Gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zaczęło się w 1975 r. od szczytowania G-6, czyli najbardziej uprzemysłowionych państw świata, czy – jak się dziś błędnie mawia – najbogatszych i najbardziej wpływowych: USA, Japonii, Niemiec, Francji, Wlk. Brytanii i Włoch.
Wielka szóstka zebrała się po to, aby radzić, jak uporać się z ówczesnym kryzysem. Potem do grupy „naj” dołączyła Kanada i z G-6 zrobiło się G-7, tylko problemy pozostały te same, …tak przez ponad dwadzieścia lat. Następnie pojawiło się działanie G-7+1 - tych, którzy byli, a którzy dodali do tej grupy Rosję w roli obserwatora. Wprawdzie Rosja najbardziej uprzemysłowiona i bogata nie była, przeciwnie, była wówczas bankrutem, lecz jest największym krajem na ziemi, więc w 1997r. uznano ją za pełnoprawnego członka grupy, odtąd G-8. Niestety, największy kraj chciał być jeszcze większy, co pozostałych zirytowało, wyprosili ją ze swego grona, zatem znów mamy G-7 oraz kolejny szczyt, tym razem w malowniczym, alpejskim entourage’u, w bawarskim zamku Elmau.
Tak, w wielkim skrócie, wygląda historia G plus-minus. Trzeba przyznać, że o turystyczną promocję swego kraju, na marginesie dorocznych spotkań „naj”, Niemcy potrafią zadbać jak mało kto. Parę lat temu szczytowanie G-8 odbyło się w nadbałtyckim kurorcie Heiligendamm. I, jak zwykle, było co komentować, tzn. bynajmniej nie w sprawach merytorycznych. Zamiast ustaleń dotyczących ograniczenia emisji gazów i walki z ociepleniem atmosfery, co było wówczas głównym tematem obrad, uczestnicy szczytu zobowiązali się, że kiedyś się zobowiążą. Według gospodyni kanclerz Angeli Merkel, która dwoiła się i troiła, by ogłosić coś pozytywnego, „odniesiono sukces”, bowiem „najważniejsze, że wszyscy uczestnicy szczytu widzą problem”, koniec cytatu z jej podsumowania. Ustalono, mianowicie, że… temat będzie kontynuowany na kolejnym szczycie, zaplanowanym na malowniczej wyspie Bali.
Że, dworuje sobie z tak szacownego gremium? Owszem. Z braku konkretów emocjonowaliśmy się z akredytowanymi w Heiligendamm dziennikarzami tym, kto kogo wypędził z lasu: antyglobaliści policjantów, czy policjanci antyglobalistów. W słonecznej aurze mieliśmy wszystko: schłodzony szampan dla komentatorów, poważne miny polityków, ich niepoważne deklaracje, a za kordonem uzbrojonej po zęby policji, koktajle Mołotowa i kartofle nafaszerowane gwoździami. Mój przyjaciel z brytyjskiego „Timesa” donosił z nudów, ile dzieci mają żony prominentów i z kim. Potem naszą uwagę przyciągnęła druga żona Nicolasa Sarkozy’ego, której znudziło się odgrywanie roli kochającego się małżeństwa; pani prezydentowa Cécilia ostentacyjnie przerwała tzw. Damenprogramm i wyjechała. Zostawiony na lodzie „Sarko” nieco nadużył i przyszedł na spotkanie z nami, dziennikarzami z mocno ograniczoną zdolnością wysławiania się…
Ee, tam, nie on jeden. Na wcześniejszym szczytowaniu grupy „naj” były prezydent Borys Jelcyn był tak nadużył, że dotarł na miejsce tylko dzięki fizycznej pomocy kanclerza Gerharda Schrödera. Ten ostatni służył Rosji pomocnym ramieniem gdzie się dało, dosłownie i w przenośni. Następczyni Schrödera też ma problem z krajem Putina, lecz innego rodzaju: niektórzy uczestnicy szczytu G-7 w Elmau chcieliby na zawsze wypchnąć Rosję ze swego grona i zamiast niej włączyć np. Chiny. Merkel popiera „zawieszenie” członkostwa Rosji w „G” po aneksji Krymu, wolałaby jednak nie stawiać kropki nad „i” - powrót do formuły G-8 byłby możliwy, gdyby rosyjskie władze „zaczęły przestrzegać podstawowych wartości prawa międzynarodowego i odpowiednio się zachowywać”, skwitował postawę szefowej rządu RFN wysokonakładowy dziennik „USA Today”. Czyli, na bawarskim szczycie oprócz tradycyjnego roztrząsania problemów gospodarczych w skali globalnej, prócz dywagacji, a jakże, o ochronie klimatu, przewódcy siódemki będą rozmawiać o wojnach i kryzysach, w tym w krajach arabskich i w Rosji, lecz bez jej udziału w tej debacie. Bardzo twórcze…
Jakie w ogóle były dokonania G-7 podczas czterdziestu lat istnienia? Członkowie tej grupy dochodzili zazwyczaj do wspólnego, odkrywczego wniosku, że ludziom powinno żyć się bezpieczniej i dostatniej na ziemi, gdzie woda powinna być czysta, a trawa zielona. Poza tym, wymieniano poglądy, to o hedgefonds, do których jedni nic nie mają, a drudzy, np. Niemcy uważają za „szarańczę rujnującą zdrową konkurencję”, to o głodującej Afryce, której ósemka nie płaciła tyle, ile zobowiązywała się na kolejnych szczytach, to znów o konieczności oddłużania zadłużonych, którym „nie należy dawać ryb, lecz wędki”… Oczywiście jest to z mojej strony duże uproszczenie, wymiana poglądów w tym gremium jest potrzebna, a nawet niezbędna, co nie znaczy, że można z nią łączyć wielkie i konkretne oczekiwania w rozwiązywaniu problemów na ziemi. W kwestii formalnej, w tegorocznym spektaklu G-7 udział biorą: kanclerz Merkel, prezydenci - USA Barack Obama i Francji François Hollande, oraz premierzy - Kanady Stephen Harper, Japonii Shinzo Abe, Wielkiej Brytanii David Cameron i Włoch Matteo Renzi. Zaplanowane tematy, to, a jakże, walka z głodem, o czystość atmosfery, o prawa kobiet, czy z chorobami, jak dawniej z AIDS, teraz z epidemią eboli.
Naszym celem jest zagwarantowanie maksymalnej liczbie ludzi zrównoważonego i uwzględniającego wartości rozwoju i dobrobytu
— brzmi komunikat kanclerz Merkel.
A jak miałby brzmieć? Robimy cały ten cyrk, żebyście nie mieli pretensji, że nic nie robimy…? No, to na dobry początek przekąska: bawarska, biała kiełbasa, bawarskie precle i miarka bawarskiego piwa, przy akompaniamencie bawarskiej orkiestry dętej w bawarskich strojach. Oczywiście, jak zwykle, na marginesie oficjalnych obrad planowane są nieoficjalne rozmowy. Np. kanclerz Merkel postanowiła pogadać w cztery oczy z prezydentem Obamą jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem obrad, aby zademonstrować obserwatorom, że w stosunkach Berlina i Waszyngtonu nie jest tak źle, jak się mówi. No, niby była afera podsłuchowa, niby jest afera szpiegowska, ale przecież ich bilateralne relacje przepojone są wzajemnym zaufaniem, zrozumieniem i sympatią…, i taki obraz ma pójść w świat, niezależnie od tego, czego będą czepiali się żurnaliści. USA potrzebują Niemiec, a Niemcy potrzebują USA, zwłaszcza w sytuacji, gdy nieobecny w Elmau prezydent Władimir Putin kontynuuje swą ofensywę na Ukrainie i, gdy uznał za persona non grata 89 polityków z krajów członkowskich UE.
Czy takiego obrotu sprawy spodziewali się zachodni politycy, gdy w 1997r. z pompą przyjmowali Rosję do grypy „naj” i gdy prezydenci Bill Clinton i Borys Jelcyn przed pierwszym spotkaniem w poszerzonej grupie G-8 w amerykańskim Denver uczestniczyli w paryskiej ceremonii podpisania porozumienia o współpracy NATO i Rosji, oraz powołaniu stałej Rady NATO-Rosja? Ma się rozumieć, Putin jest „zawsze gotów do dialogu”, co oznajmił był we francuskiej telewizji TF1 i Europa1. Bez dyplomatycznej woalki oznacza to to samo, co myślał już po wykluczeniu Rosji z ubiegłorocznego szczytu G-7 w Brukseli: była Большая восьмёрка (wielka ósemka), a teraz pacany macie swoją małą siódemkę i możecie mnie pocałować…
Jaki będzie komunikat końcowy po rozpoczętym właśnie szczycie G-7 w malowniczym krajobrazie Elmau? Na, „sicher”, optymistyczny, że klimat jest lepszy, woda czystsza, a trawa coraz bardziej zielona. No, może z jakimś małym akcentem „Realpolitik”, apelem do Putina o zaprzestanie agresji i podjęcie dialogu w sprawie Ukrainy. Jednym zdaniem, będzie to kolejny kompromis mokry jak pielucha. O detalach napiszę po szczycie. tu. Jedno wszakże jest pewne od dawna, pisał o tym autor „Księgi dżungli”, brytyjski noblista Rudyard Kipling w balladzie z 1889r.: „Oh, East is East and West is West, and never the twain shall meet” - „Wschód jest Wschodem, Zachód jest Zachodem, i nigdy się nie zejdą”…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/255155-kompromis-mokry-jak-pielucha-jaki-bedzie-komunikat-koncowy-po-szczycie-g-7-w-elmau-oczywiscie-optymistyczny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.