W węgierskim parlamencie nie udało się przegłosować zmian do konstytucji, które zaproponował premier Viktor Orbán. Zgłosił on mianowicie wniosek, aby do ustawy zasadniczej dopisać punkt mówiący o tym, iż nie można osiedlać na Węgrzech cudzoziemców bez zgody władz państwa.
Wcześniej rządzący Fidesz próbował osiągnąć to samo podczas referendum w październiku. Większość głosujących opowiedziała się wówczas przeciw unijnemu systemowi relokacji imigrantów, ale frekwencja była zbyt niska (nie przekroczyła 50 procent) i referendum okazało się nieważne. Orbán powołał się jednak na mandat społeczny, mówiąc, że przeciw przymusowemu osiedlaniu cudzoziemców na Węgrzech głosowało w referendum więcej ludzi niż za przystąpieniem tego kraju do Unii Europejskiej. Dlatego postanowił uwzględnić ich głos i wprowadzić nowelizację konstytucji.
Zmian w parlamencie nie udało się jednak przeforsować. Potrzebna była do tego konstytucyjna większość (czyli 2/3 głosów), która wynosi 133 posłów. Za poprawkami głosowało tymczasem 131 parlamentarzystów, a więc zbyt mało.
Co prawda Fidesz w wyborach w 2014 roku zdobył większość konstytucyjną (dokładnie 133 mandaty), ale w międzyczasie dwóch posłów umarło, a w wyborach uzupełniających ich miejsca zajęli polityk Jobbiku i działacz partii socjalistycznej. Tych dwóch głosów właśnie zabrakło.
Kierownictwo Fideszu nie wydaje się jednak być zmartwione tą porażką, a nawet wyraża zadowolenie. Dlaczego?
Bitwa o unijny system kwot została już tak naprawdę wygrana przez Orbána dawno. Unia Europejska wycofała się z tego projektu zanim jeszcze na Węgrzech odbyło się referendum. Demobilizacja obywateli i niska frekwencja podczas głosowania wynikały właśnie z przeświadczenia, że sprawa przymusowego osiedlania imigrantów stała się już nieaktualna. Dlaczego więc Orbán zdecydował się dalej grać tą kartą i dążył do wprowadzenia nowelizacji?
W tym wypadku nie chodziło tyle o sprawy międzynarodowe, ile o wewnętrzną rozgrywkę z nacjonalistycznym Jobbikiem. Orbán narzucił tej partii swoje warunki gry. Podczas referendum Jobbik zdystansował się do Fideszu i nie wezwał do odrzucenia unijnego systemu kwot. Nacjonaliści bali się bowiem, że w razie udanego referendum zostaną przelicytowani, a więc zdominowani przez Fidesz, który przejmie ich elektorat jako skuteczniejszy obrońca interesu narodowego.
Orbán jednak przez głosowanie w parlamencie postawił nacjonalistów pod ścianą. Jobbik miał do wyboru: albo poprzeć Fidesz w głosowaniu, a tym samym przyznać, że mylił się podczas referendum i że to rząd jest głównym obrońcą interesów państwa; albo iść w zaparte, przeciwstawić się nowelizacji i wykazać swoją podmiotowość.
Jobbik wybrał drugi wariant. Przywódca tej partii Gabor Vona tłumaczył, że odrzucono projekt zmian w konstytucji, ponieważ był „zbyt połowiczny“. Jego zdaniem należało także zlikwidować program dający prawo do stałego pobytu na Węgrzech cudzoziemcom, którzy zainwestują w państwowe obligacje minimum 300 tysięcy euro.
Dla wszystkich jest jednak jasne, że to tylko pretekst. W ten sposób Jobbik w oczach dużej części swoich wyborców stracił jakąkolwiek wiarygodność. Okazuje się bowiem, że partia, która w swojej retoryce jest najbardziej antyimigrancka i czyni z tego główny punkt swego programu, nagle gdy pojawia się szansa zrealizowania jej postulatów – robi dokładnie coś odwrotnego niż do tej pory głosiła. Pierwszy raz w czasie referendum i drugi raz ¬w głosowaniu w parlamencie.
Już teraz komentarze są dla Jobbiku miażdżące. Jego wyborcy albo są zdezorientowani i nie wiedzą o co chodzi, albo widzą, że interesy partyjne stały się dla tego ugrupowania ważniejsze niż program, idee i dobro narodu.
Dlatego też Fidesz uznaje porażkę w parlamencie za swój sukces. W krótkiej perspektywie czasowej jest to przegrana bitwa, ale w wojnie, która została już dawno wygrana. Natomiast w dłuższej perspektywie jest to wygrana, ponieważ zadecyduje o przepływie elektoratu w najbliższych wyborach.
Pamiętam, że byłem na Węgrzech w roku 2008, gdy odbywało się tam referendum socjalne rozpisane z inicjatywy Fideszu. Mówiono wtedy, że Orbán poniósł porażkę, ponieważ nie doprowadził do przeforsowania wotum nieufności dla premiera Gyurcsánya i do odwołania rządu. Politycy Fideszu tłumaczyli mi wówczas, że odnieśli wielki sukces, ale będzie on widoczny za jakiś czas. Zmusili bowiem partię socjalistyczną do przeprowadzenia kampanii przeciw fundamentalnym wartościom socjalistycznym, a więc do zaprzeczenia swoim własnym zasadom. To zaś – jak mi mówili – spowoduje przepływ elektoratu socjalistów do Fideszu. I rzeczywiście tak się stało w wyborach 2010 roku.
Teraz Orbán robi to samo. Dwukrotnie zmusił Jobbik do otwartego głosowania przeciwko temu, co stanowi rdzeń programu tej partii. W kierownictwie Fideszu nikt nie ma wątpliwości, że w najbliższych wyborach oznaczać to będzie przepływ narodowego elektoratu w ich kierunku. Sytuacja jest podobna jak w 2008 roku – media donoszą o wielkiej klęsce Orbána, a on zadowolony zaciera ręce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/314947-viktor-orban-przegrywa-glosowanie-w-parlamencie-ale-tak-naprawde-wygrywa-cos-wiecej