Tragedia w Alpach nie tylko zmienia obyczaje związane z lataniem, ale każe postawić parę zasadniczych pytań

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Katastrofa lotnicza w Alpach ma nieoczekiwane następstwa. Pasażerka Polskiego Busa usiłowała spowodować wypadek, najwyraźniej wzorując się na pilocie airbusa, który rozbił samolot. Takich naśladowców może być więcej. Wiele wskazuje też na to, że przestaliśmy ufać liniom lotniczym.

Młoda kobieta, która wczoraj zaatakowała kierowcę Polskiego Busa na trasie Warszawa — Lublin, niemal doprowadziła do tragedii. Rozpędzony autobus zdołał jednak wyhamować na poboczu.

Połączenie samobójstwa z zabiciem dużej liczby ludzi to ponury schemat, jaki zrealizował Andreas Lubitz, drugi pilot linii Germanwings. Śmierć 149 osób, zabitych z premedytacją przez pilota, jest wydarzeniem wręcz niewyobrażalnym. Jeszcze niedawno zdarzało się, że pasażerowie stojąc w kolejce do odprawy lotniskowej zerkali niespokojnie na osoby, które mają lecieć tym samym lotem. Brodaty muzułmanin, wyglądający na fundamentalistę nie wydawał się wymarzonym współpasażerem.

Teraz sytuacja się skomplikowała. Wielu pasażerów odczuwa potrzebę spojrzenia na pilotów — jak się zachowują, czy nie zdradzają oznak nerwowości, czy sprawiają wrażenie, że można im zaufać.

Tak naprawdę niewiele to daje — trudno postawić diagnozę patrząc w czyjeś oczy.

Uspokajam się zawsze, gdy przypominam sobie, że pilotom tak samo jak pasażerom zależy, by samolot bezpiecznie wylądował

— mówił mi pewien kolega, który należy do kategorii osób zdecydowanie nie lubiących latać.

Odkąd Andreas Lubitz nagle obniżył lot airbusa A320 i doprowadził do katastrofy, bezpowrotnie utraciliśmy wiarę, że pilotowi zawsze zależy, by bezpiecznie wylądować.

Sami piloci doskonale zdają sobie z tego sprawę — w samolocie linii Germanwings, lecącym dzień po katastrofie z Hamburga do Kolonii, kapitan wyszedł z kokpitu i zwrócił się do pasażerów, zapewniając, że zrobi wszystko, by wieczorem być w domu ze swoją rodziną.

Ale mogliśmy stracić zaufanie nie tylko do pilotów, ale również linii lotniczych, które dopiero po tragedii pospiesznie zaczęły zmieniać procedury, wprowadzając zasadę, że w kokpicie zawsze muszą przebywać co najmniej dwie osoby. Najwyraźniej do tej pory w ogóle nie brano pod uwagę możliwości, że może zawieść czynnik ludzki.

Okazało się też, że linie lotnicze mogą zdumiewająco lekkomyślnie traktować kwestię kontroli stanu zdrowia — także psychicznego — pilotów.

A skoro taka sytuacja wydarzyła się w Lufthansie, do której należą tanie linie Germanwings, narodowym przewoźniku Niemców, słynących przecież z obsesyjnego zamiłowania do porządku i procedur, to co się dzieje w innych liniach lotniczych?

Nic dziwnego, ze pasażerowie samolotów zachowują się, jakby zaczęli stosować zasadę ograniczonego zaufania.

Historia, jaka w czasie minionego weekendu zdarzyła się na pokładzie samolotu LOT- u, lecącego z Warszawy do Stambułu, zdecydowanie na to wskazuje. Pasażerowie wykazali się zdecydowaną asertywnością — wymusili powrót samolotu na lotnisko w Warszawie. Zaniepokoiły ich dziwne odgłosy w kabinie, nie dali się przekonać pilotowi, że drzwi kabiny nie ulegną rozhermetyzowaniu. Pilot ugiął się pod presją i zawrócił na Okęcie. Zapewne zdawał sobie sprawę, ze w przeciwnym wypadku mogłoby dojść do buntu pasażerów.

Tragedia w Alpach nie tylko zmienia obyczaje związane z lataniem, ale każe postawić parę zasadniczych pytań.

Czy ktoś taki jak Andreas Lubitz, który przecież musiał przerwać szkolenie z powodu depresji, w ogóle powinien zostać pilotem? Mówiąc brutalnie: jeśli podczas kontroli technicznej samolotu odkryto by, że jakaś śruba pękła, nikt by jej nie kleił i nie wstawiał z powrotem.

W wypadku Andreasa Lubitza zachowano się tak, jakby polityczna poprawność — nikogo nie wykluczamy, wszystkim dajemy szansę, nawet tym zdrowym inaczej — była ważniejsza niż rozsądek.

Psychopatycznemu narcyzowi dano do ręki upragnioną zabawkę — marzył przecież, by latać, a w dzisiejszych czasach samorealizacja jest najważniejszym prawem jednostki.

A kiedy psychopatyczny narcyz nie mógł już dłużej tą zabawką się bawić, to po prostu ją zniszczył.

I jak to możliwie, że nawet po katastrofie uparcie się mówi o prawie pilotów do prywatności i tłumaczy, że tajemnica lekarska wymaga, by pracodawca nie miał dostępu do informacji o ich chorobie?

Tak jakby prawo do prywatności było ważniejsze niż bezpieczeństwo pasażerów.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.