Po Brexit Juncker, Tusk, Schulz i Mogherini powinni się podać do dymisji. A UE ma szansę zyskać nowe życie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Wygrane mogą być takie państwa jak Polska. Bo Unia nie musi się rozpaść, a może się korzystnie zreorganizować i wypalić niszczące ją patologie.

Czy pamiętają Państwo, jak Donald Tusk przemawiając w Parlamencie Europejskim mówił, że więcej Europy w Europie zapewni Unii Europejskiej świetlaną przyszłość? No i zapewniło. Brytyjczycy powiedzieli Unii Europejskiej „nie” przede wszystkim przez to więcej Europy w Europie. Bo to oznaczało wyłącznie więcej brukselskiego quasi-komunizmu, a mniej zdrowego rozsądku i pragmatyzmu.

Brytyjczycy powiedzieli „nie” Unii Europejskiej jako eurokołchozowi, bowiem tylko w eurokołchozie można wymyślać przymusowe kwoty uchodźców i wysokie kary za odmowę realizowania kwotowej polityki. Tylko w eurokołchozie można uważać, że największym wrogiem UE są państwa narodowe oraz rządy, które nie chcą, by przywódcy unijnych struktur robili wszystko, żeby wspólnotę 28 państw zamienić w eurokołchoz.

Brexit oznacza klęskę obecnego przywództwa unijnego superrządu, czyli Komisji Europejskiej.To przywództwo mierne, bez wizji, skupione wyłącznie na tym, żeby trwać na świetnie opłacanych posadach.I nie zajmować się realnymi problemami UE, tylko Trybunałem Konstytucyjnym w Polsce czy premierem Węgier Viktorem Orbanem. Skutkiem powinny być bezzwłoczne dymisje szefa komisji Jeana-Claude’a Junckera oraz jego pierwszego zastępcy Fransa Timmermansa. A w dalszym planie uzasadniona byłaby dymisja całego obecnego składu Komisji Europejskiej. Odejść powinien przewodniczący europarlamentu Martin Schulz, jeden z filarów kołchozowej polityki unijnych instytucji. Dymisje powinni też złożyć przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk oraz szefowa unijnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Federica Mogherini. Urzędują oni wprawdzie dopiero od listopada i grudnia 2014 r., ale nie zrobili nic, by przeciwstawić się samobójczej polityce Junckera, Timmermansa czy Schulza. Skądinąd w wypadku Donalda Tuska można chyba mówić o kompleksie Jonasza, bo gdzie się nie znajdzie, tam po jakimś czasie pojawiają się kłopoty.

Obecni liderzy unijnych instytucji nic dobrego dla UE nie zrobili i nie zanosi się, żeby zrobili. Juncker jest wypalony po latach sprawowania funkcji premiera Luksemburga i wystarcza mu salonowe życie oraz poklepywanie premierów i ministrów państw UE po czym się da. Jeśli UE ma przetrwać musi wyłonić zupełnie innych przywódców, którzy nie będą zramolali ani fizycznie, ani intelektualnie. I na poziomie unijnych instytucji powinno się intensywnie zacząć pracować nad wizją UE po Brexit, wyciągając wszystkie wnioski z brytyjskiego referendum. Bo Brytyjczycy tylko pokazali to, co buzuje także na kontynencie, czyli niezgodę na funkcjonowanie instytucji UE jako pasożytów, a przez to na ograniczanie rozwoju państw członkowskich i skupianie się na bzdurach albo na tym, co Unię rozbija od środka. W tym kontekście śmieszne i żałosne są pohukiwania, np. Anne Applebaum (żony Radosława Sikorskiego) na Davida Camerona, że zgodził się na referendum. Bo przecież gdyby nie referendum, nie wydałoby się, co większość Brytyjczyków sądzi o Unii Europejskiej. Tak jakby ukrycie prawdy było jakimkolwiek rozwiązaniem. Inna sprawa, że referendum okazało się klęską Camerona i oznacza jego polityczny koniec, choćby odwlekał wyciągnięcie konsekwencji.

Wielką przegraną w związku z Brexitem jest też kanclerz Niemiec Angela Merkel. Bo to głównie za jej przyzwoleniem w unijnych instytucjach działo się to, co doprowadziło do głosowania większości Brytyjczyków za wyjściem z UE. To Merkel fatalnie zareagowała na falę imigrantów szturmujących państwa UE, doprowadzając do konfliktów w gronie przywódców państw członkowskich oraz do ściągnięcia ogromnych kłopotów na wszystkie państwa Unii. Pozornie Merkel zyska na wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, bo Brytyjczycy hamowali niemieckie zapędy i ten czynnik w przewidywalnej perspektywie zniknie.

Niemcy mogłyby być więc w Unii jeszcze silniejsze niż są. Ale w rzeczywistości tak nie będzie, bo niemiecka dominacja i dążenia do niej będą widoczne dla każdego, co wywoła sprzeciw państw, które dotychczas nie reagowały na zakusy Berlina. Niemcom będzie więc w UE bez Wielkiej Brytanii trudniej, a nie łatwiej. Wygrane mogą być takie państwa jak Polska. Bo Unia nie musi się rozpaść, a może się korzystnie zreorganizować i wypalić patologie, których uosobieniem byli Juncker i Schulz. Może się więc okazać, że nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych