Tekst ukazał się w serwisie SDP.PL.
To jest jedna z najgłośniejszych „zbrodni nienawiści” w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich kilku lat. Tydzień temu w miasteczku Harlow w południowo – wschodnim hrabstwie Essex grupa młodocianych bandytów pobiła na śmierć jednego Polaka, Arka Jóżwika, drugi z poważnymi obrażeniami ciała trafił do szpitala. Na miejscu zbrodni zaraz pojawił się polski ambasador Arkady Orzycki, konsul oraz poseł Izby Gmin z ramienia konserwatystów z okręgu wyborczego Harlow. Zatrzymano 6 osób, jakimś cudem wypuszczono ich za kaucją, a policja w Harlow stwierdziła, że zbrodnia na tle etnicznym, to tylko jeden z wątków śledztwa. Oczywiście nie dlatego, że tak właśnie myśli, lecz 1/ boi się konsekwencji zaniedbań, młodociany gang od dawna znany był ze swoich ekscesów i 2/ polityczna poprawność każe im ukrywać „hate crimes”, które kładą się cieniem na wizerunku Wielkiej Brytanii jako kraju multi-etnicznego, tolerancyjnego i otwartego.
Wiemy już, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy zanotowano 16 incydentów rasistowskich skierowanych przeciw Polakom, a 4 zostały szeroko nagłośnione. Pierwszy – szowinistyczne graffiti na Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie, drugi w Huntingdon, gdzie rozrzucono anty-polskie ulotki, trzeci w Plymouth, gdzie spalono szopę ogrodową i pozostawiono list z pogróżkami i czwarty, tragiczny, zakończony śmiercią niewinnego człowieka w Harlow. Wszystkie miały miejsce w południowo-wschodniej Anglii, gdzie mamy największe skupiska Polaków, i w ciągu dwóch ostatnich miesięcy, a więc od dnia referendum - co znaczy, że zjawisko eskaluje. Wiadomo, że tydzień temu szef naszej dyplomacji Witold Waszczykowski rozmawiał na ten temat ze swoim odpowiednikiem Borisem Johnsonem w Poczdamie, a w sobotę raz jeszcze, podczas pobytu Johnsona w Warszawie. „Zostałem zapewniony – powiedział Waszczykowski podczas konferencji prasowej po ostatnim spotkaniu – że rząd Wielkiej Brytanii zrobi wszystko, aby Polaków, a także innych obcokrajowców mieszkających na Wyspach, chronić przed aktami rasizmu i ksenofobii”. Polski ambasador złożył kwiaty na miejscu zbrodni, spotkał się z rodziną Arka Jóżwika, a konsulat jest w kontakcie z rodzinami ofiar i policją w Harlow. Ale to dopiero początek akcji, by chronić Polaków przez brytyjskimi bandytami i ksenofobami.
Oto kilka informacji, które mogą być pomocne w negocjacjach z brytyjskimi partnerami. Po pierwsze, ci młodociani bandyci, to produkt przerostów państwa opiekuńczego, mieszkańcy osiedli komunalnych, z rodzin od trzech pokoleń na szczodrych zasiłkach. Imigranci, to ich konkurencja. Kończą edukację w wieku lat 16, rzadziej 18, a potem aplikują o zasiłek oraz prawo do komunalnego mieszkania. Dopiero niedawno rząd Camerona zwrócił na to masowe zjawisko uwagę, a teraz Theresa May próbuje coś z tym zrobić. A tymczasem młodzi chuligani z nadmiarem wolnego czasu i nadwyżkami testosteronu terroryzują ulice brytyjskich miast. Sprawa kolejna – tradycyjna agresja tutejszych tabloidów wobec imigrantów, nakręcająca spiralę agresji. Z przykrością trzeba powiedzieć, że są to głównie „czerwoniaki” prawicowe, „Daily Mail” i murdochowski „Sun”. Prasa lewicowo – liberalna jest do bólu przychylna imigrantom, zwłaszcza spoza Europy. Poważne dzienniki krajowe, z obu stron ideologicznej barykady, w wypowiedziach zachowują wstrzemięźliwość.
Nie bez winy pozostają tu brytyjscy politycy, David Cameron, a ostatnio „twarze Brexitu”, Boris Johnson i Nigel Farage. Eskalacja agresji rozpoczęła się w istocie po 2004 roku. Tabloidy punktowały każde potknięcie, każdy incydent stawiający przybyszów w niekorzystnym świetle. Wypominały, że imigranci zabierają Brytyjczykom pracę – co nie było prawdą, i że drenują budżet państwa, pobierając benefity i nie płacąc podatków. Dwa lata temu protestowaliśmy przeciw krzywdzącemu wystąpieniu Camerona – gest pojednania wobec „twardych konserwatystów” w rządzie i elektoracie – egzemplifikując imigrancki armagedon przykładem Bogu ducha winnych Polaków. Był to speech niefortunny i niezgodny z tak kochaną przez Brytyjczyków fair play. Lecz choć niesprawiedliwe, słowa premiera zakodowały się mocno i w tabloidach, i w głowach ich czytelników. Jakiś rodzaj przyzwolenia na okazywanie niechęci, „egzekwowanie społecznej sprawiedliwości”. Potem była brutalna kampania przed-referendalna, zwłaszcza – nie boję się użyć tego słowa – nacjonalisty Nigela Farage’a, ale także nie przebierającego w słowach Borisa Johnsona. Populistyczne hasła o „pustoszeniu państwowej kiesy przez imigrantów” i wskazywanie na gorsze standardy usług publicznych, służby zdrowia, edukacji, bezpieczeństwa publicznego, trafiały na podatny grunt. Ten ostatni argument jest akurat prawdą, lecz grzechem głównym było wekslowanie społecznego niezadowolenia na Polaków. I choć sam Cameron publicznie przepraszał nas po pierwszym incydencie rasistowskim w POSK-u, było to „too little, too late”. Mleko się rozlało, chuligańskie ekscesy stawały się coraz częstsze i poważniejsze, eskalowały.
A więc, co należałoby robić, żeby zatrzymać ten groźny trend, zjawisko czy jakkolwiek te tragiczne incydenty nazwiemy? Polski MSZ nie zasypuje gruszek w popiele, a więc rozmowy premier Szydło z Theresą May, Witolda Waszczykowskiego z Borisem Johnsonem w Poczdamie i w Warszawie, Morawieckiego w Londynie, m.in. z ministrem skarbu Philipem Hammondem i handlu zagranicznego Liamem Foxem. Dalej, potrzebna jest większa aktywizacja Polaków na Wyspach. Trzeba pisać do tutejszych gazet, regularnie odwiedzać biura poselskie w swoich okręgach wyborczych, wywierać presję, żeby policja nazywała incydenty po imieniu i nie stosowała kaucji w przypadku bandytyzmu. Organizować marsze, manifestacje uliczne, seminaria i konferencje, aktywizować kampusy uniwersyteckie, gdzie coraz liczniej studiują Polacy.
A po jakie sięgać argumenty? Krok w dobra stronę uczynił, o paradoksie, opiniotwórczy publicysta BBC Andrew Marr, który w „Timesie” podziękował Polsce za „młodych i zdolnych ludzi, przybywających do Zjednoczonego Królestwa”, podkreślając, że jesteśmy „narodem uczciwych i pracowitych”. Oczywiście, najpierw powinniśmy zrobić wszystko, aby ci „młodzi i zdolni ludzie” pozostawali w kraju, ale tu chodzi o poprawę naszego wizerunku w Wielkiej Brytanii. Należy wciąż powtarzać, że Polacy pracują, często płacą podatki i przyczynili się do ożywienia brytyjskiej gospodarki po kryzysie 2009 roku. I że to nie oni, lecz przybysze spoza Europy, nie znający angielskiego, bez kwalifikacji oraz chęci do pracy, drenują budżet socjalny.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Tekst ukazał się w serwisie SDP.PL.
To jest jedna z najgłośniejszych „zbrodni nienawiści” w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich kilku lat. Tydzień temu w miasteczku Harlow w południowo – wschodnim hrabstwie Essex grupa młodocianych bandytów pobiła na śmierć jednego Polaka, Arka Jóżwika, drugi z poważnymi obrażeniami ciała trafił do szpitala. Na miejscu zbrodni zaraz pojawił się polski ambasador Arkady Orzycki, konsul oraz poseł Izby Gmin z ramienia konserwatystów z okręgu wyborczego Harlow. Zatrzymano 6 osób, jakimś cudem wypuszczono ich za kaucją, a policja w Harlow stwierdziła, że zbrodnia na tle etnicznym, to tylko jeden z wątków śledztwa. Oczywiście nie dlatego, że tak właśnie myśli, lecz 1/ boi się konsekwencji zaniedbań, młodociany gang od dawna znany był ze swoich ekscesów i 2/ polityczna poprawność każe im ukrywać „hate crimes”, które kładą się cieniem na wizerunku Wielkiej Brytanii jako kraju multi-etnicznego, tolerancyjnego i otwartego.
Wiemy już, że w ciągu kilku ostatnich miesięcy zanotowano 16 incydentów rasistowskich skierowanych przeciw Polakom, a 4 zostały szeroko nagłośnione. Pierwszy – szowinistyczne graffiti na Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie, drugi w Huntingdon, gdzie rozrzucono anty-polskie ulotki, trzeci w Plymouth, gdzie spalono szopę ogrodową i pozostawiono list z pogróżkami i czwarty, tragiczny, zakończony śmiercią niewinnego człowieka w Harlow. Wszystkie miały miejsce w południowo-wschodniej Anglii, gdzie mamy największe skupiska Polaków, i w ciągu dwóch ostatnich miesięcy, a więc od dnia referendum - co znaczy, że zjawisko eskaluje. Wiadomo, że tydzień temu szef naszej dyplomacji Witold Waszczykowski rozmawiał na ten temat ze swoim odpowiednikiem Borisem Johnsonem w Poczdamie, a w sobotę raz jeszcze, podczas pobytu Johnsona w Warszawie. „Zostałem zapewniony – powiedział Waszczykowski podczas konferencji prasowej po ostatnim spotkaniu – że rząd Wielkiej Brytanii zrobi wszystko, aby Polaków, a także innych obcokrajowców mieszkających na Wyspach, chronić przed aktami rasizmu i ksenofobii”. Polski ambasador złożył kwiaty na miejscu zbrodni, spotkał się z rodziną Arka Jóżwika, a konsulat jest w kontakcie z rodzinami ofiar i policją w Harlow. Ale to dopiero początek akcji, by chronić Polaków przez brytyjskimi bandytami i ksenofobami.
Oto kilka informacji, które mogą być pomocne w negocjacjach z brytyjskimi partnerami. Po pierwsze, ci młodociani bandyci, to produkt przerostów państwa opiekuńczego, mieszkańcy osiedli komunalnych, z rodzin od trzech pokoleń na szczodrych zasiłkach. Imigranci, to ich konkurencja. Kończą edukację w wieku lat 16, rzadziej 18, a potem aplikują o zasiłek oraz prawo do komunalnego mieszkania. Dopiero niedawno rząd Camerona zwrócił na to masowe zjawisko uwagę, a teraz Theresa May próbuje coś z tym zrobić. A tymczasem młodzi chuligani z nadmiarem wolnego czasu i nadwyżkami testosteronu terroryzują ulice brytyjskich miast. Sprawa kolejna – tradycyjna agresja tutejszych tabloidów wobec imigrantów, nakręcająca spiralę agresji. Z przykrością trzeba powiedzieć, że są to głównie „czerwoniaki” prawicowe, „Daily Mail” i murdochowski „Sun”. Prasa lewicowo – liberalna jest do bólu przychylna imigrantom, zwłaszcza spoza Europy. Poważne dzienniki krajowe, z obu stron ideologicznej barykady, w wypowiedziach zachowują wstrzemięźliwość.
Nie bez winy pozostają tu brytyjscy politycy, David Cameron, a ostatnio „twarze Brexitu”, Boris Johnson i Nigel Farage. Eskalacja agresji rozpoczęła się w istocie po 2004 roku. Tabloidy punktowały każde potknięcie, każdy incydent stawiający przybyszów w niekorzystnym świetle. Wypominały, że imigranci zabierają Brytyjczykom pracę – co nie było prawdą, i że drenują budżet państwa, pobierając benefity i nie płacąc podatków. Dwa lata temu protestowaliśmy przeciw krzywdzącemu wystąpieniu Camerona – gest pojednania wobec „twardych konserwatystów” w rządzie i elektoracie – egzemplifikując imigrancki armagedon przykładem Bogu ducha winnych Polaków. Był to speech niefortunny i niezgodny z tak kochaną przez Brytyjczyków fair play. Lecz choć niesprawiedliwe, słowa premiera zakodowały się mocno i w tabloidach, i w głowach ich czytelników. Jakiś rodzaj przyzwolenia na okazywanie niechęci, „egzekwowanie społecznej sprawiedliwości”. Potem była brutalna kampania przed-referendalna, zwłaszcza – nie boję się użyć tego słowa – nacjonalisty Nigela Farage’a, ale także nie przebierającego w słowach Borisa Johnsona. Populistyczne hasła o „pustoszeniu państwowej kiesy przez imigrantów” i wskazywanie na gorsze standardy usług publicznych, służby zdrowia, edukacji, bezpieczeństwa publicznego, trafiały na podatny grunt. Ten ostatni argument jest akurat prawdą, lecz grzechem głównym było wekslowanie społecznego niezadowolenia na Polaków. I choć sam Cameron publicznie przepraszał nas po pierwszym incydencie rasistowskim w POSK-u, było to „too little, too late”. Mleko się rozlało, chuligańskie ekscesy stawały się coraz częstsze i poważniejsze, eskalowały.
A więc, co należałoby robić, żeby zatrzymać ten groźny trend, zjawisko czy jakkolwiek te tragiczne incydenty nazwiemy? Polski MSZ nie zasypuje gruszek w popiele, a więc rozmowy premier Szydło z Theresą May, Witolda Waszczykowskiego z Borisem Johnsonem w Poczdamie i w Warszawie, Morawieckiego w Londynie, m.in. z ministrem skarbu Philipem Hammondem i handlu zagranicznego Liamem Foxem. Dalej, potrzebna jest większa aktywizacja Polaków na Wyspach. Trzeba pisać do tutejszych gazet, regularnie odwiedzać biura poselskie w swoich okręgach wyborczych, wywierać presję, żeby policja nazywała incydenty po imieniu i nie stosowała kaucji w przypadku bandytyzmu. Organizować marsze, manifestacje uliczne, seminaria i konferencje, aktywizować kampusy uniwersyteckie, gdzie coraz liczniej studiują Polacy.
A po jakie sięgać argumenty? Krok w dobra stronę uczynił, o paradoksie, opiniotwórczy publicysta BBC Andrew Marr, który w „Timesie” podziękował Polsce za „młodych i zdolnych ludzi, przybywających do Zjednoczonego Królestwa”, podkreślając, że jesteśmy „narodem uczciwych i pracowitych”. Oczywiście, najpierw powinniśmy zrobić wszystko, aby ci „młodzi i zdolni ludzie” pozostawali w kraju, ale tu chodzi o poprawę naszego wizerunku w Wielkiej Brytanii. Należy wciąż powtarzać, że Polacy pracują, często płacą podatki i przyczynili się do ożywienia brytyjskiej gospodarki po kryzysie 2009 roku. I że to nie oni, lecz przybysze spoza Europy, nie znający angielskiego, bez kwalifikacji oraz chęci do pracy, drenują budżet socjalny.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/307409-zabojstwo-polaka-w-harlow-i-co-dalej-nalezy-patrzec-w-przyszlosc-lecz-nie-zapominac-o-historii