Putin ma was dzisiaj tam, gdzie mu sami kiedyś weszliście

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Podczas wizyty w Moskwie w 2008 roku Putin rzucił im ochłap, jak na szyderstwo: wznowienie festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze. Nic to, gładko przełknęli upokorzenie i zwielokrotnili starania o przychylność współczesnego cara. Zapewne mieli swoje widoki na przyszłość. Ludzie oczy przecierali ze zdumienia, gdy polski premier ogłaszał reaktywację sowieckiej imprezy w Polsce jako sukces swojego rządu.

A już rok później podpisali umowę gazową, która na długie lata oddawała Polskę na łaskę i niełaskę, dosłownie w pacht putinowskiej Rosji. W dodatku z cenami najwyższymi w Unii Europejskiej. Tusk miał czelność publicznie nazwać umowę „perfekcyjnie wynegocjowaną”, ale nawet Unia nie wytrzymała bezmiaru serwilizmu i zdemolowała ową „perfekcyjność”.

Później było już tylko gorzej, wazelina bezwstydna i ponadczasowa. Putinowski minister spraw zagranicznych Ławrow zaproszony jako mentor polskich ambasadorów; potem jako gość honorowy na otwarcie piłkarskich mistrzostw Europy. Były wysoki funkcjonariusz KGB Patruszew zaproszony na dwudziestą rocznicę istnienia polskiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Istne deja vu z czasów carskiego ambasadora Repnina. Rządzone przez elity wywodzące się z KGB rosyjskie państwo jest widziane w NATO przez polskiego ministra spraw zagranicznych – kolejna granica służalczości przekroczona.

Tuż przed Smoleńskiem podjęli podłą, a w istocie zdradziecką współpracę z rosyjskim premierem, żeby zmarginalizować polskiego prezydenta. A potem przyszedł Smoleńsk i zaślinili się w nieprzytomnym zachwycie nad dobrze odegraną przez Putina sceną współczucia. Gazeta wiodąca seriami publikowała wiernopoddańcze teksty o gorącym sercu czekisty. Pisali, że dobroć rosyjskich przywódców jest bez precedensów i przejdzie do historii. Dziękczynne adresy drukowali w ojczystym języku kagiebisty. Putin spełnia nasze oczekiwania - pisali. Zapewniali, że rosyjskie śledztwo jest rzetelne i sprawne.

W tym samym czasie putinowscy czynownicy bezczelnie unieważnili pierwsze zeznania rosyjskich kontrolerów. Kilka godzin po tragedii wkręcali brakujące żarówki oświetlające podejście do lądowania. Fałszowali protokoły sekcji zwłok. Okradali zwłoki. Niszczyli dowody rzeczowe już w drugim dniu po upadku samolotu. Gdzieś zniknął zapis rejestratora rozmów z psiej budy, która tam służyła jako wieża kontrolna klepiska zwanego lotniskiem. Pijany generał w kokpicie. Przez wiele tygodni nawet nie zabezpieczyli miejsca tragedii. Nawet czas upadku sfałszowali w tylko im wiadomym celu.

W kłamstwach ścigali się z polską władzą. Już w pierwszych dniach partia rządząca wydała esemesową instrukcję, żeby wskazywać na winę pilotów. Polska minister zdrowia łgała w żywe oczy o udziale polskich patologów w sekcjach zwłok. Powieka jej nie drgnęła, gdy łzawym tonem fałszywego wzruszenia bredziła o przekopywaniu ziemi na metr w głąb w poszukiwaniu szczątków ofiar.

Jej koledzy z rządu nie dawali się wyprzedzić w deklaracjach wdzięczności wobec Putina. A w tym czasie rosyjscy opozycjoniści w oczy wytykali Tuskowi haniebny proceder: „dla rządu polskiego zbliżenie z władzami rosyjskimi jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych”. Nic to – polski premier udawał, że ciepły deszcz pada. Dziękujemy wam bracia Moskale! - pisali dyspozycyjni żurnaliści, gotowi na każde skinienie swoich przyjaciół Moskali. I jeszcze dodawali w imię wazeliniarskiego internacjonalizmu: My, Słowianie.

A kiedy zniecierpliwiony kagiebista warknął, że Polska ma przyjąć raport „bez zbytecznych komentarzy”, to zamilkli, jak myszy pod miotłą. Ogłuchli nagle. Z obawy, że Putin zablokuje im brukselskie posady i apanaże. Uniżenie prosili po rosyjsku o wybaczenie, że pomyliły im się uniformy rosyjskich złodziei okradających zwłoki. Pisali egzaltowane teksty o głębi rosyjskiej duszy, o przyjacielach Moskalach. Dzisiaj z identyczną, rozdziawioną tępotą przyjmują słowa rosyjskiego dysydenta, że jego rodacy to wciąż „naród sowiecki, wyselekcjonowany przez Stalina”.

Prezydencki dworak w przebraniu profesora przekonywał, że na ołtarzu pojednania z kagiebistą powinniśmy złożyć każdą ofiarę. Dla prezydenta z kolei wszystko w tej tragedii było arcyboleśnie proste, zupełnie jakby mu płacili na Kremlu. Wykluczyli hipotezę zamachu, jeszcze zanim pobrali próbki wraku do badań, co jest ewenementem na skalę światową. Ponura groteska to mało powiedzieć. Prześcigali się w podziękowaniach dla kagiebistów po polsku i po rosyjsku. Putin i Miedwiediew w tej sprawie są z nami, pisali.

To akurat okazało się świętą prawdą – Kreml jest z wami w tej sprawie, jesteście po jednej stronie. Byliście przodownikami pojednania z kagiebistą, dzisiaj jesteście w awangardzie krytyki poczynań Rosji na Ukrainie. Ale przecież dla was to jedynie potrzeba etapu. Putin to wie. Wystarczy, że popuści trochę żelazny uścisk i wrócicie do wysławiania jego szczerych intencji. Bo to on płaci i zamawia muzykę, którą wy gracie Polakom. Tylko że dzisiaj on ma was tam, gdzie mu sami weszliście. I to jest właściwe miejsce dla was.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.