Czy Belgia jest państwem upadłym? Brukselskie gniazdo islamskiego radykalizmu obrazuje klęskę eksperymentu multikulti w Europie

Fot. PAP/EPA/SOTIRIS BARBAROUSIS (zdjęcie ilustracyjne)
Fot. PAP/EPA/SOTIRIS BARBAROUSIS (zdjęcie ilustracyjne)

20 lat islamo-socjalizmu i proszę do czego doszliśmy. Bruksela stała się zapleczem islamskiego barbarzyństwa. Tolerancja rodzi nietolerancję

—pisze senator prawicowego Nowego Sojuszu Flamandzkiego (N-VA) Karl Vanlouwe na łamach dziennika „Le Soir”. Według niego wszystkiemu winni są politycy walońscy, oślepieni lewacką ideologią. W wywiadzie na łamach tej samej gazety były burmistrz Molenbeek Socjalista Philippe Moureaux, którego żona jest wyznawczynią Allaha, przyznaje, że „wręcz zachęcał młodych muzułmanów do wyjazdu do Syrii, bo „przecież jechali walczyć z potworem, którym jest Baszar al-Asad”. Gdy się zorientował, co oni w tej Syrii właściwie robią, było już za późno. Nadzoru służb i policji and meczetami praktycznie nie było, jeden samotny policjant w wolnym czasie śledził poczynania radykałów w sieci. Politolog Asiem El Difraoui potwierdza, że problemy te są powszechne.

Belgowie ociągali się z obserwacjami tych środowisk, a właściwie zaniedbali wszystko

—podkreśla ekspert ds. Bliskiego Wschodu. Islam jest drugą [co do liczebności wyznających] religią w Belgii. Muzułmanie stanowią już prawie 30 proc. mieszkańców Brukseli i – jak twierdzi El Difraoui – za ok. 20 lat będą stanowić w stolicy Europy większość. Od 2001 roku Mohamed jest, najczęściej nadawanym imieniem noworodkom w belgijskiej metropolii. 15 proc. imamów przebywa na terenie kraju nielegalnie, a liczba tajnych meczetów, mieszczących się na tyłach rozpadających się kamienic w imigranckich gettach, stale rośnie. W dwóch brukselskich gminach, członkowie listy pod nazwą „Islam” zostali wybrani w 2012 r. na radnych.

Podobne problemy trapią wprawdzie także Francję, gdzie zawiązała się nawet partia islamska, która zamierza startować w grudniowych wyborach regionalnych. Tyle, że Belgia jest wewnętrznie rozdarta. Od lat skłóceni Flamandowie i Walonowie nawzajem się blokują, a tym samym blokują zdolność zajmowania się problemami wewnątrzpolitycznymi kraju. Z powodu tego wewnętrznego rozdarcia Belgia na przełomie lat 2010-2011 musiała wytrzymać aż 535 dni bez rządu. Zarówno partie walońskie jak i flamandzkie hołdują własnym elektoratom, tworząc systemy klientelistyczne na poziomie gmin i regionów, które rozciągają się także na społeczność imigrancką.

Do tego dochodzi chaotyczny podział kompetencji pomiędzy rządem federalnym, a regionami. Polityka bezpieczeństwa oraz imigracja podlegają władzom centralnym w Brukseli, a polityka integracji i organizacja życia religijnego, regionom. Paryż liczy jedną prefekturę policji, region brukselski aż sześć, obok 19 burmistrzów i oddzielnego parlamentu. Walka z terroryzmem wymaga tymczasem współpracy i spójności. Tego w Belgii zdecydowanie zabrakło.

Minister spraw wewnętrznych Jan Jambon obiecał, że „posprząta” w Molenbeek, ale nie będzie to łatwe. Jambon jest Flamandem i należy do prawicowej N-VA. We francuskojęzycznej Brukseli ma więc niewielu przyjaciół i nikłą polityczną siłę rażenia. Już teraz rozpoczęła się bitwa o kompetencje. Na dodatek służby specjalne mają za mało personelu. Zrekrutowano 42 osoby, ale ich szkolenie zajmie co najmniej dwa lata.

W Belgii znajdują się siedziby NATO, instytucji Unii Europejskiej, setek ambasad, symboliczne serce Europy. Środki ochrony powinny być szczególne. Jak się jednak okazuje, najciemniej jest pod latarnią.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.