Jaka polityka, taki odzew. Część II

Fot. Andrzej Hrechorowicz/prezydent.pl
Fot. Andrzej Hrechorowicz/prezydent.pl

Okres, który aktualnie przeżywamy jest okresem przejściowym, w którym wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie – z tym wszyscy się zgodzimy.

Tu będziemy prześcigać się w znajomości faktów i wydarzeń, gdy natomiast powiemy, że znaleźliśmy się w podobnym okresie przełomu, jaki miał miejsce w XV w. (skutki upadku imperium mongolskiego) lub XVIII/XIX w. (upadek Rzeczypospolitej, Kongres Wiedeński 1815), albo 1918-1922 (upadek „białej” Rosji i wybicie się na niepodległość wielu państw, w tym Polski), to natychmiast otwiera się szerokie pole dyskusji, w której do głosu dochodzą: krótkowzroczność, często niewiedza, postkomunistyczna mentalność, różne lęki kulturowe oraz osobiste ambicje. Kończy się debata merytoryczna, zaczyna jarmark. Polacy zatracili spójność myślenia, którego wymaga państwo, zagubili umiejętność „czytania pomiędzy wierszami”, ba, uciekła nam perspektywa (nie pisze tego złośliwie, lecz poddaje pod rozwagę, bo rzeczywistość, która coraz bardziej pochłania nasze działania wymaga oglądu nie regionalnego lecz globalnego!). Mało kto dostrzega rzecz fundamentalną, że przyczyną obecnych światowych kłopotów jest rozpad państw północnoafrykańskich i bliskowschodnich. Zawsze w takiej sytuacji dochodzi do walki bezpośredniej, której skuteczność jest mierzona nie matactwem lub kłamstwem, lecz siłą jedności kulturowej, świadomości, poczuciem tożsamości, siłą gospodarki i armii – a więc tymi czynnikami, które budujemy w czasie pokoju. Jeżeli w czasie pokoju nie zbudujemy sprawnego państwa, przegrywamy wojnę.

I tu, jeżeli chodzi o Polskę, sprawa jest jednoznaczna. Ani nasze państwo, ani my sami nie jesteśmy przygotowani na żadną rozgrywkę: państwo, bo nie posiada niezależnej gospodarki, a społeczeństwo, bo większość ma trudności z poczuciem tożsamością i identyfikacją kulturową. Konkluzja jest taka: cieszmy się, że mamy Prezydenta, który chce coś robić i rząd, który zamierza wprowadzić konieczne zmiany. Czas na wojenki polityczne już się skończył. Dopóki będziemy myśleć kategoriami zysku ze wszelką cenę, dopóty będziemy przegrywać. Historia uczy, że dobrobyt Polaków nie zamyka się na czerpaniu marketingowych zysków ze srebrnikowych transakcji, lecz na poczuciu odpowiedzialności i wspólnoty; nie na indywidualizmie który prowadzi do klęski, lecz na solidarności która kumuluje siłę; nie na krótkiej perspektywie która zamyka horyzonty, lecz na szerokim oglądzie który je otwiera. Polacy utracili poczucie własnego miejsca w hierarchii wartości, jak również we własnej hierarchii społecznej i intelektualnej. Polska potrzebuje w równym stopniu wybitnych filozofów, historyków i polonistów, jak i wybitnych matematyków. Polska potrzebuje horyzontów i ludzi na odpowiednim poziomie. Gospodarka jest bardzo ważna, ale ona musi mieć swój schemat. Z matematykami jest łatwiej, ale filozofia, historia i polonistyka wymagają zachowania ciągłości myśli, zrozumienia własnej kultury i spokoju na zebranie myśli. Bez teoretycznej konstrukcji państwa, nie zbudujemy niczego. Nawet sam Bóg, zanim zaczął tworzyć świat, musiał mieć w głowie jego plan.

Z jakim więc mitem musimy się pożegnać w pierwszej kolejności? Myślę, że z mitem społeczeństwa bezklasowego. Nie było ono potrzebne Polakom, lecz okupantom – dla skuteczności politycznego podporządkowania. Nie chodzi tu oczywiście o dyskryminację, lecz o porządek społeczny, który przekłada się na siłę państwa, kultury i bezpieczeństwo obywateli. W dobrze zorganizowanym społeczeństwie każdy orientuje się co do niego należy i za jaki odcinek odpowiada. W dobrze zorganizowanym społeczeństwie świadomość kulturowa i etosy poszczególnych grup zawodowych są wystarczająco silnym mechanizmem obronnym przed demoralizacją i dyskryminacją. Tak stworzony system sam wynosi i degraduje; wynosi za talenty i pracę, a degraduje za niekompetencje i lenistwo. Takim społeczeństwem było społeczeństwo II RP. Dlatego właśnie dziś jest dla nas punktem odniesienia.

Sytuacja geopolityczna Polski

Położenie Polski pomiędzy Niemcami a Rosją uzależnia nas od rozwoju sytuacji zewnętrznej. UE, w obliczu najazdu uchodźców z Azji i Afryki, okazała się zwykłą atrapą. Nie potrafiła ani obronić swoich unijnych granic, ani nawet zapewnić bezpieczeństwo własnym obywatelom. Państwo, które rościło sobie pretensje do przewodnictwa okazało się do niego niezdolne; państwo, któremu nadal wydaje się, że niesie jakieś światło cywilizacji podjęło walkę z jej podstawowymi wartościami. Czyż nie jest paradoksem, że w państwie sztandarowo świeckim może dojść do wojny religijnej? Na tym tle zapisy traktatowe stają się coraz bardziej martwymi zapisami, a rywalizacja pomiędzy cywilizacjami zaczyna się nasilać. Stajemy się bezbronni. Jakby tego było mało w Brukseli i Berlinie coraz głośniej pobrzmiewa hasło mające poszlaki szantażu: przyjmiecie uchodźców na naszych warunkach, albo likwidacji Strefy Schengen? W zachodnich mediach pojawiają się mapki wykluczające z niej Polskę, Słowację, Grecję, Węgry, Hiszpanię. W ścisłej strefie pozostają kraje bałtyckie i Portugalia, co wskazuje na jakieś przyczółki przetargowe. UE zamyka się w twierdzy, pozostałe kraje pozostawiając w tzw. podgrodziu. Jest więc już jakaś myśl, na którą musimy odpowiedzieć i tendencja, którą musimy uwzględnić. Tą tendencją są zmiany prowadzące w kierunku państw narodowych. W krajach tzw. starej Europy jest ona maskowana, w pozostałej części – jawna. Silna tendencja unifikacyjna UE, okazała się silną tendencją w kierunku państw narodowych.

123
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.