Paryż 10 dni po masakrze. "Coś się bezpowrotnie skończyło". ZOBACZ ZDJĘCIA

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Dziesięć dni po zamachach terrorystycznych, w których zginęło 130 osób, a 350 odniosło rany, Paryż wciąż jeszcze nie może dojść do siebie. Szok, oburzenie i strach ustąpiły miejsca smutkowi. Dominuje nastrój skupienia i powagi.

W ogródkach przed kawiarniami i barami praktycznie nie ma ludzi, stoliki są puste.

To z powodu pogody

— wyjaśnia z uśmiechem kelner w barze na bulwarze Voltaire’a.

Po dwudniowych deszczach, które nadciągnęły nad Paryż w ubiegłym tygodniu, temperatura w stolicy Francji obniżyła się o kilkanaście stopni. Słoneczna pogoda, jaka panowała w dniu zamachów 13 listopada, gdy termometr wskazywał 19 stopni, jest tylko dalekim wspomnieniem.

Coś się bezpowrotnie skończyło

— dzieli się swymi przemyśleniami Patrice, 23-letni student informatyki.

Zewsząd słychać zapewnienia, że się nie damy i że będziemy cieszyć się życiem na złość dżihadystom, ale czy po tym wszystkim można być tak beztroskim jak wcześniej?

— pyta.

Patrice był jednym z kilku tysięcy paryżan, którzy w miniony weekend mimo chłodu wybrali się na przechadzkę w okolice placu Republiki, aby odwiedzić miejsca, gdzie doszło do zamachów.

Na niewielkim placyku w pobliżu kanału Saint Martin, kilkadziesiąt osób zapala świece i składa kwiaty przed wejściem do bistro Le Carillon i położonej naprzeciwko restauracji kambodżańskiej. Na frontowych drzwiach widnieją fotografie osób, do których oddano strzały z przejeżdżających samochodów i które tu zginęły. Do ataku terrorystów doszło tam o godz. 21.25. W sumie zginęło 15 osób. Wśród osób, które przyszły w niedzielę wieczór na skrzyżowanie ulic Alibert oraz Bichat są tacy, którzy się modlą, ale i tacy, którzy koncentrują się wyłącznie na zrobieniu efektowanej fotografii, aby udostępnić ją na Facebooku.

Na ulicy de la Fontaine-au-Roi nie sposób przejść po chodniku. Wszędzie kwiaty, znicze, listy oraz dziecięce rysunki upamiętniające ofiary. Do strzelaniny przed piwiarnią oraz restauracją włoską na tej ulicy doszło o godz. 21.32. Zginęło 5 osób.

Bilans ofiar na ulicy Charonne, gdzie o godz. 21.36 terroryści otworzyli ogień do ludzi siedzących na tarasie restauracji La Belle Equipe, był jeszcze bardziej tragiczny. Od kul zginęło tam 19 osób, a 14 odniosło poważne rany.

Na zawsze pozostaniemy Paryżem!”, „Płaczemy, ale stoimy prosto na nogach!”, „Jednoczmy się!”

— nawołują napisy z licznych plakatów i odręcznie przygotowanych zapisek, które pozostawili tam paryżanie.

Na jednym z drzew ktoś zawiesił afisz sprzeciwu wobec ograniczenia wolności obywatelskich w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego. W czwartek francuskie Zgromadzenie Narodowe przyjęło ustawę o przedłużeniu stanu wyjątkowe o trzy miesiące. W piątek poprawki do ustawy oraz decyzję o jego przedłużeniu zaakceptował Senat.

Miejsca, w których doszło do zamachów, znajdują się bardzo blisko siebie. Kolejne zamachy dzieliły minuty. Terroryści przemieszczali się samochodami i zabijali przypadkowych ludzi. Na bulwarze Voltaire’a o godz. 21.43 brat poszukiwanego aktualnie przez policję belgijską Saleha Abdeslama, Brahim, wysadził się w powietrze raniąc około 12 osób.

Skwer przed salą koncertową Bataclan jest wypełniony po brzegi. Świece, kwiaty, plakaty, zabawki i rysunki tworzą wstęgę oplatającą cały plac. Ludzie stają przed nimi w zadumie i rozmawiają półszeptem. Atak trójki terrorystów - Samy’ego Amimoura, Omara Mostefaiego i osoby jeszcze nie zidentyfikowanej - na klub Bataclan rozpoczął się o godz. 21.40. Pociągnął za sobą 89 ofiar śmiertelnych.

Do budynku teatru, gdzie wciąż jeszcze wisi wielki afisz koncertu grupy Eagles of Death Metal z 13 listopada, trudno się zbliżyć. Policja reguluje ruch, ponieważ przechodnie zatrzymują się na jezdni.

Nastrój powagi, skupienia i ciszy, jaki panuje w miejscach, gdzie doszło do zamachów, kontrastuje z ożywieniem na pobliskim placu Republiki. W tym tradycyjnym miejscu paryskich manifestacji akcenty polityczne są bardziej dostrzegalne niż w miejscach zamachów.

Niewielka grupa lewicującej młodzieży, określająca się jako postanarchiści, protestuje przeciwko rozszerzeniu kompetencji administracji po wprowadzeniu stanu wyjątkowego.

Francja znalazła się między młotem terroryzmu i kowadłem wszechwładnego państwa

— skandują młodzi zwolennicy nieograniczania swobód.

Tuż obok grupa Sikhów z paryskiego stowarzyszenia kulturalnego w tradycyjnych turbanach. Wyrażają solidarność z mieszkańcami Paryża, śpiewając pieśni w języku hindu.

Mimo obowiązującego stanu wyjątkowego w X i XI dzielnicy, gdzie doszło do aktów terroru, praktycznie nie widać wojska i policji.

W porównaniu z Brukselą, gdzie wczoraj zamknięto metro, urzędy, hipermarkety, szkoły wyższe i gdzie bez przerwy latają helikoptery, Paryż sprawia wrażenie miasta, gdzie nie ma stanu wyjątkowego

— mówi Marie, 21-letnia paryżanka, która studiuje architekturę w Brukseli.

Wróciłam dziś rano do Francji. Jestem tutaj, bo to, co się wydarzyło, uderza w nas wszystkich. Ja też mogłam być na koncercie w Bataclanie i w każdym z tych miejsc, gdzie pozabijano ludzi

— dodaje.

Mariusz Sielski, PAP, bzm

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.