„Mamy poważny problem” - oświadczył Dietmar Bartsch, szef frakcji skrajnie lewicowej partii „Die Linke” w Bundestagu, po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów do parlamentu krajowego w Meklemburgii-Pomorzu Przednim. Wygrali Socjaldemokraci (SPD), tracąc jednak po drodze jedną piątą wyborców. Rządząca w Niemczech chadecja Angeli Merkel wylądowała dopiero na trzecim miejscu – za antyimigrancką i eurosceptyczną Alternatywą dla Niemiec (AfD). Wynik CDU w regionie był najgorszy w historii.
Meklemburgia - Pomorze Przednie nie ma dla władz w Berlinie większego znaczenia strategicznego - ani politycznie, ani gospodarczo. Mimo tego jest to bolesny cios dla pani kanclerz. Nie da się bowiem ukryć, że niedzielne wybory stanowiły plebiscyt nad jej polityką imigracyjną.
Szefowa niemieckiego rządu usiłowała zapobiec zapowiadającej się w sondażach katastrofie. Ona, która nawet w podczas ostatniej kampanii wyborczej do Bundestagu przeważnie milczała, tym razem mówiła aż za dużo, udzielała wywiadów, spotykała się z przedstawicielami lokalnego biznesu. Nie pomogło. Nie była w stanie przekonywająco wyjaśnić swojej polityki, wikłała się w sprzeczności, choćby gdy zadeklarowała, że popełniła błąd otwierając w ub.r. granice dla uchodźców, by następnie zrzucić część winy na swoich europejskich partnerów. „Udałoby się, gdyby nie oni”. Brzmiało to wszystko strasznie defensywnie. Podobnie jak jej deklaracja już po przegranych wyborach w Meklemburgii, że będzie próbowała odzyskać zaufanie wyborców, niemniej jednak jej decyzje dotyczące uchodźców „były słuszne”. Ona popełniła błąd, ale winny jest naród. Oraz Polska, Węgry i cała reszta.
Jeszcze bardziej idiotyczne były reakcje innych niemieckich polityków głównego nurtu na wynik niedzielnych wyborów. Jeden z deputowanych CDU wyzywał AfD i jej wyborców od „cholernych nazistów”. Przedstawiciel partii Zielonych nazwał Meklemburgię – Pomorze Przednie krajem związkowym o „najgłupszej ludności”, a sekretarz generalna SPD Yasmin Fahimi ogłosiła, że Niemcy nie maja problemu z uchodźcami, tylko „sobie to ubzdurali”. Czyli: my mamy rację, a dobry wynik AfD w Meklemburgii - Pomorzu Przednim to wynik kolektywnych urojeń wyborców, którzy dali się złapać na tanią demagogię „populistów”. Tyle, że Meklemburgia - Pomorze Przednie ma poważne problemy strukturalne i demograficzne, zamykane są sklepy, linie kolejowe, szkoły. Jednocześnie wydaje się miliardy na integrację imigrantów. Zrozumiałe jest głębsze przesłanie tego protestu: dla obcych są pieniądze, ale dla nas we własnym kraju nie robi się nic.
Sposób traktowania AfD od dawna jest nacechowany arogancją. Niemieckie elity polityczne nie wiedzą jak poradzić sobie z wywołanym przez tę partię upolitycznieniem debaty publicznej. Przez lata rządów Merkel panował wygodny konsensus, za który mało kto odważał się wychylić. To się zmieniło, i nadchodzą czasy konfrontacji. Metoda wykluczenia („z faszystami nie rozmawiamy”) nie daje skutków, podobnie jak taktyka pomniejszania („ludzie głosują na AfD tylko z protestu, nie z przekonania”). Wraz z AfD wyklucza się bowiem jej wyborców, bądź nie bądź 20 proc. społeczeństwa, a protest i niezgoda są częścią demokratycznego procesu. Niemieckie elity będą musiały się z tym pogodzić.
Ciąg dalszy na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Mamy poważny problem” - oświadczył Dietmar Bartsch, szef frakcji skrajnie lewicowej partii „Die Linke” w Bundestagu, po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów do parlamentu krajowego w Meklemburgii-Pomorzu Przednim. Wygrali Socjaldemokraci (SPD), tracąc jednak po drodze jedną piątą wyborców. Rządząca w Niemczech chadecja Angeli Merkel wylądowała dopiero na trzecim miejscu – za antyimigrancką i eurosceptyczną Alternatywą dla Niemiec (AfD). Wynik CDU w regionie był najgorszy w historii.
Meklemburgia - Pomorze Przednie nie ma dla władz w Berlinie większego znaczenia strategicznego - ani politycznie, ani gospodarczo. Mimo tego jest to bolesny cios dla pani kanclerz. Nie da się bowiem ukryć, że niedzielne wybory stanowiły plebiscyt nad jej polityką imigracyjną.
Szefowa niemieckiego rządu usiłowała zapobiec zapowiadającej się w sondażach katastrofie. Ona, która nawet w podczas ostatniej kampanii wyborczej do Bundestagu przeważnie milczała, tym razem mówiła aż za dużo, udzielała wywiadów, spotykała się z przedstawicielami lokalnego biznesu. Nie pomogło. Nie była w stanie przekonywająco wyjaśnić swojej polityki, wikłała się w sprzeczności, choćby gdy zadeklarowała, że popełniła błąd otwierając w ub.r. granice dla uchodźców, by następnie zrzucić część winy na swoich europejskich partnerów. „Udałoby się, gdyby nie oni”. Brzmiało to wszystko strasznie defensywnie. Podobnie jak jej deklaracja już po przegranych wyborach w Meklemburgii, że będzie próbowała odzyskać zaufanie wyborców, niemniej jednak jej decyzje dotyczące uchodźców „były słuszne”. Ona popełniła błąd, ale winny jest naród. Oraz Polska, Węgry i cała reszta.
Jeszcze bardziej idiotyczne były reakcje innych niemieckich polityków głównego nurtu na wynik niedzielnych wyborów. Jeden z deputowanych CDU wyzywał AfD i jej wyborców od „cholernych nazistów”. Przedstawiciel partii Zielonych nazwał Meklemburgię – Pomorze Przednie krajem związkowym o „najgłupszej ludności”, a sekretarz generalna SPD Yasmin Fahimi ogłosiła, że Niemcy nie maja problemu z uchodźcami, tylko „sobie to ubzdurali”. Czyli: my mamy rację, a dobry wynik AfD w Meklemburgii - Pomorzu Przednim to wynik kolektywnych urojeń wyborców, którzy dali się złapać na tanią demagogię „populistów”. Tyle, że Meklemburgia - Pomorze Przednie ma poważne problemy strukturalne i demograficzne, zamykane są sklepy, linie kolejowe, szkoły. Jednocześnie wydaje się miliardy na integrację imigrantów. Zrozumiałe jest głębsze przesłanie tego protestu: dla obcych są pieniądze, ale dla nas we własnym kraju nie robi się nic.
Sposób traktowania AfD od dawna jest nacechowany arogancją. Niemieckie elity polityczne nie wiedzą jak poradzić sobie z wywołanym przez tę partię upolitycznieniem debaty publicznej. Przez lata rządów Merkel panował wygodny konsensus, za który mało kto odważał się wychylić. To się zmieniło, i nadchodzą czasy konfrontacji. Metoda wykluczenia („z faszystami nie rozmawiamy”) nie daje skutków, podobnie jak taktyka pomniejszania („ludzie głosują na AfD tylko z protestu, nie z przekonania”). Wraz z AfD wyklucza się bowiem jej wyborców, bądź nie bądź 20 proc. społeczeństwa, a protest i niezgoda są częścią demokratycznego procesu. Niemieckie elity będą musiały się z tym pogodzić.
Ciąg dalszy na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/307372-niemcy-sie-upolityczniaja-sukces-afd-w-meklemburgii-pomorzu-przednim-oznacza-ze-era-wygodnego-konsensusu-dobiega-konca
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.