Wybory departamentalne: zwycięstwo Sarkozy’ego z Marine Le Pen w tle

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Trzy podstawowe lekcje z tych wyborów to: 1) zwycięstwo koalicji prawicy kierowanej przez UMP (będzie rządzić w 64 – 74 departamentach); 2) klęska socjalistów (będą rządzić w 30 – 37 departamentach); silna reprezentacja – kilkudziesięciu radnych - Frontu Narodowego w radach departamentalnych (w poprzedniej kadencji FN miał tylko 1 radnego na tym szczeblu samorządu).

Podane wyżej wyniki są aproksymatywne, ponieważ trwa jeszcze liczenie głosów, ale z pewnością zarysowują się główne tendencje – właśnie takie.

Nominalnym zwycięzcą jest UMP i jej szef, były prezydent Nicolas Sarkozy, który przed kilku miesiącami wrócił do polityki. Wrócił nie po to by wygrać wybory departamentalne, rzecz jasna, tylko po to, żeby w 2017 wziąć rewanż na urzędującym socjalistycznym prezydencie. Inaczej niż przed 2012 r., czyli przed swoją porażką z Hollandem, tym razem Sarkozy nie wydaje się już mężem opatrznościowym swojej formacji, napotyka tam na całkiem sporą opozycję wewnętrzną, sprawa jego kandydatury nie wydaje się przesądzona. Ale właśnie wczorajsze zwycięstwo wiele rozjaśnia w tej kwestii na korzyść Sarkozy’ego.

Socjaliści ponieśli kolejną (po wyborach municypalnych i europejskich) porażkę, a nawet klęskę. Ale jeszcze przed tymi wyborami prezydent Hollande zapowiedział, że nie zmieni ekipy rządzącej premiera Vallsa – niezależnie od wyniku wyborów. Nie będzie więc trzęsienia ziemi na lewicy. Za to należy się Hollande’owi szacunek, jako że płaci on od 3 lat cenę socjal-liberalnej polityki, nieakceptowanej przez bardziej lewicową część swojego elektoratu. A jest to polityki jedynie zdolna przywrócić równowagę makroekonomiczną, a dalej – na co jeszcze Hollande liczy – wzrost ekonomiczny. To jest marzenie prezydenta i jedyna nadzieja na odwrócenie się obecnych niekorzystnych dla socjalistów trendów. Czy to się uda, nie wiadomo, ale przynajmniej na koniec kadencji poprawią się podstawy gospodarcze kraju.

Wreszcie Front Narodowy. Z pozoru (brak większości w jakimkolwiek departamencie) FN nie odnotował sukcesu. Ale tylko z pozoru. Marine Le Pen w swoim pierwszym przemówieniu mówiła o historycznym postępie, szacując poziom poparcia wyborczego w drugiej turze na 40 proc. Nawet jeśli trochę przesadziła (dokładne policzenie poparcia dla partii nie jest ewidentne w drugiej turze), pozostaje faktem, że FN był głównym przedmiotem sporu politycznego w tych wyborach. Wyborcy umiarkowanej prawicy i socjalistów najczęściej głosowali na zasadzie „wszyscy byle nie FN”. Te egzotyczne niekiedy sojusze z reguły obróciły się przeciw FN, stąd ten tak pozornie słaby wynik. Jest on jednak mylący.

Poprawniej byłoby powiedzieć, że FN po raz pierwszy zdobył poważne przyczółki na poziomie departamentów, co daje mu solidną podstawę przed następnymi konfrontacjami – w wyborach regionalnych, prezydenckich i parlamentarnych. Będzie ciekawie.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.