Europa – gigantyczny obóz uchodźców

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Londyn, godzina 8 rano, okolice Marble Arch, hot spot na turystycznej mapie stolicy Wielkiej Brytanii. Z jednej strony centrum handlowe Oxford Street, z drugiej - „aleja milionerów” Park Lane, no i Hyde Park. Klaksony aut, urzędnicy spieszą się do pracy, widać pierwszych zaspanych turystów, poranek w wielkiej metropolii. Ale dziś  pod metalowym ogrodzeniem Hyde Parku jakieś zamieszanie. Pośród brudnych namiotów, szmat i tekturowych pudeł przychodzi na świat dziecko. Na oczach zdumionych przechodniów – dookoła masa biur i urzędów - trzech policjantów odbiera poród. Bobbies uspokajają kobietę, spisali się na medal. „W biały dzień, w środku wielkiego miasta! Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom!” – powtarza w szoku jeden z naocznych świadków. Czy ktoś sobie kiedyś wyobrażał, że okolice najbardziej znanego londyńskiego pomnika staną się izbą porodową, a policjanci odegrają rolę położnych?

Następnego dnia kilka gazet wspomniało, że kobieta jest „imigrantką”, i że okolice Marble Arch i przejścia podziemne na stacji metra stały się magnesem dla ” wschodnioeuropejskich vagrants” – włóczęgów, chociaż tego konkretnie słowa żadna z gazet nie użyła, bo zostałoby to uznane za „oceniające”, rasistowskie, i ofensywne w stosunku do mniejszości etnicznych, w tym przypadku rumuńskich Cyganów. Dane kobiety nie zostały ujawnione ani przez Policję Metropolitalną, ani przez University College Hospital. Położnica została odwieziona do szpitala, a teraz władze miejskie będą musiały się zwijać żeby szybko zapewnić  jej cały pakiet pomocowy – mieszkanie, służbę zdrowia, socjal, dodatki na dziecko, etc. A dziennikarz „Daily Maila” Richard Littlejohn pisze, najwyraźniej zdenerwowany: ”Przecież tu nie chodzi o Dzieciątko w Stajence! Kobieta została określona przez >Evening Standard< ze współczuciem jako bezdomna, tak jakby stała się niewinną ofiarą jakichś strasznych, niesprzyjających okoliczności. Ale po pierwsze – co ona w ogóle robi tu, w Londynie?!”

W przejściach podziemnych Londynu, pod mostami i wiaduktami, a zdarza się, że w pięknych, zadbanych parkach widać koczowiska. Zdarza się, że są to obozy Cyganów ze wschodniej Europy, ale jeszcze częściej – nielegalnych, bezdomnych imigrantów z całego świata. Bangladesz, Pakistan, Afganistan, Sudan, Etiopia, Niger, Mali. Rozkładają się w Hyde Parku, bazę pomnika ofiar zamachów bombowych w Londynie traktują jak stół, a okoliczne, pięknie przycięte krzaki jak toaletę. Przy kompletnym chaosie i braku jakiejkolwiek, nie mówię już o rozsądnej i skutecznej polityki imigranckiej w Europie, będzie ich wciąż przybywało. Od Marsylii do Londynu, i od Malagi do Aten. Coraz większe enklawy nędzy, desperacji, ogniska przestępstw i epidemii. A tymczasem żaden z europejskich przywódców państwowych – ani Cameron, ani Rajoy, ani Hollande ani Cipras – nie mają pomysłu, co robić ze wzbierającą falą imigranckiego tsunami. A polityczna poprawność, ta dżuma nowoczesnych czasów, nie pozwala  im spojrzeć prawdzie w oczy. Mniejszości etniczne, twierdzą – oczywiście, jedynie te kolorowe - to przecież niewinne ofiary okoliczności, nieuprzywilejowani, i należy im pomagać. Rok temu David Cameron użył bardzo niefortunnego przykładu Polaków, drenujących budżet brytyjskich służb publicznych. Gdy tymczasem – powtarzam i nigdy nie przestanę – to nie Polacy, ciężko pracujący i nie zawsze, choć często płacący podatki, stanowią niebezpieczeństwo dla wydolności brytyjskich służb publicznych. I to, co mówię nie jest ani „osadzające”, ani też „rasistowskie” – po prostu stwierdzenie oczywistych faktów, które są dostępne dla wszystkich, którzy mają oczy i uszy. Ale żeby z tego zrobić użytek, trzeba jeszcze jednego organu – mózgu, czyli rozumu, aby to, co widać  i słychać powiązać w logiczną całość. A tu wielką przeszkodę stanowi polityczna poprawność, która te „puzzle prawdy” zestawia w jakieś obłędne, absurdalne obrazki.

Tymczasem oglądamy,  w telewizji, na wycieczce zagranicznej, centra miast, na Sycylii, na greckiej wyspie Lesbos, skąd do wybrzeży Turcji tylko 40 kilometrów, na Krecie, na Wyspach Kanaryjskich. Sterty szmat, tłumy zdesperowanych biedaków, brak żywności, wody, smród, ludzkie odchody, groźba epidemii. A oni wciąż przybywają, lądem i wodą, ostatnio najczęściej wodą. W ub. roku tylko przez Morze Sródziemne, przybyło ich do Europy, 140 tys., a przed nami kolejne setki tysięcy. Afryka liczy sobie 1.1 miliarda mieszkańców, z których ogromna większość chciałaby uciec z rejonów konfliktów wojennych albo polepszyć sobie warunki życia. A Bliski Wschód, Afganistan, Irak, Syria? Nie ma w Europie takich środków pieniężnych, żeby przyjąć choćby 10% chętnych, bez szkody dla standardów życia reszty. Niedawno napisałam artykuł „Compassion industry czyli przemysł współczucia”, opowiadający o błędach akcji pomocowych dla Afryki, które pochłonęły miliardy dolarów ludzi dobrej woli, a – jak widać - nie zmieniły sytuacji potrzebujących. Mnóstwo ludzi przekazuje dotacje na ofiary wojen, katastrof, suszy i nędzy - to nasza norma cywilizacyjna. Tu, wobec imigracyjnego tsunami spoza Europy, także potrzebne jest serce. Ale i rozsadek przy sporządzaniu planu jak ochronić kontynent przed zalewem przez morze nielegalnych emigrantów, a zarazem nie zostawić ich samym sobie tam, w ich krajach. Inaczej już wkrótce Londyn, Rzym, Paryż, ale i Warszawa – jeśli pozwolimy Platformie na dłuższe rządzenie niż do października – będą przypominały obozy uchodźców. Tyle, że my, Europejczycy nie będziemy już w bezpiecznej strefie poza drutami, płacąc jedynie podatki na ich ewentualne osiedlenie, opiekę lekarską i edukację – ale wewnątrz tej zony. Z wielkim dyskomfortem, że kiedyś, dawno, dawno temu coś przeoczyliśmy lub zaniedbaliśmy.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.