Książę Jan Żyliński dla wPolityce.pl: "Anglikom trzeba dać w mordę... miłością. Chcę stworzyć polskie mocarstwo w Londynie". NASZ WYWIAD

fot. Fratria/Julita Szewczyk
fot. Fratria/Julita Szewczyk

Jakie znaczenie dla Polaków będzie miał fakt, że burmistrzem Londynu został muzułmanin?

Londyńczycy nie są przerażeni takim wyborem. To nie Warszawa, gdzie pewnie zaraz byłyby rozruchy i podpalenie ratusza. Oczywiście polskie środowisko się tym przejęło. A ja jakoś muszę im to wytłumaczyć. Dlatego mówię: proszę się nie martwić, będzie bardzo dobrze, muzułmanki są najlepsze w łóżku…

Tyle, że one mają braci, ojców…

Tak, mają te swoje tradycje, ale stykają się z kulturą londyńska, zachodnią i ma to wpływ na ich sposób myślenia. To jest dla nich jak wyjście z więzienia. Oczywiście są wśród nich fundamentaliści, terroryści, ale londyńczycy się tego nie boją. Polacy się boją, ale uspokajam ich właśnie mówieniem o tych muzułmankach.

A dlaczego to akurat Polacy się boją, a nie Anglicy?

Anglicy boją się mniej, bo oni mieli imperium i od setek lata mają kontakt z ludźmi o innym kolorze skóry, pochodzących z innych kultur. Ponieważ my nie mamy takich doświadczeń - szok jest większy.

Społeczność muzułmańska stanowi zagrożenie dla Polaków?

Na pewno są prywatne zatargi. Nie jest to jednak poważne zjawisko. Nie są jednak szczególnie negatywnie nastawieni do Polaków. Polacy mają za to wspaniały kontakt z Hindusami. Od 40 lat robię biznesy w Anglii i większość moich klientów to Hindusi. Nidy nie lubiłem robić biznesów z Anglikami…

Dlaczego?

Są zimni. A Hindus, jak już się z nim dogadasz, to traktuje cię niemal jak rodzinę. Wystarczy, że jego córka wychodzi za mąż, to dostaniesz zaproszenie na wesele. W ramach kampanii odwiedziłem wiele hinduskich świątyń. Co ciekawe, prosili mnie bym przychodził z szablą. Oni nie są zachodnimi liberałami i mają swoje tradycje honoru. Całkiem poważna liczba Hindusów głosowała na mnie. Między innymi dlatego, że nienawidzą muzułmanów. A na polu ekonomicznym można powiedzieć, że istnieje już jakaś koalicja polsko-hinduska. Większość małych sklepów spożywczych jest właśnie w rękach Hindusów. A ponieważ w Londynie jest zatrzęsienie Polaków, to co mądrzejsi Hindusi zmieniają szyldy na polskie. Nagle okazuje się, że w sklepie z polskim towarem siedzi facet w turbanie.

Czego Pan oczekuje od państwa polskiego?

Niczego. Skoro państwo polskie nie daje sobie rady z samym sobą, to po co ma się nami zajmować? Jeszcze coś popsuje. Polonia londyńska to wielka siła i sami sobie damy rady. Choć przychylność państwa polskiego się przyda. Chcemy jednak naszego celu dokonać własnymi siłami. A tym samym poprawimy wizerunek Polski na zachodzie.

Można powiedzieć, że plan jest taki jak w przypadku Irlandczyków? Wyjechali do Stanów Zjednoczonych, dorobili się i potem sponsorowali rozwój Irlandii.

Bardzo dobra analogia, ale mimo wszystko jest to wybieganie w daleką przyszłość. Nam przyświeca zasada, by iść krok po kroku. Ale z pewnością znajdzie pan w Londynie wielu młodych Polaków, którzy ucieszyliby się z takiego rozwoju spraw jak w przypadku wspomnianych Irlandczyków. Dlaczego coś takiego się do tej pory nie udało w Stanach Zjednoczonych, w Anglii, w Australii? Dlatego, że był niewłaściwy stosunek do lokalnego społeczeństwa. Tworzyło się polskie getto, w którym Polakom było dobrze jako tym obywatelom drugiej kategorii. Nie chcieli się zmierzyć z tym „wrogiem”. A ja, dlatego, że się urodziłem w Anglii wcale się Anglików nie boję. Uważam, że my jesteśmy lepsi.

Rozmawiał Tomasz Karpowicz.

« poprzednia strona
12345

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych