Bezsensowny szczyt na Malcie, czyli dlaczego kraje afrykańskie nie pomogą Europie w rozwiązaniu kryzysu imigracyjnego

Fot. PAP/epa
Fot. PAP/epa

Unia Europejska płaci miliardy, kraje Czarnego Lądu hamują napływ imigrantów do Europy i ściągają tych, którzy już dotarli na Stary Kontynent, z powrotem do domu – takie było założenie szczytu przywódców państw UE i Afryki, który odbył się w stolicy Malty, Valletcie. Brzmi ładnie na papierze. W praktyce jednak jest nie do zrealizowania. Jest to bowiem sprzeczne z interesem większości krajów afrykańskich.

Emigracja do bogatej i bezpiecznej Europy rozwiązuje cały szereg trapiących ich problemów: przeludnienie, wysokie bezrobocie, potencjał przewrotowy (gdzie nie ma młodych mężczyzn, tam różnej maści satrapy mogą czuć się bezpiecznie) oraz gwarantuje stały napływ dewiz. O wiele większy niż specjalny fundusz powierniczy Komisji Europejskiej dla Afryki, uruchomiony na szczycie, w wysokości 1,8 mld euro. Tym bardziej iż próba podwojenia funduszu spełzła na niczym, wobec niechęci państw UE. Udało się uzbierać zaledwie 78 mln euro, z czego Polska ma zapewnić milion.

Prawie 140 tys. imigrantów z Czarnego Lądu dotarło między styczniem a wrześniem tego roku do Europy. I dołączyło do milionów innych, którym udało się to wcześniej. Ci ludzie są głównym źródłem dewiz krajów, z których pochodzą. Według Banku Światowego przelewy z UE do Afryki w 2014 r. wynosiły 32 mld dolarów. Do 2017 r. ta suma ma wzrosnąć do 37 mld dolarów. Imigranci z Nigerii dokonali w ur. przelewów pieniężnych w wysokości 21 mld. dolarów. To równowartość 4 proc. PKB tego kraju. W przypadku Mali przelewy z Europy (1,6 mld dolarów) stanowią aż 11 proc. PKB. Dlatego kraje te nie chcą, by imigranci wracali i przyjęli propozycję współpracy wystosowaną przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel i szefa Komisji Europejskiej Jean’a-Claude’a Junckera nadzwyczaj chłodno.

Prezydent Senegalu Macky Sall oświadczył, że „nie godzi się na podział na uchodźców z Syrii i imigrantów gospodarczych z Afryki” i domagał się legalizacji pobytu wszystkich Senegalczyków, którzy „z narażaniem życia dotarli do Europy”. Oskarżył także Europejczyków o to, że hamują rozwój Czarnego Lądu, a potem chcą go przekupić.

Gdyby korporacje międzynarodowe płaciły u nas podatki jak należy, a Europa płaciła sprawiedliwą cenę za nasze wyroby, nie potrzebowalibyśmy pomocy rozwojowej”

—grzmiał. Afrykańskim przywódcom nie podobał się zapewne także ton Junckera, który mówił, że „muszą” oni pomóc Europejczykom w rozwiązaniu kryzysu imigracyjnego.

I trudno im się dziwić. Większość krajów afrykańskich jest zależna od pomocy humanitarnej z Zachodu. Sięga ona w przypadku niektórych z nich nawet 20 proc. PKB. Dzięki pomocy żywnościowej padła większość lokalnych producentów. Kiedyś Ghana produkowała cukier, teraz importuje go z Europy. Fundusze pomocowe służą także jako neokolonialny środek nacisku. Gdy Europie nie podoba się „stan demokracji” w jednym z afrykańskich państw, po prostu wstrzymuje wypłatę środków. Perspektywa kolejnych miliardów pomocy rozwojowej, tym razem wypłaconych pod przymusem powstrzymania imigrantów przed podróżą do Europy, wydaje się więc mało zachęcająca. Książeczka czekowa nie rozwiąże strukturalnych problemów Afryki. I Afrykańczycy o tym wiedzą.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.