Grexit, którego stawką jest Unia. Jak się okazuje można wypowiedzieć każdą umowę, tylko nie traktat z Maastricht

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Negocjacje, toczące się od kilku miesięcy między Eurogrupą a greckim rządem zakończyły się wczoraj wieczorem. Ich wynik? Nie będzie przedłużenia wygasającego 30 czerwca programu pomocowego dla Aten. Grecja pozostaje jednak członkiem strefy euro. Porozumienie z wierzycielami, jak podkreślił niemiecki minister finansów Wolfgang Schäuble, jest teoretycznie wciąż możliwe. Teoretycznie.

Grecki rząd bowiem, który od początku grał na czas, wykonał kolejną niespodziewaną woltę i postanowił poddać porozumienie z UE, MFW i EBC referendum. W ten sposób zyska kolejnych kilka dni, może tydzień. Zanim w końcu jakaś decyzja będzie musiała zapaść. Teatr, który odgrywają minister finansów Grecji Janis Warufakis i premier Aleksis Cipras nie dziwi. Stawka jest bowiem wysoka, a Grecy są zmęczeni oszczędnościowym dyktatem Brukseli i Berlina. I oczekują od rządzącej Syrizy twardej postawy wobec wierzycieli.

Co dziwi jest postawa europejskich elit, które popadły w kolektywną histerię. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz stwierdził, i to całkiem poważnie, że bez euro „Grecja stałaby się ryzykiem”. Dla całej Unii. Mogłaby bowiem rzucić się na szyję Chinom albo Rosji. I „wywołać jakieś większe zamieszanie”. Ekonomiści, w tym popularny ostatnio Thomas Piketty, ostrzegają, że po „Grexicie” rynki finansowe rzucą się na kolejne pogrążone w kryzysie finansowym kraje, jak Hiszpania czy Portugalia, by „rozerwać je na strzępy”. Na długą metę może to jego zdaniem doprowadzić do rozpadu strefy euro, a ostatecznie całej Unii.

Takie ryzyko rzeczywiście istnieje. Ale czy należy z tego powodu rozpaczać? Euro, wprowadzone za pomocą Traktatu z Maastricht jest całkowicie sztucznym tworem, nie spełniającym podstawowych wymogów unii walutowych. Wspólną walutą mogą posługiwać się tylko kraje o podobnym stopniu rozwoju gospodarczego. Tak w przypadku euro jednak nie jest. Jest całkowicie poronionym projektem, który – niezależnie od kryzysu zadłużenia, jaki ogarnął państwa i banki w Europie –okazał się niemożliwy do zrealizowania.

Wskutek wprowadzenia euro poziom konkurencyjności należących do strefy krajów euro zamiast się zbiec, radykalnie się rozbiegł. Nastąpiło więc dokładne przeciwieństwo tego, co przewidywała Komisja Europejska. Ani Francuzi, którzy są pomysłodawcami projektu euro, ani Niemcy, którzy na nim najwięcej korzystają, nie są jednak gotowi spojrzeć prawdzie w oczy. Dlatego mimo zmęczenia negocjacjami z Ciprasem i Warufakisem, i wydania już ponad 500 mld euro na ratowanie Hellady, gorączkowo poszukują wyjścia, które umożliwiłoby zachowanie status quo.

Jak się okazuje można wypowiedzieć każda umowę, unieważnić małżeństwo, oddać w sklepie zakupiony towar, zrezygnować z członkostwa w dowolnym klubie. Ale nie można wypowiedzieć Traktatu z Maastricht. Strefa euro ma trwać tysiąc lat, a nawet do końca świata. To pokazuje, że Unia Europejska nie jest wspólnotą wartości, ale domkiem z kart bez drzwi wyjściowych, ideologicznym i biurokratycznym tworem, którego nadrzędnym celem jest przetrwanie. Bez względu na koszt.

W 2008 r. wybuchł kryzys finansowy. Siedem lat później Unia wciąż jest zajęta zarządzaniem jego skutkami. Czasami wydaje się, że to jedyne co ją jeszcze scala. Unijne próby uzdrowienia greckich finansów przyniosły jednak odwrotny skutek. Pogłębiły zapaść gospodarczą. Doprowadziły do wzrostu zadłużenia. Grecy nie czerpią obecnie żadnych korzyści ze wspólnej waluty. Najlepszym rozwiązaniem byłby więc dla nich powrót do Drachmy. Jeśli to wywoła lawinę i za Grecją podążą kolejne kraje, tym lepiej. Jeśli coś nie funkcjonuje, nie ma racji bytu. Grecy się zresztą już do tego przygotowują i wczoraj wyciągnęli ponad 1 mld euro depozytów z banków.

Rozpad strefy euro nie nastąpi jednak szybko. Unia podjęła bowiem już kroki zapobiegawcze. Niemal niezauważenie szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker sporządził raport, wspólnie z szefami EBC, Rady Europejskiej (Tak, Donald Tusk w tym uczestniczył), PE i Eurogrupy, zawierający propozycje „wzmocnienia euro”. Jest to „zwiększenie kontroli nad budżetami narodowymi i zmniejszenie suwerenności państw strefy euro”.

Jako puentę pozwolę sobie zacytować jedno uroczo utopijne zdanie z tego raportu: „W ten sposób do 2025 r. stworzymy ostoję dobrobytu i stabilności dla wszystkich obywatelek i obywateli UE”.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.