USA szpiegują nie prezydenckie romanse, lecz siły nuklearne – ostateczną gwarancję bezpieczeństwa Francji

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/epa
Fot. PAP/epa

Nie tylko ministrów, także generałów i admirałów pilnie zebrał prezydent Republiki Francuskiej na naradę po ujawnieniu przez portal WikiLeaks i francuskie media nowych informacji o elektronicznym i cybernetycznym szpiegowaniu Francji przez Stany Zjednoczone.

Jednocześnie ambasador amerykański w Paryżu został pilnie wezwany do Ministerstwa Spraw Zagranicznych – co rzadko zdarza się między północnoatlantyckimi sojusznikami – które przekazało protest i zażądało wyjaśnień. Razem te kroki oznaczają, że szpiegowanie dotknęło spraw najwyższej wagi dla Francuzów.

Ale większość uwagi światowej – w tym polskiej – opinii publicznej skupia się na tym, czy podsłuchiwane są prywatne telefony prezydentów, premierów i kanclerzy. Taki poziom rozumienia stosunków międzynarodowych mogłaby mieć Alicja w Krainie Czarów. Dziś najwięcej dociekań dotyczy podsłuchiwania komórki François Hollande’a, tak jak wcześniej – komórki Angeli Merkel.

Wszystko pozostałe – w tym przejmowanie tajnych i poufnych informacji militarnych, naukowych, technologicznych, ekonomicznych, finansowych i politycznych – jest lekceważone pod hasłem „przecież wszyscy szpiegują”, o mocy wyjaśniającej podobnej, jak „wszyscy kradną”. Lecz priorytetem Amerykanów nie było zdobycie danych o najnowszym przepisie na berlińskie pączki, ani o romantycznych wypadach prezydenta mieszkającego samotnie w Pałacu Elizejskim.

Komentatorom do śmiechu, a Francji chodzi o życie – i pozycję międzynarodową. W Paryżu półoficjalnie podano, że amerykański wywiad mógł włamać się do łączy wojskowych między francuskim prezydentem jako dowódcą naczelnym a siłami zbrojnymi. Zatem być może naruszone zostały najbardziej tajne łącza, przez które prezydent wydawałby rozkazy o użyciu broni atomowej.

Po trzech przegranych wojnach i trzech obcych okupacjach Paryża i całego kraju w ciągu niewiele ponad stulecia – licząc finał wojen napoleońskich, wojnę z Prusami w 1870 roku i wojnę z III Rzeszą Niemiecką w 1940 roku – Francja powiedziała „nigdy więcej” i stworzyła narodowy arsenał odstraszania jądrowego.

Służy za ostateczną gwarancję przeżycia i niepodległości, a jednocześnie za uzasadnienie stałego członkostwa z prawem weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i szerzej miejsca Francji wśród mocarstw świata. Stał się trzeci co do wielkości na świecie po rosyjskim i amerykańskim, chociaż Chiny zmierzają ku prześcignięciu Francji w najbliższym dziesięcioleciu.

Strategia nuklearna Francji jest tylko w ograniczonym stopniu koordynowana w ramach NATO. Pozostaje przede wszystkim domeną narodową. Powinna być skuteczna nawet w skrajnym przypadku rozpadu, osłabienia lub paraliżu sojuszu. Świadomość państwowa Francuzów sięga Imperium Rzymskiego i nie byłaby niczym zaskoczona.

Włamanie się nawet przez sojusznika do najbardziej tajnej strefy bezpieczeństwa narodowego byłoby poważnym problemem dla Francji. Ale problem tysiąc razy większy to tocząca się światowa cyberwojna – już więcej, niż wojna wywiadów – na której Stany Zjednoczone czasem wygrywają, a czasem przegrywają. (Piszę o cyberwojnie i wywiadach w artykule „Pierwsza cyberwojna światowa” w bieżącym numerze tygodnika „wSieci” z 22-28 czerwca 2015 roku, a wcześniej pisałem w artykule „GigaSzpieg, GigaBrat” we „wSieci” z 1-7 lipca 2013 roku.)

Wszystko, co znalazło się w Ameryce, z dużym i rosnącym prawdopodobieństwem mogą przejąć Chiny. Lub może to przejąć – bezpośrednio z Ameryki metodami cyberwojny, albo za pośrednictwem Chin w ramach sojuszu lub wymiany „coś za coś” z nimi – Rosja i sojusznicy oraz przyjaciele Rosji.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych