Putin obrońcą chrześcijaństwa?

Fot. kremlin.ru
Fot. kremlin.ru

Wiadomość o pożyczce udzielonej Frontowi Narodowemu przez rosyjski bank nie jest nowa, choć nowe są informacje, które potwierdzają polityczne motywacje Kremla, które stały za tą pożyczką. Chodzi o wymianę SMS-ów pomiędzy Timurem Prokopienko z administracji prezydenckiej Federacji Rosyjskiej a Konstantinem Rykowem, byłym posłem do Dumy, mającym kontakty we Francji, w tym także we Froncie Narodowym. Z SMS-ów tych jasno wynika, że to pozycja partii Marine Le Pen w sprawie aneksji Krymu sprzyjała decyzji banku (kontrolowanego przez Kreml) o przyznaniu owych 9,4 mln euro kredytu. Mówiąc wprost: kredyt był nagrodą za usprawiedliwienie aneksji przez Marine Le Pen.

Sama pożyczka była już wielokrotnie omówiona w 2014 r. Nowe jest to, że motywy, których należało się domyślać, są teraz wyłożone czarno na białym. Ale właśnie …, należało się domyślać, to znaczy, że dla analityków polityki francuskiej nie było od dawna tajemnicą, jakie są sympatie Marine Le Pen w polityce zagranicznej. W tym sensie, znowu, nie można mówić o żadnym zaskoczeniu.

Jeśli warto w tym kontekście nad czymś się zastanowić, to nad paradoksem wspierania przez Putina tych sił europejskich, które same się nazywają konserwatywnymi. Naturalnie, ich konserwatyzm jest problematyczny. Ale już obecność pewnych elementów konserwatywnych w programach takich ugrupowań jak austriacka Partia Wolności, holenderski Vlaams Blog, czy właśnie francuski Front Narodowy, jest poza dyskusją.

Z pewnością partie te odwołują się do chrześcijańskich korzeni Europy, są przeciwne niekontrolowanej imigracji, która burzy równowagę kulturową i spójność socjalną Zachodu, opowiadają się za zachowaniem tradycji narodowych poszczególnych krajów europejskich, rozmywanych zarówno przez owe fale migracyjne, jak i – w nie mniejszym stopniu – przez politykę progresywno-liberalną europejskich rządów. Są na przykład przeciwne takim zmianom prawno-obyczajowym jak „małżeństwo dla wszystkich”, uważając, że one godzą w podstawy tradycyjnego ładu społecznego.

Otóż Putin, co by o nim nie mówić: że autokrata, były KGB-ista, że próbuje odbudować byłe imperium sowieckie w Europie, że przywłaszczył Krym i próbuje za pomocą „wojny hybrydowej” uniemożliwić Ukrainie marsz na Zachód; mimo wszystkie te rzeczy, trzeba się zgodzić, że Władimir Władimirowicz też nie lubi rozwalania instytucji małżeństwa przez „małżeństwo dla wszystkich”. I że nie lubi paru innych rzeczy, drogim koryfeuszom postępu. Takie są fakty. I co z tym zrobić?

Wystarczy przypomnieć, że inni autokraci  i dyktatorzy w Europie też nie byli szczególnie postępowi. W tym sensie mieli jakąś część racji w sporze o drogę cywilizacji europejskiej w XX wieku. Czy to znaczy, że w ogóle mieli rację? Hitler np. trafnie wskazywał na kryzys parlamentarnej demokracji w Europie w latach 30-tych? Mimo to na koniec Alianci nie uznali go za przyjaciela demokracji. Mieli rację.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.