Partnerstwo Wschodnie zainicjowane zostało w 2008 r., pod egidą Polski i Szwecji, jako „wschodni wymiar” Europejskiej Polityki Sąsiedztwa. Podobna inicjatywę zamierzano stworzyć w odniesieniu do krajów południa Europy – Unię Śródziemnomorską. Utworzenie wokół siebie kręgu przyjaciół, złożonego z dobrze rządzonych i demokratycznych państw, miało być gwarantem dobrobytu i zrównoważonego rozwoju na obszarze Starego Kontynentu. Wzmocnienie relacji z sąsiadami miało jednocześnie podnieść prestiż Unii na arenie międzynarodowej.
Bruksela nie mogłaby dołączyć do grona światowych liderów, gdyby nie była zdolna wpływać na kształt swojego najbliższego otoczenia. To okazało się jednak trudniejsze niż zakładali unijni biurokraci. Projekt Unii Śródziemnomorskiej szybko przekreśliła Arabska Wiosna. Pozostało Partnerstwo Wschodnie, które zakładało, że związane z Unią dwustronnymi porozumieniami politycznymi i gospodarczymi dawne sowieckie republiki - Ukraina, Białoruś, Gruzja, Azerbejdżan, Mołdawia i Armenia - będą powoli dryfowały w kierunku zachodnim i podlegały powolnemu procesowi europeizacji, oddalając się od rosyjskiej strefy wpływów.
Miały stanowić swoistą strefę buforową oddzielającą Brukselę od Kremla. Te plany przekreśliła Rosja. Opracowując Partnerstwo Wschodnie Europa sądziła, że koncentrując się na reformach wolnorynkowych w tych krajach i walce z korupcją nie wejdzie w paradę Kremlowi. Gdy jednak doszło do podpisana umów stowarzyszeniowych z Gruzją, Mołdawią i przede wszystkim Ukrainą, Rosja zareagowała agresją. Putin uznał to za próbę ingerencji w ekonomiczne i geostrategiczne plany Rosji.
Unijny soft power brutalnie zderzył się z polityką siły Kremla. Szybko okazało się, że Europa, podzielona i sama związana różnorodnymi interesami z Rosją, nie jest gotowa walczyć z Kremlem o wpływy w obszarze postsowieckim. Aneksją Krymu i agresją na wschodniej Ukrainie Rosja wyznaczyła wyraźnie i dotkliwie granice unijnego soft power. Przy okazji wyszło na jaw, że Unia nie potrafi zaproponować byłym sowieckim republikom realnej alternatywy do gospodarczej i politycznej współpracy z Rosją. Gospodarki tych państw są skoncentrowane na produkcję na rosyjski rynek, przekierowanie ich eksportów na rynki UE (jak usiłowano to zrobić w przypadku Ukrainy) jest zbyt kosztowne i wymaga strukturalnych reform. Przede wszystkim Unia, sama zależna od dostaw surowców od Rosji, nie jest w stanie zmniejszyć energetyczną zależność tych krajów od Kremla.
Dla niektórych z nich – Białoruś i Armenia – proponowana przez Putina Unia Euroazjatycka jawi się więc jako znacznie atrakcyjniejsza oferta. Partnerstwo Wschodnie jako swoisty kompromis z Rosją odniosło więc rażącą porażkę. Nie było i nie ma strefy buforowej między UE a Rosją. W przyszłości, czy się to Europejczykom podoba czy nie, granicę między Europą a Unią Euroazjatycka Putina będą stanowiły wschodnie kraje członkowskie UE, w tym Polska. I to Rosja dyktuje Unii jej politykę wschodnią, a nie na odwrót. UE pozostaje gospodarczym gigantem, a geopolitycznym karłem. Jest defensywna, rozdarta i bezsilna wobec geopolitycznej gry „kija i marchewki” prowadzonej przez Kreml.
Kryzys na Ukrainie wymagał całkowitego zdefiniowania na nowo polityki unijnej wobec byłych sowieckich republik, ale jak pokazał szczyt w Rydze, Europę na to nie stać. To, że w Rydze w ogóle przyjęto deklarację końcową, zawdzięczamy jej mglistym sformułowaniom. Nie wspomniano w niej ani razu o perspektywie przystąpienia członków Partnerstwa Wschodniego do Unii. Chodzi tu raczej o „ambicje i życzenia”, jeśli chodzi o zbliżenie do Europy, które każdy ze wschodnich partnerów realizowałby w indywidualnym tempie. „W obliczu aktualnej sytuacji geopolitycznej w tym regionie jest to maksimum tego, co mogliśmy osiągnąć” - podkreślił przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk dodając, że Unia nigdy nie traktowała polityki Partnerstwa Wschodniego jako drogi automatycznego przystąpienia do wspólnoty.
Za jeden z nielicznych konkretnych wyników szczytu można uznać przyznaną średnioterminową pożyczkę dla Ukrainy w wysokości 1,8 mld euro oraz możliwość wprowadzenia bezwizowego ruchu dla Gruzji i Ukrainy z Unią, który obowiązywałby z początkiem 2016 roku. Na szczycie w Rydze doszło też do zagorzałego sporu, jeśli chodzi o krytykę wobec Rosji. Przedstawiciele rządów państw Unii dążyli do umieszczenia w deklaracji końcowej potępienia „nielegalnej aneksji Krymu i Sewastopola”. Jednak takiej wersji tekstu deklaracji nie chciały podpisać ani Armenia, ani Białoruś, a na końcu nie zaakceptował jej Azerbejdżan. W myśl zawartego kompromisu deklaracja uznała jedynie terytorialną integralność wschodnich partnerów Unii.
Biorąc pod uwagę te „sukcesy” można wyjść z założenia, że szczyt ryski był ostatnim, a co najmniej jednym z ostatnich szczytów Partnerstwa Wschodniego. Program, który od początku spotykał się z dużymi przeszkodami, jak brak finansowania i zainteresowania ze strony krajów zachodniej Europy (efektywnie przeznaczano na program rocznie zaledwie 600 mln euro), obecnie jest już politycznym trupem. Zginął w starciu brutalną polityką Kremla i nie da się go już ożywić.
Unia nie ma nic do zaoferowania swoim wschodnim sąsiadom oprócz pomocy w budowaniu demokratycznych społeczeństw, co jest trudne bez realnej perspektywy akcesji. Tylko Mołdawia ma szansę znaleźć się w Unii, jeśli podejmie decyzję o połączeniu się z Rumunią. I zrobi to zanim Rosja postanowi zabezpieczyć swoje interesy brutalną siłą i wyśle „zielone ludziki” do Naddniestrza.
Wymownym symbolem politycznej śmierci Partnerstwa Wschodniego jest fakt, że jeden z jej założycieli i główny propagator oraz osobisty przyjaciel Radosława Sikorskiego, były premier Szwecji Carl Bildt, jak dotąd zagorzały krytyk Kremla, zatrudnił się jako doradca rosyjskiego oligarchy Mikhaila Fridmana, najbogatszego obecnie Rosjanina, który nabył poprzez zakup niemieckiej RWE Dea złoża gazu łupkowego w Polsce i Wielkiej Brytanii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/245693-partnerstwo-wschodnie-to-polityczny-trup-zginelo-w-starciu-z-brutalna-polityka-kremla-i-nie-da-sie-go-juz-ozywic