Po zamachach w Brukseli, podobnie jak kilka miesięcy temu po zamachach w Paryżu, a jeszcze wcześniej po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, pojawiło się całe standardowe instrumentarium: budynki podświetlane w barwach belgijskiej flagi, w mediach społecznościowych hasztagi współczucia, pajacowaty europoseł Boni, pracujący nad „ostrą rezolucją przeciwko terroryzmowi” i tysiąc pięćset innych równie symbolicznych i równie mało wnoszących gestów. Wszystkie te gesty niezmiernie mnie irytują.
Niektórzy tego nie rozumieją – jak to, przecież to ze szczerego serca, to wyrazy współczucia, to naturalne w takiej sytuacji. Owszem – tyle że w społeczeństwie o normalnych odruchach obronnych, mającym poczucie własnej tożsamości, tego typu gesty występują obok, a nie zamiast tego, co jest reakcją naturalną. A naturalną reakcją na barbarzyńską zbrodnię oszalałych fanatyków jest chęć obrony własnej ojczyzny, chęć odwetu – ba, nawet chęć zemsty. Oczywiście nie u polityków, którzy powinni zachować chłodne umysły (choć odwet jest jednym ze środków politycznych), ale o reakcji ludzi. Nic takiego nie widać dziś ani nie było widać w listopadzie, po masakrze w Paryżu. Pamiętam świetnie relacje, w których podkreślano, że w rozmowach wśród Paryżan dominują smutek, refleksja, żal, nie ma w nich natomiast za grosz złości czy, nie daj Boże, chęci odegrania się na muzułmańskich bandziorach.
Symbolem reakcji Europy jest dzisiaj mazgająca się Federica Mogherini, która na konferencji prasowej zaczęła płakać i wyszła z sali. To jest właśnie twarz współczesnej Europy Zachodniej: bezradna, żałosna kobiecina, zwolenniczka „kulturowego ubogacania”, którą w kluczowym momencie opanowują emocje i nie jest nawet w stanie dokończyć swego wystąpienia. Wśród dżihadystów może to jedynie wywołać śmiech lub – bardziej prawdopodobne – głęboką pogardę. W miejscu lewicowej Włoszki powinien znaleźć się ktoś na kształt Ronalda Reagana, który dla terrorystów miałby jedno stanowcze przesłanie: „Skopiemy wam wasze brudne dupska!”. Nie dlatego, żeby w tym prostym zdaniu miała się zawierać rzeczywista taktyka, ale dlatego, że to nie tylko pojedynek cywilizacji, lecz również pojedynek determinacji i woli. Twarde postawienie sprawy ma tu wymierną wartość: wpływa na psychikę przeciwnika. Naszym, Europejczyków przeciwnikiem są brodaci, twardzi mężczyźni o fanatycznej wierze w słuszność swoich barbarzyńskich przekonań. Naprzeciw siebie widzą roniącą łzy niewiastę oraz grupkę zatroskanych, wypachnionych pięknoduchów, otoczonych chmarami ochroniarzy, zaś na poziomie zwykłych ludzi – zniewieściałe społeczeństwa, dla których naturalną reakcją na brutalny mord nie jest wściekłość, tylko posępne pochlipywanie w kąciku. Brodaci fanatycy czują się więc panami sytuacji – i co gorsza są nimi faktycznie.
Oczywiście w miejscu pani Mogherini nie może stać nikt taki jak Reagan, bo stanowisko wysokiego przedstawiciela jest w dużej mierze fikcyjne. W zachodniej Europie nie ma też dzisiaj żadnego przywódcy narodowego, który umiałby stanąć z terrorystami twarzą w twarz w rywalizacji woli. Może najbliżej tego jest David Cameron, ale to wciąż nie to.
Powtarzaliśmy to już wielokrotnie, ale można i trzeba powtórzyć jeszcze raz: Europa Zachodnia sama rozbroiła się psychicznie, etycznie i moralnie. Pogrążyła w pacyfistycznych, lewackich majakach, w bredniach o multi-kulti i tolerancji. Zaplątała we własne dyrektywy, wnioski z konferencji, non-papery, raporty. Pogrzebała się pod tonami papieru, podczas gdy życie szło swoim torem i dopadło Europejczyków w bardzo bolesny sposób. Przypomina to sytuację, gdy pod dom podchodzi grupa bandziorów, a w środku rodzina – zamiast obstawić okna i drzwi, sięgnąć po broń i przywitać intruzów deszczem ołowiu – siada przy stole i deliberuje, czy może poczęstować ich herbatą czy lepiej kawą. I ile wsypać cukru. Za moment matka zostanie zgwałcona, ojcu rozłupią głowę siekierą, a dzieci spalą żywcem w drewutni, ale rodzince idealistów wciąż się zdaje, że przecież z napastnikami jakoś uda się porozumieć. No, w ostateczności można spróbować zamknąć drzwi na klucz – przecież nikt nie będzie ich po chamsku wyłamywać.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Po zamachach w Brukseli, podobnie jak kilka miesięcy temu po zamachach w Paryżu, a jeszcze wcześniej po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, pojawiło się całe standardowe instrumentarium: budynki podświetlane w barwach belgijskiej flagi, w mediach społecznościowych hasztagi współczucia, pajacowaty europoseł Boni, pracujący nad „ostrą rezolucją przeciwko terroryzmowi” i tysiąc pięćset innych równie symbolicznych i równie mało wnoszących gestów. Wszystkie te gesty niezmiernie mnie irytują.
Niektórzy tego nie rozumieją – jak to, przecież to ze szczerego serca, to wyrazy współczucia, to naturalne w takiej sytuacji. Owszem – tyle że w społeczeństwie o normalnych odruchach obronnych, mającym poczucie własnej tożsamości, tego typu gesty występują obok, a nie zamiast tego, co jest reakcją naturalną. A naturalną reakcją na barbarzyńską zbrodnię oszalałych fanatyków jest chęć obrony własnej ojczyzny, chęć odwetu – ba, nawet chęć zemsty. Oczywiście nie u polityków, którzy powinni zachować chłodne umysły (choć odwet jest jednym ze środków politycznych), ale o reakcji ludzi. Nic takiego nie widać dziś ani nie było widać w listopadzie, po masakrze w Paryżu. Pamiętam świetnie relacje, w których podkreślano, że w rozmowach wśród Paryżan dominują smutek, refleksja, żal, nie ma w nich natomiast za grosz złości czy, nie daj Boże, chęci odegrania się na muzułmańskich bandziorach.
Symbolem reakcji Europy jest dzisiaj mazgająca się Federica Mogherini, która na konferencji prasowej zaczęła płakać i wyszła z sali. To jest właśnie twarz współczesnej Europy Zachodniej: bezradna, żałosna kobiecina, zwolenniczka „kulturowego ubogacania”, którą w kluczowym momencie opanowują emocje i nie jest nawet w stanie dokończyć swego wystąpienia. Wśród dżihadystów może to jedynie wywołać śmiech lub – bardziej prawdopodobne – głęboką pogardę. W miejscu lewicowej Włoszki powinien znaleźć się ktoś na kształt Ronalda Reagana, który dla terrorystów miałby jedno stanowcze przesłanie: „Skopiemy wam wasze brudne dupska!”. Nie dlatego, żeby w tym prostym zdaniu miała się zawierać rzeczywista taktyka, ale dlatego, że to nie tylko pojedynek cywilizacji, lecz również pojedynek determinacji i woli. Twarde postawienie sprawy ma tu wymierną wartość: wpływa na psychikę przeciwnika. Naszym, Europejczyków przeciwnikiem są brodaci, twardzi mężczyźni o fanatycznej wierze w słuszność swoich barbarzyńskich przekonań. Naprzeciw siebie widzą roniącą łzy niewiastę oraz grupkę zatroskanych, wypachnionych pięknoduchów, otoczonych chmarami ochroniarzy, zaś na poziomie zwykłych ludzi – zniewieściałe społeczeństwa, dla których naturalną reakcją na brutalny mord nie jest wściekłość, tylko posępne pochlipywanie w kąciku. Brodaci fanatycy czują się więc panami sytuacji – i co gorsza są nimi faktycznie.
Oczywiście w miejscu pani Mogherini nie może stać nikt taki jak Reagan, bo stanowisko wysokiego przedstawiciela jest w dużej mierze fikcyjne. W zachodniej Europie nie ma też dzisiaj żadnego przywódcy narodowego, który umiałby stanąć z terrorystami twarzą w twarz w rywalizacji woli. Może najbliżej tego jest David Cameron, ale to wciąż nie to.
Powtarzaliśmy to już wielokrotnie, ale można i trzeba powtórzyć jeszcze raz: Europa Zachodnia sama rozbroiła się psychicznie, etycznie i moralnie. Pogrążyła w pacyfistycznych, lewackich majakach, w bredniach o multi-kulti i tolerancji. Zaplątała we własne dyrektywy, wnioski z konferencji, non-papery, raporty. Pogrzebała się pod tonami papieru, podczas gdy życie szło swoim torem i dopadło Europejczyków w bardzo bolesny sposób. Przypomina to sytuację, gdy pod dom podchodzi grupa bandziorów, a w środku rodzina – zamiast obstawić okna i drzwi, sięgnąć po broń i przywitać intruzów deszczem ołowiu – siada przy stole i deliberuje, czy może poczęstować ich herbatą czy lepiej kawą. I ile wsypać cukru. Za moment matka zostanie zgwałcona, ojcu rozłupią głowę siekierą, a dzieci spalą żywcem w drewutni, ale rodzince idealistów wciąż się zdaje, że przecież z napastnikami jakoś uda się porozumieć. No, w ostateczności można spróbować zamknąć drzwi na klucz – przecież nikt nie będzie ich po chamsku wyłamywać.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/286144-lzy-federiki-czyli-europa-zachodnia-popelnia-samobojstwo-rysuje-sie-nowy-podzial