Niemiec mądry po szkodzie, a raczej po Kolonii? Bynajmniej. Merkel wciąż nie potrafi przyznać się do błędu. „Nasze drzwi pozostaną otwarte”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

„6 stycznia, dzień ujawnienia policyjnego raportu o wydarzeniach w noc sylwestrową pod kolońską katedrą, przejdzie do historii Niemiec. Tego dnia rozpoczął się przełom w polityce azylowej i migracyjnej” – zachwyca się niemiecki dziennik „Die Welt”.

Powodem nagłego napływu optymizmu, a wręcz entuzjazmu, jest zapowiedź kanclerz Angeli Merkel, że imigranci, którzy łamią prawo, będą deportowani. „Jeśli uchodźcy łamią zasady, muszą być konsekwencje. To oznacza że mogą stracić prawo pobytu, bez różnicy czy mają wyroki w zawieszeniu czy orzeczone więzienie” - powiedziała Merkel. „Kolonia wszystko zmieniła. Uchodźcy, którzy nie stosują się do zasad, odczują całą surowość prawa” – wtórował szefowej niemieckiego rządu wiceszef chadecji (CDU) Volker Bouffier. Brzmi dobrze. Ale jak to często bywa, tylko w teorii.

W praktyce bowiem będzie bardzo trudno komukolwiek postawić zarzuty w związku z wydarzeniami w Kolonii. Mało tego, większość zidentyfikowanych sprawców (jest ich ok. 30), zostało, po krótkim przesłuchaniu, wypuszczonych na wolność. Nawet jeśli usłyszą zarzuty, nie oznacza to jeszcze, że zostaną skazani przez sąd. A bez tego nie będzie można ich deportować. Już teraz słychać z kręgów policji w Kolonii, że zeznania świadków są „wątpliwe”, bo było ciemno, a owi świadkowie pod wpływem alkoholu. A przecież jeden imigrant podobny do drugiego. „Trudno na tym oprzeć oskarżenie” – przebąkiwał przedstawiciel miejscowej prokuratury.

Jak pisze niemiecki tygodnik „Stern” nawet jeśli „zapadnie ostatecznie wyrok skazujący, nie oznacza to automatycznie deportacji. Przecież skazany może złożyć apelację”. A jeśli uchodźca będzie w stanie udowodnić, że pochodzi ze strefy wojny i grożą mu tam tortury, a nawet śmierć, będzie mógł zostać w kraju. Niemieccy eksperci mówią otwarcie: To będzie cud, jeśli ktokolwiek zostanie ukarany za wydarzenia w Kolonii, Bielefeldzie, Stuttgarcie i Hamburgu. Sprawcy nie dadzą się tak po prostu zastraszyć paragrafami.

Hasło o karaniu z „całą surowością prawa” jest więc wyrazem nie zdecydowania, lecz całkowitej bezradności niemieckich władz. Państwo, które nie jest w stanie bezwzględnie karać i deportować jednostek, które zakłócają porządek publiczny i stanowią poważne zagrożenie dla zdrowia i życia obywateli, stoi na przegranej pozycji.

O przełomie w polityce azylowej i migracyjnej Niemiec tym bardziej nie może być mowy, iż pani kanclerz upiera się dalej przy polityce „otwartych drzwi”. Jednym z największych atutów Merkel był dotychczas jej nieomylny instynkt polityczny. Teraz jednak, zdaje się, go całkowicie utraciła. Pokazuje to aż nader wyraźnie wynik spotkania kierownictwa CDU wczoraj wieczorem w Moguncji. Wysocy rangą politycy chadecji próbowali przekonać swoją szefową do ustalenia górnego pułapu liczby przyjmowanych uchodźców. Skarżyli się, że partii uciekają członkowie, a nastrój w partyjnej bazie jest „tragiczny”. „Ludzie mówią, ze straciliśmy kontrolę”. Ich wysiłki były daremne.

Jak donosi tygodnik „Der Spiegel” Merkel zadeklarowała, że „nie zmieni dotychczasowej polityki”. Nie będzie ani górnego pułapu dla uchodźców, ani zamknięcia granic. Merkel stawia dalej na „europejską solidarność, pomoc Turcji oraz zwalczanie przyczyn migracji”. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, bowiem Niemcy czeka w tym roku kolejna, ogromna fala uchodźców.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zapowiedziało, że przybędzie co najmniej milion osób, a Turcja zapewne nie zdoła „zatrzymać” na granicy z Grecją więcej niż 200 tys. z nich. Liczby te przedstawił w Brukseli podsekretarz w niemieckim MSW Ole Schröder, na spotkaniu z przedstawicielami władz Szwecji, Danii oraz unijnym komisarzem ds. uchodźców Dimitrisem Avramopoulosem. Przyznał przy tym, że „nie ma szans, byśmy (Niemcy-red.) sobie z tym poradzili”.

Wobec tych faktów, postawa pani kanclerz, jej przekonywanie, że „damy radę”, jej sesje zdjęciowe z imigrantami, wydają się strasznie naiwne. A naiwność nie służy w polityce. Jeśli Merkel nie zdecyduje się na zmianę dotychczasowego podejścia do imigrantów, to wyda na siebie wyrok. Niemiecki elektorat odrzuca formułę „Niemcy — moralnym mocarstwem” i wybiera stabilność i bezpieczeństwo, w związku z czym kanclerz ryzykuje stracenie zarówno władzy, jak i osobistego autorytetu. Niemcy po prostu wymienią elity na takie, które będą chciały zaprowadzić porządek. A takich nie brakuje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych