Brytyjskie wybory a sprawa polska. Wynik może wpływać na strategiczne interesy Rzeczypospolitej

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Nie tylko Polskę czekają w maju emocje związane z wyborami. Do urn pójdą też Brytyjczycy, którzy zdecydują czy przedłużyć mandat rządowi torysów. Nie sposób być zorientowanym w tamtejszej kampanii wyborczej, korzystając z rodzimych mediów. Przestaliśmy się interesować Zjednoczonym Królestwem. Najczęściej myślimy o nim w kontekście różnej jakości popisów oratorskich Nigela Farage’a czy antyimigracyjnych propozycji rządu Davida Camerona.

Tymczasem mamy do czynienia z najpoważniejszymi od lat przekształceniami brytyjskiej sceny politycznej. Brak większościowych, jednopartyjnych gabinetów staje się nowym standardem brytyjskiej polityki. Aktualny premier ma problemy z poparciem we własnej partii, lider opozycji uchodzi za niezbyt charyzmatycznego, zaś w siłę rosną szkoccy separatyści.

To rodzi dla nas określone konsekwencje. Jako sojusznicy Wielkiej Brytanii musimy uważniej przyglądać się rozwojowi sytuacji w tym państwie. Wynik nadchodzących wyborów może wpływać na realizację strategicznych interesów Rzeczypospolitej.

W świecie uproszczeń

W 2012 roku w Wielkiej Brytanii, według danych szacunkowych przebywało około 640 tysięcy Polaków. W roku 2013 wyemigrowało kolejne 30 tysięcy. W żadnym innym kraju Unii Europejskiej nie przebywa większa liczba naszych rodaków, niż w Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii Północnej. Te statystyki są najdobitniej pokazują, że stałe obserwowanie polityki imigracyjnej brytyjskiego rządu jest obowiązkiem. Medialny przekaz w tej sprawie jest nieustannie spłycany i pozbawiany odniesień do wyspiarskiej rzeczywistości. Koronnym dowodem w tej sprawie może być głośna sprawa świadczeń socjalnych dla Polaków, których radykalne cięcia zapowiedział David Cameron w sierpniu ubiegłego roku. Wobec całkowitego niezrozumienia realiów brytyjskiej polityki w naszym kraju zawrzało. Oto konserwatywny premier uderza w naszych ciężko pracujących rodaków, zniechęcając ich do obecności na Wyspach. To publicystyczne uproszczenie.

Postulat ograniczenia świadczeń socjalnych dla wszystkich imigrantów dotyczył unijnej dyrektywy z 2004 roku. Akt ten pozwala na niemal natychmiastowy pobór zasiłku dla bezrobotnych, zaraz po przyjeździe na wyspy. Problem w tym, że ze strony Camerona była to czysta demagogia i polityczny wybieg, który miał być uśmiechem w stronę radykalnego elektoratu.

Żadnych radykalnych zmian

Wśród liczących się graczy w nadchodzących wyborach jest tylko jedna partia, która zdecydowanie sprzeciwia się napływowi imigrantów z krajów Unii Europejskiej. Jest nią UKIP Nigela Farage’a. Partia, która w polskim dyskursie publicznym jest zdecydowanie przeszacowana i traktowana niezwykle poważnie, głównie ze względu na jej sukcesy w wyborach europarlamentarnych. Kiedy Cameron ogłaszał swój „radykalny” program cięcia przywilejów socjalnych dla imigrantów wiedział, że musi ścigać się na retorykę ze złotoustym Farage’m. UKIP w sondażach sięgał 20% i w wielu okręgach konserwatywni posłowie zaczęli obawiać się o swoje miejsca w Izbie Gmin. Obecnie David Cameron ma pewność, że ze strony eurosceptycznego członka parlamentu europejskiego nie ma absolutnie żadnego politycznego zagrożenia.

Najbardziej korzystne, aktualne wyniki badań przedwyborczych dają UKIP-owi najwyżej 10 miejsc w brytyjskim parlamencie. To oznacza, że w przypadku zwycięstwa konserwatystów nie będzie potrzeby zabiegania o ich koalicyjne głosy. W dalszej perspektywie oznacza to również, że Cameron sprawą ograniczenia imigracji z krajów Unii Europejskiej nie zajmie się w pierwszej kolejności. Dowód? W styczniu bieżącego roku konserwatywny think tank Bright Blue opublikował badania, według których aż 85% wyborców Torysów popiera obecność imigrantów z Unii Europejskiej w Wielkiej Brytanii. Teza raportu jest czytelna – większość konserwatywnych Brytyjczyków chce systemu imigracyjnego, który jest sprawnie zarządzany i pozwala na jak najszersze przyjmowanie osób wnoszących swoje umiejętności do brytyjskiego społeczeństwa.

I choć w swoim wyborczym programie Torysi agresywnie zapowiadają zaostrzenie warunków otrzymywania zasiłków socjalnych przez imigrantów, to w przypadku zwycięstwa konserwatystów Polacy nie mają się czego obawiać. Statystyki wskazują, że nie jeździmy na Wyspy po darmowe pieniądze. Do pracy nie idzie mniej niż 1% naszych rodaków. Proponowana przez Davida Camerona zmiana, która zakłada wprowadzenie sześciomiesięcznego „okresu próbnego”, po którym imigrant z Unii Europejskiej zostanie poproszony o opuszczenie Wielkiej Brytanii, nie będzie dla Polaków odczuwalna. Krótko mówiąc, w przypadku zwycięstwa Torysów systemowo nic nie powstrzyma kolejnych fal polskich emigrantów na Wyspy Brytyjskie.

Zwycięstwo Labour jest jeszcze lepszą informacją dla planujących zarobkową emigrację Polaków. Partia Eda Milibanda postuluje zwiększenie środków na socjalizację napływowych pracowników i pomoc w adoptowaniu się imigrantów w społeczeństwie. Stawia właściwie tylko jeden warunek – dla pracowników z Unii Europejskiej, chcących realizować się w służbach i usługach publicznych wymagana będzie znajomość języka angielskiego.

Jeżeli biznes, to tylko na Wyspach

Z perspektywy Polski warto również krótko przyjrzeć się postulowanym zmianom w sferze gospodarczej, proponowanym przez oba ugrupowania. Dlaczego? Choćby z powodu masowej „emigracji biznesowej”. To właśnie Wielka Brytania jest najczęstszym celem ucieczki firm z naszego kraju. Mali i średni przedsiębiorcy kuszeni są uproszczonymi procedurami rejestracji czy niskimi podatkami.

Kontynuację tej polityki wobec przedsiębiorców zapowiada David Cameron. Już w 2013 roku rozpoczął reformy, mające na celu obniżkę wysokości stawek podatku dochodowego. Pięć lat temu lider Torysów powołał do życia Office of TaxSimplification (OTS, Biuro Upraszczania Podatków). Cel konserwatystów jest przejrzysty – pozwolić się rozwijać ludziom przedsiębiorczym.

Podobne zapowiedzi słychać w głosach przedstawicieli Partii Pracy. Członek gabinetu cieni Ed Balls, odpowiedzialny za politykę gospodarczą labourzystów publicznie powtarza, że celem przyszłego rządu będzie wykorzystanie potencjału małych firm, tak, aby te kreowały miejsca pracy i pracowały na wzrost gospodarczy. Gotowy jest już plan, który ma na celu jeszcze większe uproszczenie systemu podatkowego wobec sektora MŚP. Według Eda Milibanda oznacza to, że podatki dla początkujących przedsiębiorstw będą jeszcze niższe niż za kadencji Torysów.

Cameron sprawdzonym sojusznikiem

Wielka Brytania doby rządów Camerona okazała się być dla Polski ostrożnym, ale sprawdzonym sojusznikiem. Pomimo różnic w podejściu do kwestii unijnych i ogólnego zdystansowania związanego z przeorientowaniem polskiej polityki zagranicznej na aktywniejszą współpracę z Niemcami, nie zostały podważone fundamenty sojuszu polsko-brytyjskiego.

Dobrym tego przykładem jest sytuacja na wschodzie Ukrainy. Aneksja Krymu i rozpętanie przez Rosję konfliktu w Donbasie spotkało się z umiarkowanie stanowczą reakcją ze strony Zachodu, niemniej Brytyjczycy znaleźli się w awangardzie rodzącej się bólach polityki powstrzymywania neoimperialnej Rosji. Wysłali na Ukrainę 75 instruktorów wojskowych, a także zadeklarowali dostawy sprzętu nieśmiercionośnego o wartości ponad miliona dolarów. Wspomagają również państwa bałtyckie, które czują się coraz bardziej zagrożone agresywną polityką Moskwy. Można złośliwie skomentować, że są to dalece niewystarczające działania, niemniej trudno im odmówić zgodności z polską racją stanu. Co więcej, są one znacznie bardziej wymierne niż aktualne wsparcie dla Kijowa z naszej strony.

Również na forum Sojuszu Północnoatlantyckiego Londyn zazwyczaj sprzyja naszemu punktowi widzenia na wiele spraw. Wspomniana sytuacja na Ukrainie, konieczność odstraszania coraz potężniejszej militarnie Rosji czy wzmocnienie sojuszniczych sił reagowania - w każdej z tych spraw współdziałaliśmy. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że możliwości zaangażowania Brytyjczyków w konflikt u naszych wschodnich granic zdają się osiągać szczyt. Tylko poważne i gwałtowne załamanie się architektury bezpieczeństwa w Europie mogłoby przywrócić poziom wydatków obronnych w brytyjskim budżecie do teoretycznie obowiązującej w NATO normy 2%. Kierunkiem rządów Camerona, którego nie zmieni również zwycięstwo Partii Pracy, jest spojrzenie na rolę Wielkiej Brytanii w wymiarze globalnym. Brytyjczycy będą dbać przede wszystkim o bezpieczeństwo swoich inwestycji, promować interesy londyńskiego City, aktywnie angażować się w Azji i uważać, żeby nie wikłać się w konflikty, które nie będą wymagały zdecydowanego opowiedzenia się po którejś ze stron. Wydarzenia ostatniego roku na Bliskim Wschodzie, w tym załamanie się sytuacji w Libii, nie zachęcają Londynu do aktywniejszej postawy w rozwiązywaniu konfliktów, a na pewno nie do bycia inicjatorem takich działań.

Nowy kurs Milibanda?

Czy powinniśmy się obawiać o relacje z państwem znanym z wyważonej i chłodno skalkulowanej polityki zagranicznej? Jak wiemy od legendarnego premiera Gladstone’a Zjednoczone Królestwo nie ma wiecznych przyjaciół, a jedynie wieczne interesy. Demokracja polega jednak na tym, kto przez najbliższą kadencję będzie owe interesy definiować. O ile po rządzie Camerona możemy się spodziewać utrzymania dotychczasowego kursu, o tyle potencjalny gabinet Eda Milibanda może nieść za sobą pewne zagrożenia. Szybka droga brytyjskiej sceny politycznej do modelu wielopartyjnego niesie za sobą określone konsekwencje. Między innymi sprawia, że Brytyjczyków może dopaść choroba znana wielu innym demokracjom, tzn. polityka zagraniczna może się stać ofiarą negocjacji koalicyjnych. Wiele wskazuje na to, że jeśli to lider Partii Pracy otrzyma misję tworzenia rządu, nie będzie mógł skutecznie rządzić bez wsparcia kilkudziesięciu dodatkowych głosów. W przyszłym parlamencie cichym koalicjantem może stać się dla niego Szkocka Partia Narodowa. Choć Miliband publicznie wyklucza takie rozwiązanie, to konieczność funkcjonowania w rządzie mniejszościowym może szybko wymusić decyzję potajemnego aliansu z SNP.

Szkoccy separatyści zdają sobie sprawę, że po niedawnym, przegranym referendum niepodległościowym nie mogą sobie pozwolić na otwarte szarżowanie ze swoim naczelnym postulatem. Jeżeli będą więc mieli szansę wspomóc powstanie rządu pod przywództwem Milibanda, na pewno będą chcieli utrzymać wysokie słupki poparcia i zrealizować choć część swojego lewicowego programu. Jeden z jego zapisów mówi o konieczności wycofania z terytorium Szkocji broni nuklearnej. Trudno oczekiwać jego realizacji przez potencjalny rząd koalicyjny, ponieważ jedyne aktualnie baza, w której stacjonują okręty podwodne wyposażone w głowice nuklearne znajduje się właśnie w szkockim Faslane. Niemniej wsparcie przez SNP laburzystowskiego rządu może przypieczętować klęskę projektu modernizacji wiekowego systemu odstraszania nuklearnego Trident. Niosłoby to za sobą poważne konsekwencje dla całego NATO i znacząco obniżało jego możliwości obronne.

Gabinet Partii Pracy prawdopodobnie skupi się na kwestiach socjalnych, co nie będzie sprzyjać większemu zaangażowaniu Brytyjczyków w problemy na arenie międzynarodowej. W tej sytuacji większą rolę mogą odegrać stanowiska SNP dotyczące polityki zewnętrznej. Są one zdecydowanie bardziej pobłażliwe wobec Moskwy niż byśmy tego chcieli. Sukces SNP może również uwiarygodnić i wzmocnić ruchy separatystyczne w innych krajach Unii Europejskiej - w tym Polsce.

Dylemat Brexitu

Jeżeli torysi pozostaną u władzy, na całym kontynencie zaczną rosnąć emocje przed referendum dotyczącym dalszej obecności Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Będzie ono szeroko komentowane również w Polsce. „Brexit” wydaje się dziś być odleglejszy niż jeszcze rok temu. W Polsce nieco przeceniliśmy wyniki ostatnich wyborów do europarlamentu, gdzie UKIP odniósł znaczący sukces. To specyficzny typ elekcji, a kampania przed ewentualnym referendum będzie ostrzejsza i trudniejsza dla brytyjskich eurosceptyków. Niewątpliwie jednak niebezpieczeństwo wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej pozostaje realne.

Tylko kwestie unijne pozwalają więc Polakom trzymać kciuki za zwycięstwem Partii Pracy, która nie jest zobowiązana obietnicą do zorganizowania rzeczonego referendum. Nie odbędzie się ono tym bardziej, jeżeli Miliband będzie musiał szukać poparcia euroentuzjastycznej SNP. „Czerwony Ed” będzie prawdopodobnie starał się wzmocnić nadwątloną przez ostatnie lata reputację Wielkiej Brytanii jako członka UE. Bardzo możliwe, że będzie szukał ocieplenia stosunków z członkami „starej” Unii, takimi jak Włochy czy Francja - być może kosztem zdystansowania się od zaangażowanych w sprawy wschodnie Polski czy państw bałtyckich.

Nawet na forum unijnym rządy brytyjskich konserwatystów mogą być szansą dla Polski, szczególnie w razie potencjalnej zmiany układu rządzącego w Warszawie. Torysi, w tym Cameron, w nieco irracjonalny sposób zawsze stanowili inspirację dla części polskiej prawicy. Wielka Brytania ze swoimi pomysłami reformowania UE mogłaby się stać wówczas dla Polski pewną alternatywą wobec coraz bardziej dominujących Niemiec. Trudno oczywiście porównywać wzmocniony przez ostatnie lata Berlin z zaniedbującym unijny odcinek Londynem. Niemniej Brytyjczycy mogliby co jakiś czas stać się cennymi sojusznikami w brukselskich korytarzach władzy, szczególnie podkreślając północny i bałtycki wymiar Unii. Konserwatyści mogą też za jakiś czas stać się całkiem umiarkowanymi i „rozsądnymi” partnerami, jeżeli władzę w innych państwach zaczną obejmować ugrupowania pokroju Frontu Narodowego czy Podemos.

Potencjalne zmiany na brytyjskiej scenie politycznej oraz kurs nowego rządu Jej Królewskiej Mości powinien pozostawać w spektrum zainteresowania polskiej opinii publicznej. Ze względów społecznych, ekonomicznych, a przede wszystkim politycznych Polska powinna mieć oczy szeroko otwarte na wynik brytyjskich wyborów. Zwłaszcza w kontekście kryzysu na Wschodzie czy przyszłości Unii Europejskiej.

Piotr Woyke - ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych.

Paweł Krulikowski - dziennikarz portalu PolitykaWarszawska.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.