Rozszerzanie rosyjskiej interwencji w Syrii oraz rosyjskie manifestacje zbrojne w Kaliningradzie i w ogóle w przestrzeni bałtyckiej wywołały drugą falę przeczuć wojennych. Pierwszą przeżyliśmy na początku wojny donbaskiej, w 2014 roku. Wbrew ówczesnym spodziewaniom wielu, wojna wtedy nie wybuchła.
Dziś mamy drugą falę. Przeczucia wojenne są tym razem wzmacniane nie tylko przez prowokacje Kremla, ale i zwycięstwo Trumpa, wcześniejszy Brexit i inne objawy polityczno-społecznych zmian, wywracających do góry nogami dotychczasowy porządek świata. To rodzi apokaliptyczne nastroje, zwłaszcza u osób silnie afirmujących porządek dotychczasowy. Zjawisko zrozumiałe, ale nie sprzyjające racjonalnemu myśleniu.
Ja sądzę, że wojny nie będzie, i postaram się krótko uzasadnić, dlaczego.
Najpierw porównania do 1914 roku. Są one nieadekwatne z kilku względów. Po pierwsze – najważniejszą chyba przyczyną wybuchu ówczesnego konfliktu był automatyzm działań europejskich rządów, wynikający z systemu łączących państwa sojuszy, precyzyjnie określających co dany kraj musi zrobić, kiedy jego aliant znajdzie się w jakiejś konkretnej sytuacji. Ten system zadziałał jak przewracające jedna drugą kostki domina, i w efekcie doprowadził do wybuch wojny, mimo iż wielu mężów stanu wolałoby wówczas jej uniknąć.
Dziś sytuacja jest inna. Nie ma żadnego automatyzmu. Nawet atak na członka NATO nie powoduje automatycznie wojny pozostałych członków Paktu z agresorem. To oczywiście dla nas źle, bo ta sytuacja zmniejsza bezpieczeństwo Polski. Zarazem jednak stanowi to efektywny bezpiecznik, uniemożliwiający nieświadome „wpełznięcie” kontynentu w wojnę, na podobieństwo roku 1914.
Oczywiście, można na rzecz spojrzeć niejako odwrotnie. Można przypomnieć sławetne wypowiedzi Trumpa i Newta Gingricha, podkreślające właśnie brak automatyzmu i sugerujące, że atak na kraje bałtyckie może nie być uznany za powód do amerykańskiej zbrojnej riposty. Tego rodzaju deklaracje mogą wzmóc awanturnicze tendencje w polityce Kremla, i skłonić rosyjską władzę do agresywnego testowania partnera. A to może się źle skończyć. Dlatego ważne żeby takie sygnały nie były ponawiane. I podkreślmy, że jak dotąd – nie są.
Druga różnica między stanem obecnym a tym z 1914 roku jest może jeszcze bardziej fundamentalna. Otóż wtedy społeczeństwa europejskie były opętane dążeniem do wojny. Spore ich segmenty - i, co bardzo istotne, również wielka część elit, rządzących i kształtujących opinię – uważało że wojna jest nieunikniona, a tak w ogóle to jest zjawiskiem ozdrowieńczym, hartującym narody, podnoszącym je z mentalnego upadku na duchowe wyżyny.
Nie potrzebuję chyba przekonywać, że dziś jest inaczej. Tego rodzaju poglądy są zupełnie marginalne. A do elit to już zupełnie dostępu nie mają.
Tak więc porównania do okoliczności, w których wybuchła I wojna światowa, są kompletnie nieadekwatne. Ale co z drugą?
Tu sytuacja wygląda, pozornie, inaczej. W 1939 roku Europa nie była owładnięta wojennym zapałem. Kraje alianckie wojny nie chciały. Co więcej, nawet społeczeństwo niemieckie, dobrze pamiętające horror sprzed 20 lat i jego następstwa, nie paliło się do wojny. Była ona efektem wyłącznie politycznych decyzji kierownictwa Rzeszy. Kierownictwa, dodajmy, liczącego na podstawie dotychczasowego przebiegu zdarzeń, że Zachód będzie mu ustępował w nieskończoność.
Czy to nie jest analogia?
Fałszywa.
Zostawmy już nawet fakt, iż w 1938 roku Francja opuściła Czechosłowację, której zgodnie z zapisami sojuszu powinna bronić, a Ukraina – o czym często zapominamy – nie jest sojusznikiem żadnego z państw NATO ani członkiem tego paktu. Ważniejsze jest coś innego.
Otóż na czele Rzeszy stał w 1939 roku człowiek szalony, i ów człowiek miał nieograniczoną władzę. Dlatego był w stanie samodzielnie pchnąć swój kraj i cały świat do wojny, mimo iż społeczeństwo jej nie chciało, i nawet część kierownictwa państwa była jej przeciwna. Zaś na czele Rosji stoi w 2016 roku człowiek psychicznie jak najbardziej normalny, który wcale nie ma władzy nieograniczonej.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Rozszerzanie rosyjskiej interwencji w Syrii oraz rosyjskie manifestacje zbrojne w Kaliningradzie i w ogóle w przestrzeni bałtyckiej wywołały drugą falę przeczuć wojennych. Pierwszą przeżyliśmy na początku wojny donbaskiej, w 2014 roku. Wbrew ówczesnym spodziewaniom wielu, wojna wtedy nie wybuchła.
Dziś mamy drugą falę. Przeczucia wojenne są tym razem wzmacniane nie tylko przez prowokacje Kremla, ale i zwycięstwo Trumpa, wcześniejszy Brexit i inne objawy polityczno-społecznych zmian, wywracających do góry nogami dotychczasowy porządek świata. To rodzi apokaliptyczne nastroje, zwłaszcza u osób silnie afirmujących porządek dotychczasowy. Zjawisko zrozumiałe, ale nie sprzyjające racjonalnemu myśleniu.
Ja sądzę, że wojny nie będzie, i postaram się krótko uzasadnić, dlaczego.
Najpierw porównania do 1914 roku. Są one nieadekwatne z kilku względów. Po pierwsze – najważniejszą chyba przyczyną wybuchu ówczesnego konfliktu był automatyzm działań europejskich rządów, wynikający z systemu łączących państwa sojuszy, precyzyjnie określających co dany kraj musi zrobić, kiedy jego aliant znajdzie się w jakiejś konkretnej sytuacji. Ten system zadziałał jak przewracające jedna drugą kostki domina, i w efekcie doprowadził do wybuch wojny, mimo iż wielu mężów stanu wolałoby wówczas jej uniknąć.
Dziś sytuacja jest inna. Nie ma żadnego automatyzmu. Nawet atak na członka NATO nie powoduje automatycznie wojny pozostałych członków Paktu z agresorem. To oczywiście dla nas źle, bo ta sytuacja zmniejsza bezpieczeństwo Polski. Zarazem jednak stanowi to efektywny bezpiecznik, uniemożliwiający nieświadome „wpełznięcie” kontynentu w wojnę, na podobieństwo roku 1914.
Oczywiście, można na rzecz spojrzeć niejako odwrotnie. Można przypomnieć sławetne wypowiedzi Trumpa i Newta Gingricha, podkreślające właśnie brak automatyzmu i sugerujące, że atak na kraje bałtyckie może nie być uznany za powód do amerykańskiej zbrojnej riposty. Tego rodzaju deklaracje mogą wzmóc awanturnicze tendencje w polityce Kremla, i skłonić rosyjską władzę do agresywnego testowania partnera. A to może się źle skończyć. Dlatego ważne żeby takie sygnały nie były ponawiane. I podkreślmy, że jak dotąd – nie są.
Druga różnica między stanem obecnym a tym z 1914 roku jest może jeszcze bardziej fundamentalna. Otóż wtedy społeczeństwa europejskie były opętane dążeniem do wojny. Spore ich segmenty - i, co bardzo istotne, również wielka część elit, rządzących i kształtujących opinię – uważało że wojna jest nieunikniona, a tak w ogóle to jest zjawiskiem ozdrowieńczym, hartującym narody, podnoszącym je z mentalnego upadku na duchowe wyżyny.
Nie potrzebuję chyba przekonywać, że dziś jest inaczej. Tego rodzaju poglądy są zupełnie marginalne. A do elit to już zupełnie dostępu nie mają.
Tak więc porównania do okoliczności, w których wybuchła I wojna światowa, są kompletnie nieadekwatne. Ale co z drugą?
Tu sytuacja wygląda, pozornie, inaczej. W 1939 roku Europa nie była owładnięta wojennym zapałem. Kraje alianckie wojny nie chciały. Co więcej, nawet społeczeństwo niemieckie, dobrze pamiętające horror sprzed 20 lat i jego następstwa, nie paliło się do wojny. Była ona efektem wyłącznie politycznych decyzji kierownictwa Rzeszy. Kierownictwa, dodajmy, liczącego na podstawie dotychczasowego przebiegu zdarzeń, że Zachód będzie mu ustępował w nieskończoność.
Czy to nie jest analogia?
Fałszywa.
Zostawmy już nawet fakt, iż w 1938 roku Francja opuściła Czechosłowację, której zgodnie z zapisami sojuszu powinna bronić, a Ukraina – o czym często zapominamy – nie jest sojusznikiem żadnego z państw NATO ani członkiem tego paktu. Ważniejsze jest coś innego.
Otóż na czele Rzeszy stał w 1939 roku człowiek szalony, i ów człowiek miał nieograniczoną władzę. Dlatego był w stanie samodzielnie pchnąć swój kraj i cały świat do wojny, mimo iż społeczeństwo jej nie chciało, i nawet część kierownictwa państwa była jej przeciwna. Zaś na czele Rosji stoi w 2016 roku człowiek psychicznie jak najbardziej normalny, który wcale nie ma władzy nieograniczonej.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/317121-to-nie-jest-ani-rok-14-ani-39-wojenna-psychoza-to-wlasnie-psychoza?strona=1