Angela Merkel znów przyjedzie instruować Grupę Wyszehradzką. 26 sierpnia dojdzie w Warszawie do niebezpiecznej gry.

bundeskanzlerin.de
bundeskanzlerin.de

Niemcy kreują się na Wielkiego Dobrodzieja, nie zauważając, że same najwięcej skorzystały na poczynionych u nas inwestycjach, że drenują nasze kieszenie poprzez niemieckie sieci handlowe i niektóre banki, że bezczelnie ograniczają swobody naszych pracodawców na swoim terenie, usiłując zniszczyć rozrosłą do europejskiej potęgi polską branżę transportową (sprawa tzw. płacy minimalnej). Swobody przysługujące naszym pracobiorcom w Unii (nie potrzebują pozwoleń na pracę) rujnują de facto nasz kraj, bowiem „kraje starej Europy” za darmochę wyciągają z Polski (i nie tylko od nas) najlepszych fachowców. Poza tym pytam, co to za określenie „kraje starej Europy”?! A my to niby jaką Europą jesteśmy? Mamy ponad tysiąc lat! Tak samo Węgrzy, Czesi. A ileż to lat liczy sobie np. Belgia? Nawet nie ma 200.

Z takimi właśnie „argumentami”, jakie prezentują niemieckie media, twardo stojące za obecną racją stanu Berlina, przyjedzie na pewno do Warszawy Angela Merkel. Niewątpliwie spróbuje zastosować przede wszystkim metodę kija i marchewki; bardziej uległych będzie nęcić korzyściami poddania się jej hegemonii, opornym pogrozi podziałem Unii na „starych” i „nowych”, co mówiąc językiem prawdy oznacza „wyzyskiwaczy” i „wyzyskiwanych”. Nie ulega wątpliwości, że celem zasadniczym niemieckiej kanclerz będzie próba rozbicia a przynajmniej wewnętrznego osłabienia Grupy Wyszehradzkiej, przed wszystkim zaś osłabienia roli przywódczej Polski znajdującej się pod rządami obozu patriotycznego. Bo na nasze przywództwo w V4 za czasów kosmopolitów Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego godziła się jak najbardziej. Nic dziwnego. Nie kto inny jak ten pierwszy oznajmił 6 marca 2013 r. na wspólnym posiedzeniu Grupy Wyszehradzkiej z Hollandem i Merkel:

Jedność UE należy budować za pomocą trzech narzędzi: unii walutowej i gospodarczej, konkurencyjności gospodarek państw członkowskich oraz umacniania europejskich zdolności obronnych.

A to są właśnie te narzędzia, które służą budowaniu Stanów Zjednoczonych Europy (oficjalne nazewnictwo stosowane m.in. przez Jose Manuela Barroso, poprzedniego przewodniczącego Komisji Europejskiej), czemu zdecydowanie – i jakże słusznie – sprzeciwia się obóz patriotyczny w Polsce. Merkel i wielu innych coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości polityków wyobraża sobie, że takie państwo jest realne – realizowanie utopii kosztowało nasz kontynent już nie raz i nie dwa miliony ofiar. Głos rozsądku płynący właśnie z naszego tak doświadczonego przez wielowiekową historię regionu jest głosem ratunkowym. Nie wiem kto i po co zaprosił kanclerz Merkel do Warszawy; przypuszczam, że różnymi kanałami dyplomatycznymi sama się wprosiła. To jednak niebezpieczna gra, bowiem zamierza tu ona ewidentnie przyjechać w roli instruktora. Powinna zaś wyjechać w roli ucznia poinstruowanego na temat suwerenności poszczególnych członków Unii Europejskiej i na temat konieczności zmiany Traktatu Lizbońskiego. Jeżeli tak się nie stanie, skutki jej pobytu podczas tego szczytu grupy V4 mogą być dla przyszłości Grupy Wyszehradzkiej i całego naszego regionu opłakane.

6 marca 2013 r. na wcześniej wspomnianym szczycie Grupy Wyszehradzkiej ministrowie obrony państw tej grupy – w obecności ministrów obrony Niemiec i Francji – podpisali list intencyjny w sprawie utworzenia Wyszehradzkiej Grupy Bojowej UE. Donald Tusk powiedział wówczas ponadto, że Polska podpisała dwustronne porozumienia z krajami Grupy Wyszehradzkiej dot. współpracy wojskowej. Kto wie, czy w Warszawie kanclerz Merkel nie będzie usiłowała powrócić i odwołać się do tamtych intencji. Wyszehradzka Grupa Bojowa ma się jednak jak mucha do słonia w stosunku do rozmieszczanych właśnie na wschodnich granicach Unii sił NATO-wskich.

Banialuki na temat unijnych sił obronnych są szczególnie niebezpieczne, bowiem de facto siły te mają się nijak do potencjału rosyjskiego. Rosja militarnie ma straszną przewagę nad UE i można jej przeciwstawić tylko potencjał NATO-wski. To jest właśnie kierunek nowej, racjonalnej polskiej polityki zagranicznej, w tym i wewnątrzunijnej. Niemcy jednak w widoczny sposób nie obawiają się rosyjskiej siły militarnej; nie sądzę wszakże, by ją lekceważyli. Raczej mniemają, że z Rosją i tak się dogadają ponad naszymi głowami – jak czynią to od początku XVIII wieku. Albo już się dogadali i mają z Moskwą jakiś kolejny tajny pakt. Dlatego traktowanie przez polski rząd kanclerz Merkel tak uniżenie, jak np. fałszywego posłańca pokoju Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, osłabi zarówno naszą pozycję w grupie V4 i w całym regionie, jak i samą Grupę Wyszehradzką. 26 sierpnia toczyć się będzie w Warszawie bardzo ważna gra dyplomatyczna; wygrać ją można prezentując tylko postawę suwerenną, silną a także roszczeniową w stosunku do obecnej polityki narzuconej Unii głównie przez Niemcy.

Leszek Sosnowski

Autor jest założycielem i prezesem Białego Kruka oraz publicystą miesięcznika opinii „Wpis”. Zredagował m.in. tom rozmów na temat Europy i Polski z ministrem prof. Krzysztofem Szczerskim, który ukazał się kilka miesięcy temu pod tytułem „Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej” (publikacja ta będzie tłumaczona m.in. na język chiński).

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.