„Nie jestem Charlie”. Francja walczy z terroryzmem za pomocą cenzury. Wolność słowa, jak się okazuje, nie dotyczy wszystkich

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. voltairenet.org
Fot. voltairenet.org

11 stycznia przez Paryż przeszedł wielki marsz jedności. 3,7 mln osób wyszło na ulice, by uczcić pamięć ofiar zamachu na „Charlie Hebdo” oraz w obronie wolności słowa. „Jestem Charlie” stało się nowym hasłem V Republiki. „Nie damy się uciszyć” – mówią redaktorzy pisma satyrycznego, którzy przeżyli zamach. Ukazał się kolejny numer „Charlie Hebdo”, w nakładzie 3 mln egzemplarzy. A w nim kolejne szydzące z islamu karykatury. Zaledwie dzień później kilkadziesiąt osób stanęło przed sądami, oskarżonych o „gloryfikowanie terroryzmu”.

Zostali skazani na kary od kilku miesięcy do nawet czterech lat więzienia. Kontrowersyjny komik Dieudonné, aresztowany za to, że powiedział „Jestem Charlie Coulibaly”, okazując poparcie dla Malijczyka, który zabił policjantkę w Montrouge i zabarykadował się następnie w koszernym sklepie w Vincennes z zakładnikami, stanie przed sądem 4 lutego. A pozostali? Jedni wyrazili aprobatę dla zamachowców, inni wychwalali zalety karabinów kałasznikow. Większość była pijana. Żaden z nich nie ma powiązań z dżihadystami. Ale Republika się boi. A rządzący nią prezydent potrzebuje sukcesów, by wyjść z sondażowej zapaści. Już wzrosło mu poparcie, z 21 do 25 proc.

Ustawa antyterrorystyczna z listopada 2014 r. jest więc stosowana z najwyższą surowością. Przewiduje ona do pięciu lat więzienia za wypowiedzi, które „mogą zachęcać do dokonania aktów terroru”. Trudno podciągnąć pod tą definicję okrzyk „niech żyję kałasznikow”. Ale nikt nie protestuje. Spirala cenzury się więc dalej nakręca. Dziś burmistrz miasta Villers-sur-Marne zabronił wyświetlania w miejscowych kinach nominowanego do Oscara filmu „Timbuktu” Abderrahmana Sissako, bo „gloryfikuje terroryzm”. Tymczasem film obrazuje coś zupełnie odwrotnego, a mianowicie strach i rozpacz mieszkańców małej wioski w Mali, na których napadli dżihadyści.

W Paryżu nauczycielka szkoły zawodowej została dziś aresztowana, bo w czasie lekcji rozmawiała z uczniami o zamachach i „głośno się zastanawiała nad tym, czy to nie spisek francuskich władz”. Do więzienia nie pójdzie, ale prawdopodobnie straci pracę. Tymczasem, jak się dziś okazało, bracia Mehdi i Mohammed Belhoucine, którzy pomagali braciom Cherif organizować zamach na „Charlie Hebdo” do lata 2014 r. byli zatrudnieni w ratuszu podparyskiego Aulnay. Mohammed Belhoucine uciekł 8 stycznia wraz z partnerką Amedy’ego Coulibaly’ego, Hayat Boumedienne, do Syrii. Francuskie władze nie potrafiąc złapać prawdziwych terrorystów, ścigają obywateli, jak twierdzi adwokat i specjalista od prawa prasy Emmanuel Pierrat, którzy „gadają głupoty, mówią rzeczy niemoralne”, ale nie stwarzają realnego zagrożenia.

Często na podstawie denuncjacji innych obywateli. Jak przyznała sekretarz stanu ds. cyfryzacji Axelle Lemaire wpłynęło już ponad 17 tys. zgłoszeń „niewłaściwych treści” od użytkowników Facebooka i Twittera . Francuski rząd zamierza zwiększyć nadzór i cenzurę Internetu. Niepokoi to dostawców. Niektórzy Francuzi wyznania Allaha zaczęli likwidować swe konta na Facebooku, „na wszelki wypadek”. Zanim ktoś znajdzie tam coś, co będzie można im zarzucić.

Tymczasem podnoszą się głosy, że wolność słowa we Francji jest stosowana selektywnie. „A nie jest to zasada, którą można stosować w sposób zróżnicowany” – przekonuje François Burgat, ekspert ds. islamu i wskazuje na przypadek Erica Zemmoura, dziennikarza zwolnionego tuz przed zamachami z codziennego show w telewizji za „islamofobię”. „Dla mnie wygląda to tak: o tym co wolno bądź nie wolno mówić decyduje państwo i poprawne politycznie media. Zamachy dały pretekst do tego, by wszystkim przykręcić śrubę”- dodaje. Mówisz źle o żydach jesteś antysemitą, obrażasz homoseksualistów, jesteś homofobem. Obrażasz muzułmanów (i katolików), jesteś zwolennikiem wolności słowa.

Najlepszym przykładem hipokryzji w tej dziedzinie jest zresztą sam „Charlie Hebdo”. W 2008 r. pismo zwolniło rysownika „Siné” za „antysemityzm”. Dwa lata wcześniej sprzedało 400 tys. egzemplarzy dzięki karykaturom Mahometa. Francuska lewica, wywodząca się z tradycji „antyrasistowskiej” ma ogromny problem z muzułmanami, głoszącymi radykalne hasła. Partyzanci „prawa do odmienności” spierają się z „oburzonymi na terror”. I wzajemnie oskarżają się o relatywizm. Bronić muzułmanów? Potępiać rasizm? Czy może odwrotnie? Francuska lewica wpadła w pułapkę własnych szablonów myślowych.

Na to wszystko nakłada się walka polityczna. Atmosfera jedności, panująca tuż po zamachach, już dawno wyparowała. Zastąpiła ją rywalizacja między rządzącymi Socjalistami, Frontem Narodowym Marine Le Pen i centroprawicą Nicolasa Sarkozy’ego. I nikt nie chce być gorszy. Ojciec Marine Le Pen, Jean-Marie od razu ogłosił, że nie jest Charlie, a islamistów „należy deportować”. By nie odstawać partia Sarkozy’ego (UMP) postanowiła pójść o krok dalej.

Dziś zaproponowała przywrócić w kodeksie karnym przestępstwo „niegodziwych czynów wobec narodu”. Czyli innymi słowami, kolaboracji. Zostało ono wprowadzone do kodeksu karnego w sierpniu 1944 r. przez Generała de Geaulle’a, by móc ścigać kolaborantów reżimu Vichy. „Kolaborant” to określenie wieloznaczne. Raz chodziło o dziennikarza pisującego do szmatławca lub aktora występującego na scenie, kogoś, kto zachowywał się niegodnie, sprzecznie z kodeksem moralności patriotyczno-obywatelskiej, kiedy indziej miano to było synonimem zdrajcy narodu: donosiciela, szantażysty, konfidenta gestapo.

Teraz, twierdzą politycy UMP, przepisy te powinny wrócić (zostały zlikwidowane w 1951 r.) i powinny być stosowane wobec „apologetów terroryzmu”. A kara? Pozbawienie praw obywatelskich i politycznych.

Bez względu na to czy tak się stanie, czy nie, Dieudonné, który zarzeka się, że hasłem „Jestem Charlie Coulibaly” chciał zwrócić uwagę na cenzurę, której jest ciągle poddawany (jego spektakle były wielokrotnie zakazywane), będzie stanowił poważny problem dla francuskiego wymiaru sprawiedliwości. Nie powiedział bowiem, że żałuje zamachowca, ani, że pochwala jego czyny. Tylko, że „traktuje się go jak terrorystę”. A to jest, bezspornie, prawdą.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych