„Cholera!” Od tego słowa wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel zaczął bytowanie w nowym świecie politycznym bez Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. „To zły dzień dla Europy,” mówił dalej. „Nie porzucajmy młodego pokolenia w Wielkiej Brytanii,” nawoływał rozpaczliwie niemiecki minister sprawiedliwości Heiko Maas. „Katastrofa dla Wielkiej Brytanii oraz Europy,” smucił się wiceszef socjaldemokracji (SPD) Thorsten Schäfer-Gümbel. „To była błędna decyzja, za którą należy srogo zapłacić,” groził wręcz przewodniczący komisji ds. zagranicznych Parlamentu Europejskiego Elmar Brok z CDU. A wiceszefowa frakcji Zielonych w PE Rebecca Harms szlochała: „Przez cały ranek chciało mi się ryczeć.”
I pomyśleć, że to wszystko dlatego, że jeden z 28 krajów zdecydował się opuścić wspólnotę kontraktową, do której przystąpił zaledwie 43 lata wcześniej (wówczas jeszcze do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej).
Najwyżsi rangą politycy UE tymczasem wydają się mocno obrażeni, że może istnieć naród (już to samo w sobie im przeszkadza), który nie chce wszechobecnych, lewackich regulacji unijnych, ani nie pochwala wymuszonej przez kanclerz Angelę Merkel „Willkommenskultur”. Przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker zapytany na konferencji prasowej, czy Brexit oznacza równocześnie koniec UE szczeknął tylko jedno słówko do mikrofonu: „Nie!” I opuścił salę. Ale – co równie symptomatyczne – dziennikarze bili mu przy tam brawo. Niezależnie od wszystkiego pokazuje to niezdrowe połączenie mediów ze światem lewicowych, liberalnych i niby proeuropejskich elit politycznych.
Najbardziej obrażony ze wszystkich był jednak przewodniczący PE socjalista Martin Schulz. Przekornie stwierdził, że jego „Brexit w ogóle nie zaskoczył. Od tygodni przygotowywaliśmy się na to.” I ze swoją zwyczajną butą oraz arogancją dodał, iż „z pewnością nie będzie żadnej reakcji łańcuchowej”, gdyż wyjście z UE jest „przecież bardzo niebezpieczną drogą”. Szefowie Unii zdają się w ogóle nie rozumieć, że dostali czerwoną kartkę, a ta oznacza opuszczenie boiska. Dla nich winne są „narody”. Tymczasem to Juncker, Schulz i Tusk przejdą do historii jako ci, którzy rozłożyli Unię Europejską na łopatki. I nie chodzi tutaj tylko o Brexit, ale także o totalną bezradność połączoną z zaślepieniem ideologicznym w sprawie uchodźców czy np. kryzys finansowy w Grecji. Grzechów jest więcej, jak choćby stosunek do nowego, demokratycznie wybranego rządu w Polsce. Trio Juncker, Schulz i Tusk stają się grabarzami Unii Europejskiej.
Wspomniany już wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel wspólnie z Martinem Schulzem na prędko opracowali i przedstawili dzisiaj „Plan 10 punktów”, który prezentują jako antidotum na Brexit. Słowem kluczem w planie niemieckich polityków jest transnarodowość. Z całego opracowania bije bowiem myśl, że należy raz na zawsze skończyć z państwem narodowym oraz zastąpić jego instytucje sterowaniem centralnym z Brukseli (czytaj: z Berlina). Schulz i Gabriel twierdzą, że to przez państwa narodowe (sic!) dzisiaj na naszym kontynencie jest tak niebezpiecznie. Postulują, że „trzeba zakończyć to skupianie się na małych, pojedynczych państwach.” I dodają: „W średniej perspektywie czasu doprowadzi to do utworzenia europejskiego FBI.”
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
„Cholera!” Od tego słowa wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel zaczął bytowanie w nowym świecie politycznym bez Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. „To zły dzień dla Europy,” mówił dalej. „Nie porzucajmy młodego pokolenia w Wielkiej Brytanii,” nawoływał rozpaczliwie niemiecki minister sprawiedliwości Heiko Maas. „Katastrofa dla Wielkiej Brytanii oraz Europy,” smucił się wiceszef socjaldemokracji (SPD) Thorsten Schäfer-Gümbel. „To była błędna decyzja, za którą należy srogo zapłacić,” groził wręcz przewodniczący komisji ds. zagranicznych Parlamentu Europejskiego Elmar Brok z CDU. A wiceszefowa frakcji Zielonych w PE Rebecca Harms szlochała: „Przez cały ranek chciało mi się ryczeć.”
I pomyśleć, że to wszystko dlatego, że jeden z 28 krajów zdecydował się opuścić wspólnotę kontraktową, do której przystąpił zaledwie 43 lata wcześniej (wówczas jeszcze do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej).
Najwyżsi rangą politycy UE tymczasem wydają się mocno obrażeni, że może istnieć naród (już to samo w sobie im przeszkadza), który nie chce wszechobecnych, lewackich regulacji unijnych, ani nie pochwala wymuszonej przez kanclerz Angelę Merkel „Willkommenskultur”. Przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker zapytany na konferencji prasowej, czy Brexit oznacza równocześnie koniec UE szczeknął tylko jedno słówko do mikrofonu: „Nie!” I opuścił salę. Ale – co równie symptomatyczne – dziennikarze bili mu przy tam brawo. Niezależnie od wszystkiego pokazuje to niezdrowe połączenie mediów ze światem lewicowych, liberalnych i niby proeuropejskich elit politycznych.
Najbardziej obrażony ze wszystkich był jednak przewodniczący PE socjalista Martin Schulz. Przekornie stwierdził, że jego „Brexit w ogóle nie zaskoczył. Od tygodni przygotowywaliśmy się na to.” I ze swoją zwyczajną butą oraz arogancją dodał, iż „z pewnością nie będzie żadnej reakcji łańcuchowej”, gdyż wyjście z UE jest „przecież bardzo niebezpieczną drogą”. Szefowie Unii zdają się w ogóle nie rozumieć, że dostali czerwoną kartkę, a ta oznacza opuszczenie boiska. Dla nich winne są „narody”. Tymczasem to Juncker, Schulz i Tusk przejdą do historii jako ci, którzy rozłożyli Unię Europejską na łopatki. I nie chodzi tutaj tylko o Brexit, ale także o totalną bezradność połączoną z zaślepieniem ideologicznym w sprawie uchodźców czy np. kryzys finansowy w Grecji. Grzechów jest więcej, jak choćby stosunek do nowego, demokratycznie wybranego rządu w Polsce. Trio Juncker, Schulz i Tusk stają się grabarzami Unii Europejskiej.
Wspomniany już wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel wspólnie z Martinem Schulzem na prędko opracowali i przedstawili dzisiaj „Plan 10 punktów”, który prezentują jako antidotum na Brexit. Słowem kluczem w planie niemieckich polityków jest transnarodowość. Z całego opracowania bije bowiem myśl, że należy raz na zawsze skończyć z państwem narodowym oraz zastąpić jego instytucje sterowaniem centralnym z Brukseli (czytaj: z Berlina). Schulz i Gabriel twierdzą, że to przez państwa narodowe (sic!) dzisiaj na naszym kontynencie jest tak niebezpiecznie. Postulują, że „trzeba zakończyć to skupianie się na małych, pojedynczych państwach.” I dodają: „W średniej perspektywie czasu doprowadzi to do utworzenia europejskiego FBI.”
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/298135-niemieccy-politycy-przedstawili-szokujacy-plan-nowej-europy-rzad-europejski-przyjmowanie-uchodzcow-i-koniec-panstw-narodowych