Czy USA wyślą broń Ukrainie? Ile osób straci do tego czasu życie?

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

W elitach politycznych USA rośnie przekonanie, że jedynym sposobem, by zatrzymać ofensywę zbrojną Rosji na Ukrainie, jest dostarczenie armii ukraińskiej nowoczesnej broni. Taką opinię wyraził ostatnio na łamach “USA Today” były głównodowodzący wojsk NATO w Europie generał Wesley Clark. Jego zdaniem doświadczenie ostatniego ćwierćwiecza pokazuje, że Ameryka nie powinna zwlekać z pomocą, gdyż ociąganie się z interwencją zawsze pociąga za sobą olbrzymie straty:

W Rwandzie nie zrobiliśmy tego i zginęło 800 tysięcy ludzi. W Bośni i Hercegowienie postępowaliśmy zbyt opieszale i zginęło ponad 100 tysięcy osób, a 2 miliony zostało uchodźcami, zanim zaczęliśmy działać. Nastał czas, by przypomnieć sobie te lekcje i zacząć działać na Ukrainie.

Według Clarka, liczenie na to, że konflikt rozwiążą sami Europejczycy drogą dyplomatyczną – to iluzja. Tak miało być po rozpadzie Jugosławii i rozpoczęciu wojny na Bałkanach. Wówczas Stany Zjednoczone pozwoliły na działanie europejskiej dyplomacji. Efektem nie było jednak wcale zawarcie pokoju, lecz eskalacja działań wojennych i olbrzymie straty w ludziach.

Dopiero gdy USA wzięły na siebie odpowiedzialność i dyplomacja została podtrzymana przez siłę militarną, udało się zahamować konflikt

— przypomina Clark. Jego zdaniem, analogiczna sytuacja panuje dziś na Ukrainie. Same środki dyplomatyczne ani sankcje gospodarcze nie wystarczą, by powstrzymać agresję Rosji. Zachód musi uzbroić Ukraińców, aby Moskwa poczuła, że zetknęła się z realną siłą. Amerykański generał pisze:

Ukrainie niezbędne są środki dla samoobrony: broń przeciwpancerna, radary przeciwlotnicze, samoloty bezzałogowe, noktowizory i bezpieczne środki łączności. Do tego nie trzeba wysyłać naszych żołnierzy, ani angażować amerykańskich sił zbrojnych. To nie jest bezpośrednia wojna z Rosją, lecz pomoc młodej demokracji, która walczy o prawo do samodzielnego wyboru własnej drogi.

Generał Clark nie jest w swych poglądach osamotniony. 2 lutego cztery wpływowe think tanki amerykańskie opublikowały raport pt. “Zachować niepodległość Ukrainy. Odeprzeć agresję Rosji. Co USA i NATO muszą zrobić”. Dokument stawia tezę, że Putin nie zamierza zatrzymywać się na Ukrainie, a bierność Zachodu ośmieli go jedynie do rzucenia kolejnych wyzwań bezpieczeństwu w Europie. Dlatego należy pomóc Ukrainie i wysłać jej broń. Wśród autorów raportu znajdują się tak wpływowe postaci amerykańskiego życia politycznego, jak m.in. Strobe Talbott, Steven Pifer, Ivo Daalder, Michele Flournoy czy James Stavridis.

Otwarty na możliwość dostarczania broni Ukrainie jest również obecny sekretarz stanu USA John Kerry. Wydaje się, że zdał sobie on sprawę, iż dyplomacja ma sens wówczas, gdy rozmówca mówi prawdę i zamierza dotrzymywać podpisanych zobowiązań. Tymczasem w przypadku Rosji te zasady w ogóle nie obowiązują. Szef dyplomacji USA powiedział o tym otwarcie 24 lutego podczas przesłuchań w amerykańskim Kongresie. Warto przytoczyć jego dialog z przewodniczącym senackiej komisji senatorem Lindsay’em Grahamem:

Graham: Czy zgadza się pan, że Rosjanie kłamią, gdy mówią, że na Ukrainie nie ma ich wojsk ani broni?

Kerry: Tak.

Graham: Dlaczego kłamią?

Kerry: Pan mnie o to pyta?

Graham: Tak.

Kerry: Panie przewodniczący, Rosja od dłuższego czasu uprawia najbardziej jawną i wszechogarniającą propagandę, jakiej nie widzieliśmy od czasów apogeum zimnej wojny. Oni są bardzo konsekwentni w swoim zaprzeczaniu rzeczywistości i w kłamstwie na temat – jak by tego nie nazwać – swojej obecności na Ukrainie. Oni nie jeden raz kłamali, patrząc prosto w oczy, zarówno mi, jak i innym osobom.”

Wiadomo, że rozmówcami, o których mówił Kerry, byli Putin i Ławrow. Czy można więc poważnie traktować ustalenia z kimś, kto kłamie w żywe oczy? Kto rozumie tylko język siły?

Nic więc dziwnego, że w amerykańskich elitach narasta poczucie, że jedynym rozwiązaniem jest uzbrojenie Ukrainy. Nikt nie ma wątpliwości, że dzięki tej broni Kijów pokona militarnie Moskwę. Chodzi jednak o to, by zatrzymać rosyjską ofensywę zbrojną, a to może nastąpić tylko wówczas, gdy napotka ona zdecydowany opór.

Andriej Iłłarionow, były doradca Putina, mieszkający dziś w USA, porównuje obecną sytuację do westernu. Otóż bandytę można przekonać do opuszczenia miasteczka tylko wtedy, gdy szeryf i jego ludzie będą uzbrojeni w colty i sztucery, a nie gdy będą wymachiwać w jego stronę białą flagą.

Największy opór przeciw wysłaniu na Ukrainę broni prezentuje jednak Biały Dom, a zwłaszcza jego główny lokator – Barack Obama. Niedawno republikański senator John McCain stwierdził, wprost, że jest mu wstyd z powodu bierności prezydenta USA wobec wojny na Ukrainie.

W podobnym duchu wypowiada się generał Wesley Clark:

Jako oficer wysokiej rangi pracowałem wspólnie z Richardem Holbrookiem nad podpisaniem układu pokojowego w Dayton, a później jako dowódca NATO czuwałem nad realizacją tego dokumentu. Z tej perspektywy wszystkie spory wokół Ukrainy wydają mi się dziwnie znajome. Nowe w obecnej sytuacji jest tylko jedno – niechęć USA do tego, by wziąć na siebie rolę gwaranta pokoju i bezpieczeństwa w Europie.

Clark krytykuje więc “strategiczną cierpliwość” obecnej administracji USA, która – jego zdaniem – musi na Ukrainie zakończyć się klęską.

Komentatorzy w Stanach Zjednoczonych coraz częściej wiążą tę kapitulancką postawę Waszyngtonu z brakiem cech przywódczych Baracka Obamy, co przejawia się także w innych konfliktach wymagających rozwiązania. Taką opinię o stanowisku amerykańskiego przywódcy, tym razem w kontekście konfliktu w Libii, wyraziła niedawno Nina Shea – dyrektor Centrum Wolności Religijnej w Instytucie Hudsona.

Nina Shea ma za złe Białemu Domowi, że nie robi nic, by powstrzymać rzezie chrześcijan, zwłaszcza zaś egipskich Koptów, przez islamskich fundamentalistów w Libii. Jej zdaniem większą determinację w walce z muzułmańskimi fanatykami przejawiają dziś władze Egiptu na czele z prezydentem As-Sisi niż administracja Baracka Obamy.

Shea stwierdziła, iż obecne władze w Kairze są zszokowane “podwójnymi standardami” prezydenta USA, który wspomagał poprzednią ekipę rządową Braci Muzułmanów, a nawet gościł przedstawicieli tej organizacji terrorystycznej w Białym Domu, natomiast wobec As-Sisiego zachowuje się niezwykle wstrzemięźliwie. Zdaniem Amerykanki jest skandalem fakt, że Obama odrzucił ostatnio propozycję przywódcy Egiptu, by wspólnie uderzyć na pozycje islamskich fundamentalistów w Libii.

Według Niny Shea, Biały Dom popełnia błąd, że nie wspomaga swych sojuszników w walce z dżihadystami, prowadzącymi “świętą wojnę” przeciwko Zachodowi. Jej zdaniem Amerykanie powinni dostarczać broń wszystkim, którzy mogą powstrzymać krwawy pochód islamistów, zwłaszcza umiarkowanym przywódcom muzułmańskim, takim jak prezydent Egiptu As-Sisi, król Jordanii Abd Allah II czy Kurdowie w Iraku.

Nina Shea mówi to samo, co Wesley Clark w kontekście wojny na Ukrainie – nie trzeba wysyłać na front amerykańskich żołnierzy, trzeba tylko dostarczyć broń tym, którzy chcą się bronić przed agresją fanatyków i imperialistów.

Czy Barack Obama posłucha tych głosów, czy też trzeba będzie poczekać na kolejne wybory prezydenckie w USA, by w Białym Domu zasiadł bardziej zdecydowany przywódca? Ile osób jednak straci do tego czasu życie?

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.