Byłem na tym rynku pół godziny przed rozpoczęciem filmu. 9 osób zginęło. Gdybym był tu godzinę wcześniej, to mnie może też by już nie było…
— mówi Dorian Urbanowicz, polski student z Berlina, urodzony w Niemczech. Film przesłany portalowi wPolityce.pl nagrał pół godziny po masakrze na Breitscheidplatz.
Poniżej tekst napisany nieco później.
Wczorajszy atak stanowi bezpośrednią konsekwencję chybionej polityki imigracyjnej RFN z ostatniej dekady. Nie może być tak, że zwykli niewinni ludzie pokutują za błędy elit, którym marzy się multikulturowe pseudo-państwo. Wypowiadając zaproszenie kanclerz Merkel pod hasłem „Wir schaffen das!” („Damy radę!”) wykazała się maksymalną krótkowzrocznością – jednocześnie otwierając drzwi nie tylko potrzebującym, lecz także terrorystom. Dziś zbieramy owoce tej nieprzemyślanej polityki.
Miałem szczęście. Akurat czytałem napisy kończące najnowsze „Gwiezdne Wojny ” w słynnym berlińskim kinie „Zoo Palast”, kiedy kolega siedzący obok, z niedowierzaniem spoglądając raz na mnie – raz na telefon komórkowy, czyta najnowszego niusa: w Berlinie doszło do zamachu. Do ataku doszło na Breitscheidplatz, u podnóża słynnego zabytku „Gedächtniskirche”, niecałe 100 metrów od kina, w którym przez ostatnie dwie godziny cieszyłem się relaksującym spektaklem filmowym. W wyniku brutalnego ataku na rynku bożonarodzeniowym zginęło 12 osób. Co najmniej 48 zostało rannych, w tym kilkanaście ciężko. Jeszcze o godz 19:20 – dziesięć minut przed przed filmem – spacerowałem ze szwagrem, jego ojcem oraz kolegą po tym rynku. Przystawaliśmy co kilka metrów, by nacieszyć się różnymi świątecznymi smakołykami popijając grzane wino. Atmosfera była przedświąteczna. Nikt w tym momencie nie spodziewał się, że rynek za kilka minut zamieni się w miejsce masowej rzezi niewinnych. Gdybyśmy się nie spieszyli na pokaz filmowy, to byśmy być może już nie żyli i nie pisałbym tego tekstu.
Przyznam, liczyłem się z atakiem terrorystycznym w Berlinie od dawna. Choć oczywiście nie tutaj, nie dziś i przede wszystkim nie ze mną w roli świadka. 2016 był rokiem zamachów i ataków w Niemczech – Ansbach, Reutlingen, Würzburg i Monachium. Wczoraj dołączyła do tego nieszczęsnego grona stolica Niemiec. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że fala terroru nie dotknęła jeszcze największego miasta tego kraju. Dziś wiemy już oficjalnie: dotknęła. I to w najbardziej brutalny sposób. Dzień po zamachu na ulicach strach, a w społeczeństwie panują obawy przed kolejnymi atakami. Na nic nie zdały się powtarzane jak mantra oświadczenia polityków, że Niemcom nie grożą dalsze ataki terrorystyczne. Na nic nie zdała się też polityka dezinformacyjna mediów głównego przekazu. Za wszelką cenę starano się wmówić ludziom, że ataki ostatnich miesięcy nie mają nic wspólnego z masowym napływem imigrantów do Europy, w tym szczególnie do Niemiec. Za każdym razem posługiwano się tym samym mechanizmem socjotechnicznym. Gorączkowo szukano przyczyn zastępczych – zamachowiec miał problemy psychicznie, w szkole go prześladowano, wychował się w rodzinie patologicznej i podobne tego rodzaju pseudo-wytłumaczenia. A kiedy już obnażano fałsz tych wytłumaczeń, kiedy prawda wychodziła już na jaw, że zamachowiec działał z motywacji islamistycznej (lub przynajmniej podzielał chory światopogląd radykalnych islamistów, w którym życie ludzkie nie posiada wartości), cofano się do dziwacznych porównań i uogólnień.
Był przecież Anders Breivik, a zamachy na tle radykalizmu chrześcijańskiego zdarzają się równie często jak ataki islamistyczne (tak, oczywiście…). Taka była i niestety nadal jest narracja w mediach niemieckich. Uruchamiano całą kampanię propagandową, której celem było wmówienie społeczeństwu, że nie istnieje bezpośredni związek pomiędzy masowym napływem imigrantów muzułmańskich do Niemiec a wzmożonymi zamachami i atakami terrorystycznymi w bieżącym roku. Dziwne, że podkreślano pochodzenie, religię lub motywy ideologiczno-polityczne w kontekście zbrodni dokonanych przez sprawców nie-muzułmańskich. Sprawcą może być nazista, szaleniec, ba, nawet „chrześcijański radykał“, ale nie muzułmanin. Media ciężko na to pracowały, by tylko nie poszło w świat, że zabójca należał do masy ludzi zaproszonej do Niemiec latem 2015 roku właśnie przez kanclerz Merkel.
Media usiłowały zataić fakt, że istnieje ścisły związek pomiędzy atakami terrorystycznymi a masowym napływem imigrantów do Europy. Odpowiedzialność za sytuację ponoszą dziś więc także media mainstreamowe w Niemczech. To właśnie ich działalność dezinformacyjna przyczyniła się masowo do stworzenia fałszywej rzeczywistości, w którą uwierzyły niestety szerokie kręgi niemieckiego społeczeństwa. I obawiam się, że wczorajszy atak tu niczego nie zmieni. Dezinformacja będzie trwać. Dla dobra poprawności politycznej.
Berlin nie jest już dawno bezpieczny. Stwierdzam ze smutkiem, że miasto to się bardzo zmieniło na przestrzeni ostatnich lat – a w szczególności w obliczu kryzysu imigracyjnego. Na dworcach, w pasażach handlowych, na jarmarkach – wszędzie patrolują szwadrony policjantów uzbrojonych w karabiny maszynowe i kamizelki kuloodporne. Na ulicach radykalne grupy islamskie rozdają darmowe egzemplarze Koranu – zachęcając do udziału w nabożeństwach w berlińskich meczetach – w meczetach, których imamowie posługują się często wyłącznie językiem arabskim, a nie niemieckim.
Nikt wiec nie wie, jaką treść noszą ich kazania, czy być może nie nawołują przypadkowo do przemocy wobec „niewiernych”. Ludzie wsiadają do metra z lekiem i omijają szerokim łukiem trasy, które prowadzą przez dzielnice w większości zamieszkałe przez muzułmanów. Wielu mieszkańców Berlina przestało w ogóle korzystać z metra. Omijają też większe place jak Alexanderplatz czy Potsdamer Platz ze strachu przez atakami terrorystycznymi. Ja ich dobrze rozumiem. To nie panika czy islamofobia – to instynkt samozachowawczy.
Według mnie wczorajszy atak stanowi bezpośrednią konsekwencję chybionej polityki imigracyjnej RFN z ostatniej dekady. Nie twierdzę, że każdy imigrant jest potencjalnym terrorystą. Byłem w jednym z berlińskich ośrodków dla uchodźców, spotkałem tam kilku naprawdę serdecznych i wartościowych ludzi. Rozmawiałem tam jednak z prawdziwymi uchodźcami, którzy uciekli przed wojną w Syrii. Sęk w tym, że byli to wyłącznie chrześcijanie. Bali się udzielić mi wywiadu ze strachu przed prześladowaniami ze strony swoich muzułmańskich sąsiadów wewnątrz obozu, którzy stanowią tam zdecydowaną większość.
Podejrzany w pierwszej chwili o zamach w Berlinie Pakistańczyk przyjechał do Niemiec 31 grudnia 2015 i wiemy już, że mieszkał w jednym z takich obozów dla uchodźców. Chociaż nie wiadomo jeszcze, czy za atakiem stał motyw islamistyczny (policja podejrzewa, że prawdziwy sprawca jest jeszcze na wolności), to wysoce prawdopodobne jest, że to właśnie podczas pobytu w jednym z opisanych obozów uległ on radykalizacji. Takich ośrodków jest mnóstwo w całych Niemczech. Nikt nie wie, jakie są prawdziwe motywy ludzi, którzy przyjechali tu na zaproszenie pani kanclerz. Większość przyjechała tu na pewno dla lepszych warunków życia. Inna część, zdecydowana mniejszość, przyjechała w ucieczce przed kataklizmem wojny. Wśród tzw. uchodźców znajdują się jednak niestety także osoby, często młodzi, zradykalizowani i sfrustrowani mężczyźni, którzy nie przyjechali do Europy, by szukać schronienia przed wojną czy lepszych warunków życia. Przyjechali tu, by zabijać. Taka jest brutalna rzeczywistość.
Fakt, że doszło na razie tylko do kilku zamachów na terenie RFN, zawdzięczają Niemcy efektownej działalności antyterrorystycznej niemieckiego wywiadu, który zdołał zapobiec niejednemu zamachowi planowanemu w tym roku. Tylko, że społeczeństwo o tym nie wie.
W mojej ocenie nie ulega wątpliwościom, że na zaproszenie Angeli Merkel z lata 2015 zareagowały również środowiska terrorystyczne oraz osoby, które są gotowe takiego zamachu dokonać. W tym kontekście uważam politykę imigracyjna RFN za nieprzemyślaną i głęboko chybioną. Zapraszając bez ograniczeń bezwzględnie wszystkich kanclerz popełniła fatalny błąd, którego owoce zbieramy dziś. Wypowiadając nieprzemyślane zaproszenie wykazała się maksymalną krótkowzrocznością oraz brakiem odpowiedzialności.
Nie zmienia tego nawet fakt, że rzeczywiście wielu uchodźców znalazło w tym kraju schronienie. Rachuba jest przecież prosta: jeśli nawet wśród 100 tys. imigrantów znajdzie się tylko 1% potencjalnych terrorystów, to wyjdzie nam 1000 osób, które stanowią zagrożenie dla naszego życia i które byłyby w stanie popełnić w każdej chwili rzeź podobną do wczorajszej. To ryzyko było i jest zbyt duże. Nie może być tak, że zwykli niewinni ludzie pokutują za błędy elit, którym marzy się multikulturowe pseudo-państwo. Potrzebującym trzeba pomoc na miejscu, w krajach, z których uciekają. Dziś zbieramy owoce tej nieprzemyślanej polityki.
Dorian Urbanowicz, student z Berlina
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/320172-polski-student-po-masakrze-w-berlinie-gdybym-byl-tu-godzine-wczesniej-moze-by-mnie-juz-nie-bylo-wideo