Były szef separatystów – bez armii rosyjskiej nie zajęlibyśmy Krymu

fot. You Tube
fot. You Tube

Służby prasowe ukraińskiego Majdanu zwróciły uwagę na rozmowę, która odbyła się w studio rosyjskiego programu „Polit-Ring”.

Rozmówcami byli Igor Wsiewołodowicz Girkin vel Striełkow zw. również „Strzelec” i Nikołaj Wiktorowicz Starikov. Girkin jest oficerem (?) „Specnazu” (Wojsk Specjalnego Przeznaczenia Głównego Zarządu Wywiadowczego Federacji Rosyjskiej czyli GRU). Karierę rozpoczynał jako rosyjski najemnik w służbie Serbii, jeszcze podczas wojny w Bośni i Hercegowinie. Jest pasjonatem rekonstrukcji historycznych, w których najbardziej lubi odgrywać rolę carskiego podoficera. Ma przekonania monarchistyczne. Jednak nie z tego słynie. W ubiegłym roku dowodził dywersją separatystów w Doniecku.

Według nagrań opublikowanych przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy brał także udział w morderstwie działacza kierowanej przez Arsenija Jaceniuka partii „Batkiwszczyna” - Wołodimira Rybaka. Do sierpnia 2014 pełnił funkcję Ministra Obrony tzw. „Donieckiej Republiki Ludowej”, a następnie szefa sztabu prorosyjskich separatystów. Generalnie kierował działaniami specjalnymi w tym akcją zajmowania budynków ukraińskiej administracji w Słowiańsku czy Kramatorsku. Odpowiada za porwanie obserwatorów OBWE. Jesienią ubiegłego roku nagle zniknął z firmamentu wydarzeń na południowo-wschodniej Ukrainie. Chodziły pogłoski, że doczekał się ukraińskiej kulki, ale okazało się to nie prawdą. Wrócił do Rosji, prawdopodobnie odwołany rozkazem przełożonych. Brał też czynny udział w anszlusie Krymu.

Jego rozmówcą w programie Polit-Ring był pisarz i dziennikarz z Sankt-Petersburga Nikołaj Starikow. Jest on również czynnym politycznym aktywistą. Działa w partiach „Wielka Ojczyzna” –PWO i „Unia Obywateli Rosji”. Obydwaj gentelmeni są rosyjskimi nacjonalistami i na sercu leży im wchłonięcie przez Moskwę wschodnich prowincji Ukrainy. Na początku programu Starikow postawił tezę, że sukces Rosji polegający na szybkim i praktycznie bezkrwawym zajęciu Krymu był możliwi dzięki trzem czynnikom:

1. Mieszkańcy Krymu tłumnie wyszli na ulice

2. Organy bezpieczeństwa półwyspu poparły protest

3. Najważniejsze – na Krymie legalna władza stanęła po stronie narodu

I wtedy Rosja – kontynuował – Starikow – mogła wysłać „zielonych ludzików”, którzy pojawili się na ulicach, by przypieczętować dzieła aneksji. Girkin vel Striełkow podczas całego wywodu swojego rozmówcy nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Było to o tyle dziwne, że Starikow reprezentował linię oficjalnej polityki propagandowej Kremla. Z pozycji autorytetu – „Strzelec” osobiście brał udział w przejęciu przez Rosjan półwyspu już od lutego 2014 roku i był kreatorem wielu wydarzeń – przerwał propagandowy wywód Starikova, stwierdzając wprost:

Nikołaj, o jakich organach bezpieczeństwa Krymu ty mówisz? Na stronę demonstrujących zwolenników Rosji przeszedł tylko „Berkut”. Pozostałe jednostki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych podległe władzy w Kijowie cały czas wypełniały jego polecenia. Ja to widziałem na własne oczy. Tak wypełniali niezbyt chętnie, tak symulowali nawet choroby, ale nowej władzy słuchać nie chcieli. Nie widziałem również poparcia ze strony legalnej władzy. Deputowanych zagnali do sali ludzie z „pospolitego ruszenia” i kazali im głosować za oddzieleniem się od Ukrainy. Tak! Byłem jednym z komendantów tych „pospolitaków”.

Girkin konkluduje, że gdyby nie regularni żołnierze armii Federacji Rosyjskiej ta aneksja mogła się skończyć spektakularną klapą, a nie sukcesem. Większość komentatorów zwraca uwagę tylko na tę część wypowiedzi Girkina vel Striełkowa. Owszem. Ona jest bardzo ważna. Pokazuje bowiem prawdę o aneksji półwyspu. Rosjanie bez interwencji wojska nie mieli szans na przejęcie Krymu drogą pokojową. Po prostu wybrane demokratycznie władze tej autonomicznej części Ukrainy nie dopuściły by do tego.

W tym kontekście wypowiedzi niektórych naszych polityków o tym, że Krym należał się Rosji, bo taka była wola i determinacja większości jego mieszkańców, są albo zwykłym bełkotem funta kłaków wartym, albo działaniem agentury wpływu w ramach rosyjskiej propagandy. Ale moim zdaniem ciekawsze wnioski płyną z drugiej części rozmowy, która w zasadzie przeszła nie zauważona. Zbity z tropu i sprawiający wrażenie lekko wstrząśniętego Starikov przeszedł do następnego pytania:

Dlaczego parlamenty w Donbasie nie zebrały się i nie wybrały swoich przywódców i dlaczego nie podjęły decyzji o przyłączeniu się o odłączeniu się od Ukrainy?

Girkin vel Striełkow odpowiedział:

Gdyby w Doniecku i Ługańsku stały roty piechoty morskiej Federacji Rosyjskiej, stało by się to samo, co na Krymie. Powiem więcej i w Nikołajewie, i w Odessie, a nawet w Charkowie. Byłoby wtedy takie same oszałamiające i bezkrwawe zwycięstwo, jak na Krymie.

Striełkow jest żołnierzem, a nie politykiem. Dla niego liczy się tylko cel. Nie rozumie wahań Putina we wstępnej fazie rozgrywania konfliktu we wschodniej Ukrainie, ani jego działań „osłonowych” przed wydaniem rozkazu wkroczenia regularnych oddziałów na obce terytorium. Zanim wmaszeruje armia, należy najpierw przygotować grunt. W tym przypadku był to w zamiarze Moskwy silny bunt prorosyjsko nastawionej ludności. Ale zryw nie nastąpił, Kijów wysłał wojska i polała się krew. Leje się do dziś. A może faktycznie Striełkow ma rację? Jeśli tak, to ten błąd jest już nie do naprawienia. Jedyne, co pozostało Kremlowi to albo ochraniać armią to co zostało z Doniecka i z separatystów-najemników, albo uderzyć całą siłą na Ukrainę. Pierwszy wariant na dłuższą metę powoduje tylko konsolidację zachodniego świata w politycznej obronie Kijowa i widać, że już wychodzi Moskwie bokiem, a nad drugim prawdopodobnie cały czas zastanawiają się na Kremlu. Ale wykluczyć go absolutnie nie możemy. Przekaz Striełkowa jest raczej jasny – Jesteśmy gotowi!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.