Historia pewnej głupawki, czyli jak Obama broni demokracji w Polsce i gromi Dudę

PAP/EPA
PAP/EPA

Szczyt NATO w Warszawie doszedł do skutku, jest ważny, gromadzi absolutną światową ekstraklasę polityczną i zapisze się w historii, szczególnie Europy Środkowo-Wschodniej, więc trzeba obrzydzić polskich organizatorów. Ruszyła więc najpierw opowieść, że to wszystko zasługa Bronisława Komorowskiego i Tomasza Siemoniaka. Potem obrzydzano ministra obrony Antoniego Macierewicza i pomniejszano zasługi prezydenta Andrzeja Dudy. A tuż przed rozpoczęciem szczytu rozpoczęła się ulubiona zabawa, czyli narracja o tym, jak to Barack Obama będzie stawiał Andrzeja Dudę na baczność i wygarniał mu wielkie zbrodnie kaczystowskiego reżimu przeciwko demokracji. W ogóle Obama przylatuje tylko po to, żeby wygarniać, napominać i piętnować reżim, bo inaczej jego noga w Warszawie by nie postała. Wystarczą dwa zdania drugorzędnego amerykańskiego urzędnika, żeby snuć podobne opowieści. A ten urzędnik drugiego rzutu musi coś powiedzieć, żeby nakarmić lewicowe media wschodniego wybrzeża USA, bo inaczej rzuciłyby się Barackowi Obamie do gardła, że nie dość broni demokracji i podstawowych wartości. A potem prezydent Obama mógłby powiedzieć prezydentowi Dudzie „dzień dobry” i to wystarczyłoby, żeby lewicowe media wschodniego wybrzeża USA twierdziły, iż zrobił to tonem surowej nagany, ostrzeżenia i troski o Trybunał Konstytucyjny oraz Andrzeja Rzeplińskiego.

Tylko w marzeniach czy pobożnych życzeniach amerykańskich lewicowych mediów i polskich antykaczystowskich nawiedzonych prezydent supermocarstwa przed i w trakcie szczytu NATO zajmuje się Andrzejem Rzeplińskim i jego poletkiem, fobiami Adama Michnika, mądrościami Aleksandra Smolara, opiniami Adama Strzembosza czy psychoanalizą Jadwigi Staniszkis. Owszem, może wspomnieć o wspólnych wartościach, żeby „nakarmić trolli”, ale przecież Barack Obama jest poważnym człowiekiem. W przeciwieństwie do tych, którzy oczekują, iż będzie się zajmował problemami prezesa Rzeplińskiego. Cała ta narracja to bzdura, bo system bezpieczeństwa w Europie po 1990 r., czyli de facto na świecie, oparty na NATO i amerykańskiej obecności nie zależy od dylematów i fobii Rzeplińskiego, Michnika czy męża Anne Applebaum. Ten system nie byłby nic wart, gdyby zależał od aktualnej oceny polskiej demokracji i rządów PiS przez tych w Polsce, którzy są opętani nienawiścią do PiS czy gdyby zależał od oceny lewicowych mediów wschodniego wybrzeża USA.

Amerykanie mają w Polsce i w Europie swoje bardzo ważne interesy, a przede wszystkim cele strategiczne, czyli utrzymanie zdobyczy uzyskanych po 1990 r. Amerykanie oczywiście wykorzystują wewnętrzny polski konflikt o Trybunał Konstytucyjny, konkretne ustawy czy stan demokracji, bo chcą w ten sposób ugrać różne ustępstwa w kwestiach naprawdę ważnych, czyli przede wszystkim kontraktów zbrojeniowych wartych ponad 90 mld zł. Chodzi o śmigłowce, samoloty bezzałogowe czy systemy obrony powietrznej, w tym antyrakietowe. Jasno tego dowodzi niedawne wstępne porozumienie z koncernem Raytheon w sprawie systemów obrony przeciwrakietowej. Istotne są więc interesy największych amerykańskich firm zbrojeniowych, takich jak Lockheed Martin, Boeing, Raytheon, Northrop Grumman, General Dynamics, United Technologies czy BAE Systems.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.