą gejów i lesbijek, jednak protestów przeciw jego zdymisjonowaniu nie było. Niemieckie media milczały też o nakazie ministra obrony RFN dla żołnierzy, by omijali z daleka gejowskie przybytki - jak uzasadniano, chodziło o uniknięcie „negatywnego wizerunku Bundeswehry”. Za okrzyknięcie Polski przez niemieckie media enfant terrible demokracji wystarczyło odwołanie Parady Równości w Poznaniu, notabene przez rządzącą tam wówczas spółkę PO i SLD, co pomijano w doniesieniach niemieckiej prasy…
Medialne „relacje” z gejowsksiej hecy w Berlinie znalazły odbicie w innych krajach. W oparciu o niemiecka prasę francuski „Le Monde” czy belgijski „Le Soir” opisywały Lecha Kaczyńskiego, jako personifikację zacietrzewionego, polskiego nacjonalisty i prześladowcy mniejszości seksualnych. W tekstach „Spiegla” prezydent był „małym człowieczkiem w przydużym garniturze, który nie krył populistycznych poglądów”. Głośnym echem odbiła się publikacja niszowego, lewackiego dziennika „die tageszeitung” („taz”), który przedstawił w karykaturze głowę państwa polskiego, jako ziemniaka. Po fali oburzenia w Polsce gazeta przeprosiła… kartofla za porównanie do prezydenta RP. Na braciach Kaczyńskich i rządzie PiS nie zostawiano suchej nitki, im gorszy był ich obraz, tym „lepiej”… W niemieckich mediach z najweselszego baraku w obozie socjalistycznym staliśmy się najśmieszniejszym w całej UE. Dla przykładu, „Die Welt” zafundował czytelniom instrukcję, co powinni zrobić, aby Polacy ich polubili: zastąpić papieża Josepha Ratzingera spreparowanym trupem Karola Wojtyły, ufundować nam rurociąg z wódką z Rosji, zostawiać dla polskich złodziei otwarte auta itp. Niemcy uczyli nas swego osobliwego poczucia humoru…
Przykłady można mnożyć. Powód był i jest jeden: PiS odrzucało i odrzuca bezwolne posłuszeństwo wobec Berlina i nie tylko, i otwarcie zapowiedziało i broni polskich interesów. Choć istniał niemiecko-francusko-polski Trójkąt Weimarski, rzekomo partnerskie Niemcy nie uznały za stosowne wtajemniczanie naszego kraju w ich umowę z Rosjanami o budowie gazociągu Nord Stream, zaś francuski prezydent Jacques Chirac zalecał nam (na marginesie konfliktu irackiego), trzymanie języka za zębami w sprawach międzynarodowych. Co więcej, Berlin i Paryż wywróciły do góry nogami ustalenia ze szczytu UE w Nicei i przygotowały bez żadnych konsultacji z polskim „partnerem” projekt eurokonstytucji, osłabiający naszą siłę głosu. Gdy w tym kontekście prezydent Kaczyński zrezygnował z udziału w fecie z okazji piętnastolecia „Trójkąta”, będącego tylko propagandową wydmuszką, posypały się na niego kolejne gromy. Bulwarowy „Bild” kwitował, że Polską rządziły „jadowite karły” (bracia Kaczyńscy) zatruwające klimat w Europie, a „Frankfurter Allgemeine Zeitung” rozpisywał się o „polskiej bandzie krwi”’.
Prezydent Köhler, zahaczony przeze mnie na jednej z konferencji o tak skrajnie negatywny obraz Polski w niemieckich mediach, przyznał do mikrofonów, że także go to „zaniepokoiło”, że zlecił analizę artykułów rodzimej prasy i stwierdził, iż faktycznie nie było w niej pozytywnych treści. Zastrzegł jednak, że nieprzychylne teksty nie były… „zorganizowaną akcją”. Ten medialny lincz zapewne „akcją” nie był, wystarczyły sygnały z wygranej w 2005 r. kampanii wyborczej PiS, że Polska nie będzie podporządkowywała się dyktatom zagranicy. Mówiąc wprost, im gorszy był wizerunek naszego kraju, tym słabsza pozycja na arenie międzynarodowej, w tym przy załatwianiu kwestii spornych z Niemcami.
Zabieganie o własne interesy przez Berlin, Paryż czy Londyn było czymś normalnym, w przypadku Polski każdy głos w naszym narodowym interesie poczytywany był za niewdzięczność wobec UE, „której Polacy zawdzięczają prawie wszystko” - komentował „Die Welt” i inne, opiniotwórcze gazety. Niewdzięczna Polska, jak dorzucał „Spiegel”, stała się „warchołem Europy”, gotowym „wysadzić w powietrze cały proces integracji”. Rzecz jasna, ani słowa o tym, że dla samych Niemiec nasz kraj stał się blisko 40 mln rynkiem zbytu dóbr wszelakich, celem gospodarczej ekspansji niemieckich firm i ich zysków bez obciążeń podatkowych, z tanią siłą roboczą.
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Tego jeszcze nie było: redakcja „Deutsche Welle” przyznała na Twitterze, że nie odpowiada jej… polski rząd.
Dla ścisłości, określiła to jako „niesprzyjanie”… Podobno nie jej niesprzyjanie. Kto nie sprzyja i komu? Tu pojawia się problem. Gdy spytałem bezpośrednio szefa sekcji polskiej w DW Bartosza Dudka, jak tłumaczy wpis jego redakcji, odpowiedział (pisownia zgodna z oryginałem):
Niestety to jest przekręcona i wyjęta z kontekstu wypowiedź. Jej sens był taki: obecny polski rząd nie ma w Niemczech dobrej prasy z czym Pan się chyba zgodzi .
Jasne? Jasne! W twitterowej wymianie zdań redakcji DW z internautami było też, że nie wszyscy Polacy popierają PiS… Pominę milczeniem fakt, że nie wszyscy Niemcy popierają koalicyjny rząd CDU/CSU-SPD Angeli Merkel, około połowa wyborców w RFN odsunęłaby ją najchętniej od władzy, bo nie w tym rzecz. Sprawa dotyczy percepcji wyłonionych w demokratycznych wyborach polskich władz, ich wizerunku kształtowanego w Niemczech przez niemieckie media.
Napisać i powiedzieć można wszystko. Dla przykładu, dziennikarka telewizji publicznej ARD Griet von Petersdorff poinformowała z Warszawy w „korespondencji” na temat okupowania polskiego parlamentu przez część opozycji, że „w Wigilię do Sejmu zabrano dzieci”… Żeby było bardziej poruszająco, ażeby uzmysłowić przeciętnym Schmidtom i Millerom jak wielka jest determinacja antypisowskiego sojuszu Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, zilustrowano to zdjęciami zdesperowanych, koczujących w Sejmie rodziców z kalekimi dziećmi, którzy w 2014 r. domagali się od rządu PO-PSL należytej troski państwa i pomocy w ich trudnej sytuacji.
Obrazki poszły w świat i nikt tego już nie cofnie. Gdyby nie interwencja z polskiej strony, nikt też pewnie nie próbowałby prostować tej manipulacji. Skończyło się na oświadczeniu ARD, że jej przykro, że z dostępnego w internecie materiału wycięto „pomyłkową” ilustrację. Do ilu z milionów tych, którzy ją wcześniej zobaczyli, dotarło to „sprostowanie”? To samo można powiedzieć o ZDF, drugim kanale telewizji publicznej, który z wyroku polskiego sądu miał opublikować na głównej stronie swego portalu przeprosiny za użyte sformułowanie… „polskie obozy zagłady”. Stacja zamieściła je jako grafikę, której nie pojawia się automatycznie w przeglądarce internetowej…
Ot, takie niby pomyłki Niemców, tak ceniących sobie porządek i dokładność. Jak wygląda ów porządek i dokładność w doniesieniach i komentarzach na temat sytuacji w naszym kraju? Można by to ująć w zdaniu: należy „porządnie i dokładnie” dowalać polskiemu rządowi.
Prawo i Sprawiedliwość jest solą w oczach niemieckich mediów już od dawna. Doświadczyli tego zarówno prezes tej partii, były premier RP Jarosław Kaczyński, jak i jego brat Lech Kaczyński. Zanim śp. prezydent po raz pierwszy przyjechał do Berlina, już miał przyszyte przez zaodrzanskie media łaty nienawidzącego Niemców szaleńca, katofundamentalisty, nacjonalisty i homofoba. „Lesbijki i pederaści żyją w Polsce niebezpiecznie”, grzmiał „Der Spiegel””; miliony Niemców dowiedziało się z tego tygodnika, jak to polscy geje byli rzekomo ścigani przez policję konną, bici i wyrzucani z pracy „Prześladowani przybyli nad Szprewę, aby demonstrować przeciw deptaniu praw homoseksualistów i innych mniejszości” w Polsce, zagrzewał „Spiegel”. Za ilustrację do tego „komentarza” posłużyło zdjęcie grupy polskich gejów, którzy przywieźli i rozpostarli przed Ambasadą RP (sic!) transparent z napisem: „Czemu chcecie nas wysłać do gazu?”
Ten paskudny „happening” na wyjeździe Polaków kochających inaczej miał się stać i stał się w niemieckich mediach zdarzeniem pierwszoplanowym. Gdy Lech Kaczyński usiłował wygłosić na Uniwersytecie Humboldta referat pt. „Solidarna Europa”, w hallu nie mieścił się tłum fotoreporterów z całego świata. Dziwnym sposobem do auli udało się wedrzeć grupie homoseksualistów, którzy wrzaskami i gwizdami przez godzinę nie dopuszczali prezydenta do głosu. Kaczyński nie opuścił sali, (co byłoby jak najbardziej uzasadnione), czekał na uciszenie awanturników przez policję. Potem długo tłumaczył zebranym, że nie ma nic przeciw zjednoczonej Europie, lecz z poszanowaniem interesów państw członkowskich UE, bez narodowych egoizmów i tracenia z oczu tych, którzy pukają do jej drzwi. Ówczesny prezydent Horst Köhler przeprosił gościa z Polski za „zajście” i skomentował, że pod przemyśleniami Lecha Kaczyńskiego mógłby podpisać się każdy niemiecki polityk. Jednak w medialnych relacjach więcej miejsca zajęła gejowska burda, niż treść wystąpienia prezydenta RP i jego niemieckiego odpowiednika.
Na marginesie mogę dodać, że w tym samym czasie minister spraw socjalnych Badenii-Wirtembergii Andreas Renner stracił posadę za patronat nad paradą gejów i lesbijek, jednak protestów przeciw jego zdymisjonowaniu nie było. Niemieckie media milczały też o nakazie ministra obrony RFN dla żołnierzy, by omijali z daleka gejowskie przybytki - jak uzasadniano, chodziło o uniknięcie „negatywnego wizerunku Bundeswehry”. Za okrzyknięcie Polski przez niemieckie media enfant terrible demokracji wystarczyło odwołanie Parady Równości w Poznaniu, notabene przez rządzącą tam wówczas spółkę PO i SLD, co pomijano w doniesieniach niemieckiej prasy…
Medialne „relacje” z gejowsksiej hecy w Berlinie znalazły odbicie w innych krajach. W oparciu o niemiecka prasę francuski „Le Monde” czy belgijski „Le Soir” opisywały Lecha Kaczyńskiego, jako personifikację zacietrzewionego, polskiego nacjonalisty i prześladowcy mniejszości seksualnych. W tekstach „Spiegla” prezydent był „małym człowieczkiem w przydużym garniturze, który nie krył populistycznych poglądów”. Głośnym echem odbiła się publikacja niszowego, lewackiego dziennika „die tageszeitung” („taz”), który przedstawił w karykaturze głowę państwa polskiego, jako ziemniaka. Po fali oburzenia w Polsce gazeta przeprosiła… kartofla za porównanie do prezydenta RP. Na braciach Kaczyńskich i rządzie PiS nie zostawiano suchej nitki, im gorszy był ich obraz, tym „lepiej”… W niemieckich mediach z najweselszego baraku w obozie socjalistycznym staliśmy się najśmieszniejszym w całej UE. Dla przykładu, „Die Welt” zafundował czytelniom instrukcję, co powinni zrobić, aby Polacy ich polubili: zastąpić papieża Josepha Ratzingera spreparowanym trupem Karola Wojtyły, ufundować nam rurociąg z wódką z Rosji, zostawiać dla polskich złodziei otwarte auta itp. Niemcy uczyli nas swego osobliwego poczucia humoru…
Przykłady można mnożyć. Powód był i jest jeden: PiS odrzucało i odrzuca bezwolne posłuszeństwo wobec Berlina i nie tylko, i otwarcie zapowiedziało i broni polskich interesów. Choć istniał niemiecko-francusko-polski Trójkąt Weimarski, rzekomo partnerskie Niemcy nie uznały za stosowne wtajemniczanie naszego kraju w ich umowę z Rosjanami o budowie gazociągu Nord Stream, zaś francuski prezydent Jacques Chirac zalecał nam (na marginesie konfliktu irackiego), trzymanie języka za zębami w sprawach międzynarodowych. Co więcej, Berlin i Paryż wywróciły do góry nogami ustalenia ze szczytu UE w Nicei i przygotowały bez żadnych konsultacji z polskim „partnerem” projekt eurokonstytucji, osłabiający naszą siłę głosu. Gdy w tym kontekście prezydent Kaczyński zrezygnował z udziału w fecie z okazji piętnastolecia „Trójkąta”, będącego tylko propagandową wydmuszką, posypały się na niego kolejne gromy. Bulwarowy „Bild” kwitował, że Polską rządziły „jadowite karły” (bracia Kaczyńscy) zatruwające klimat w Europie, a „Frankfurter Allgemeine Zeitung” rozpisywał się o „polskiej bandzie krwi”’.
Prezydent Köhler, zahaczony przeze mnie na jednej z konferencji o tak skrajnie negatywny obraz Polski w niemieckich mediach, przyznał do mikrofonów, że także go to „zaniepokoiło”, że zlecił analizę artykułów rodzimej prasy i stwierdził, iż faktycznie nie było w niej pozytywnych treści. Zastrzegł jednak, że nieprzychylne teksty nie były… „zorganizowaną akcją”. Ten medialny lincz zapewne „akcją” nie był, wystarczyły sygnały z wygranej w 2005 r. kampanii wyborczej PiS, że Polska nie będzie podporządkowywała się dyktatom zagranicy. Mówiąc wprost, im gorszy był wizerunek naszego kraju, tym słabsza pozycja na arenie międzynarodowej, w tym przy załatwianiu kwestii spornych z Niemcami.
Zabieganie o własne interesy przez Berlin, Paryż czy Londyn było czymś normalnym, w przypadku Polski każdy głos w naszym narodowym interesie poczytywany był za niewdzięczność wobec UE, „której Polacy zawdzięczają prawie wszystko” - komentował „Die Welt” i inne, opiniotwórcze gazety. Niewdzięczna Polska, jak dorzucał „Spiegel”, stała się „warchołem Europy”, gotowym „wysadzić w powietrze cały proces integracji”. Rzecz jasna, ani słowa o tym, że dla samych Niemiec nasz kraj stał się blisko 40 mln rynkiem zbytu dóbr wszelakich, celem gospodarczej ekspansji niemieckich firm i ich zysków bez obciążeń podatkowych, z tanią siłą roboczą.
Dalszy ciąg na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/322039-milujace-porzadek-i-dokladnosc-niemieckie-media-staraja-sie-porzadnie-i-dokladnie-dyskredytowac-obraz-polski-rzadzonej-przez-pis
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.